niedziela, 23 listopada 2014

Dziecię boże ( odcinek 4 )


Opowieść kierowcy tira.

                  Miał pewien facet niedaleko duży magazyn, właściwie hurtownię. W nocy... ale zacznijmy od początku. Ów właściciel hurtowni miał też udziały w różnych biznesach i zatrudniał kilka osób w budynku położonym w centrum miasta. To było jakieś biuro z administracją i jego gabinetem. Przez biuro biegł korytarz, na którego końcu były drzwi prowadzące do piwnicy. Schodziło się po kolorowych ceramicznych płytkach z malunkami białych niedźwiadków i białych króliczków z wstążkami na szyi. Krążyły plotki, że boss organizował czasami w piwnicy dla znajomych pokazy sado-maso.

Pracownicy zwracali się do niego per dyrektorze, do tego faceta. Miał paru zaufanych ludzi, z tymi był po imieniu, zdaje się że nazywał się Zbigniew Babecki, posiadał nie wyróżniające się niczym nazwisko. Kiedy Babecki zauważył w biurowym korytarzu ciekawą personę, to zaraz brał ją do siebie i dalej szedł z nią w obroty. Na spytki ją brał. Badał gościa czy gościówę z każdej strony, nawet dupy strony, jak się miało niestety później okazać. Wypytywał o urodzenie, matki pochodzenie, nawet z ojca strony koligacje i rodzinne osadzenie w mieście, o szkoły i miejsce pracy. Jeśli się trafiał jeleń bez rodowodu, to Babecki robił nad nim znak krzyża. Facet był religijnym człowiekiem, tradycyjnym katolikiem, choć ponoć rzadko chodził do kościoła, wie pan, był takim wierzącym, ale niepraktykującym, jak ci wszyscy z Platformy. Młodemu bez rodziny i spoza miasta składał propozycję szkolenia i wysyłał pod adres hurtowni. Duży magazyn mieścił się w dzielnicy przemysłowej, w dzień całkiem ludnej, w nocy opustoszałej. Miejsce z olbrzymią masą zakamarków zbudowane jeszcze za komuny, a potem w latach dziewięćdziesiątych rozbudowywane.
Tam właśnie trafił młody chłopak, szczupak jeszcze. Wyrostek, jak kiedyś na takich mówili. Trochę gówniarz jeszcze. Ale nie był złym człowiekiem, nie zdążył nawet zgrzeszyć.
W kanciapie hurtowni wzięto go z zaskoczenia. Dostał kijem w tył głowy. Obudził się kilka godzin później, ale już w obcisłym skafandrze z czarnej skóry, że nawet głowę miał pokrytą świńską skórą, a na ustach zamek błyskawiczny. Boss przyjechał do hurtowni w nocy, poczekał, aż młody zbudzi się i kiedy chłopak wybudził się, rozpiął mu zamek na ustach. Z oczu zdjął skórzane klapki i teraz przez otworki w skórze świeciły jedynie oczka i białe, zadbane zęby małolata.

- Słyszysz mnie? - zwrócił się do młodego.
- Słyszę - zajęczał małolat i pogłaskał się po głowie. Nie mógł za wiele czuć, bo i ręce miał pokryte gładką skórą skafandra.
- Odtąd nazywasz się Pokrak! Zrozumiano?!
- Tak.
- Co tak?! Tak jest dyrektorze ! Masz mówić! - kopnął gówniarza dość mocno w nogę. - Zrozumiano?! - krzyknął donośnie, aż echo poszło po magazynie.
- Tak jest dyrektorze !
- Goood... Chodź tu bliżej - Pokrak przydreptał do faceta, bo nie mógł się wyprostować w nadto obcisłej skórze, wyglądał więc jak chodząca duża małpa, kiedy tak dreptał przygięty. Momentami odrywał się od podłogi jakby do biegu, podskakiwał wtedy śmiesznie. Ta nieporadność wywołała rechot u towarzystwa. Obok bosa stało dwóch kumpli. Z twarzy urodzeni sadyści. Stali wyprostowani w roboczych spodniach z niebieskiego dżinsu z szerokimi szelkami na gołych owłosionych torsach, z lekkim zarostem na twarzach, może nawet zadbani, teraz brechali i cieszyli się jak dzieci z nowej maskotki. Krzyczeli na Pokraka: Poskacz jeszcze trochę ! Dyrektor kazał ! I Pokrak skakał i skakał, aż w końcu padł na beton ze zmęczenia. Ci w spodniach ogrodniczkach dalej się znęcali nad Pokrakiem: Dalej! Skacz! Skacz Pokrak ! A chłopak nie miał już siły. Facet i jego kumple zaczęli więc kopać Pokraka niczym skórzany worek. I w kółko wydzierali się: Skacz! Dawaj! Chłopak, kiedy trochę odpoczął, to wstał, podskoczył ze trzy razy i znowu padł na ziemię tym razem już zupełnie bez sił.
-  Dobra, zostawcie go - zadecydował Babecki. - Wrzućcie go do klatki ! Jak będę miał kogoś nowego do przeruchania odezwę się do was i się zabawimy. - Towarzystwo zarechotało.
Kierowca tira na chwilę zamilkł i zerknął na Jerzego.
- To co opowiadam - wpatrywał się nieustępliwie w Kawkę -  to wszystko prawda, szwagier pracuje na policji i mówił, że nawet na komendzie współczuli chłopakowi. To wszystko miało miejsce zaledwie parę lat temu, mówił mi szwagier. - kierowca znowu zamilkł. Już nie patrzył się na pasażera. Obaj za to gapili się na przestrzał z jakieś pięć, może dziesięć minut.

Wtem kierowca ni z tego, ni z owego dalej zaczął gawędzić.

Któregoś dnia facet znalazł inną ofiarę, a był nim zawodowy przemytnik ze wschodu, który mówił po polsku z wyraźnym wschodnim akcentem, duży i twardy człowiek niczym drwal tylko że może i z dwa razy jeszcze większy i twardszy. Przemytnik przyszedł do biura wprost z ulicy i zaoferował w dużych ilościach tanią benzynę, towar zawsze i wszędzie deficytowy. No ale szefu nie miał jakoś przekonania do gościa, bo niby dlaczego miałby mieć ? Kierowca tira spojrzał na Jerzego szukając potwierdzenia, ale nie znajdując dalej opowiadał. No więc boss wahał się i wahał. Nie wiadomo o czym wtedy myślał. O swoich kazamatach ? Żeby coś sczytać z łba tego faceta trzeba by połączyć jego mózg kablem HDMI z komputerem i przeskanować myśli. Na szczęście to jeszcze nie jest możliwe, jeszcze nie, o nie !  Zanucił kierowca. Może kiedyś ludzie będą w stanie okiwać matkę Naturę.
- Nie ma kogo żałować ! - wtrącił się Jerzy.
- Oszukają Naturę i wyrzucą na śmietnik historii. Kim wówczas będzie Bóg…? Może bogiem mistyków, prawdziwą miłością/jasnością/Jednią bez pośredników - kierowca popisał się niezłą wiedzą.
- Kiedy pozbędziemy się Natury, zyskamy nowe doznania, może nawet lepsze, niż te, których doświadczamy na co dzień.  - Jerzy miał wyrobione zdanie na ten temat, ponieważ intrygował go temat Natury i nieraz zastanawiał się nad jej rolą w życiu każdego człowieka.
- Na początku XXI wieku jest to jednak... - kierowca nie zdążył dokończyć.
- Nurtuje mnie pewna myśl… - Jerzy wszedł mu w słowo. - Biblia mówi, że ludzie w starożytnych czasach żyli po trzysta i więcej lat, na przykład Noe żył ponad pięćset. Z kolei nauka twierdzi, że organizm ludzki jest zaprojektowany na maksymalnie sto dwadzieścia pięć lat życia i ani roku więcej. Czy ludzie kiedyś byli inaczej zbudowani, posiadali inny kod DNA ? Czy coś się stało po potopie ? Czy Mojżesz był już innym człowiekiem, niż jego przodkowie przed potopem datowanym na 8-3 tyś lat p.n.e. ? Jak jest napisane w Księdze Rodzaju w piątym rozdziale o potomkach Adama Noe miał pięćset lat, kiedy spłodził Sema, Chama i Jafeta.

Rozdział piąty, Księga Rodzaju.

Adam miał sto trzydzieści lat
, gdy spłodził syna podobnego do niego jak jego obraz. Nazwał go Set. Po urodzeniu się Seta Adam żył jeszcze osiemset lat i miał synów i córki. Przeżył więc Adam dziewięćset trzydzieści lat i wtedy umarł. (...)
Gdy Henoch miał sześćdziesiąt pięć lat, spłodził Metuszelacha. Po urodzeniu się Metuszelacha Henoch żył jeszcze trzysta lat. Gdy Matuszelach miał sto osiemdziesiąt siedem lat, spłodził Lameka. Po urodzeniu się Lameka Metuszelach żył jeszcze siedemset osiemdziesiąt dwa lata, płodząc synów i córki. Przeżył więc Metuszelach dziewięćset sześćdziesiąt dziewięć lat i wtedy umarł. Gdy Lamek miał sto osiemdziesiąt dwa lata, spłodził syna. I dał mu imię Noe, bo mówił: Ten pozwoli nam odetchnąć od naszej pracy i od trudów rąk naszych na ziemi przeklętej przez PANA. Po urodzeniu się Noego Lamek żył jeszcze pięćset dziewięćdziesiąt pięć lat, mając synów i córki. Przeżył więc Lamek siedemset dwadzieścia dwa lata i wtedy umarł. Gdy Noe miał pięćset lat, spłodził Sema, Chama i Jafeta.

Rozdział szósty, Księga Rodzaju.

Gdy ludzie zaczęli się mnożyć na ziemi, rodziły im się córki. A synowie Boży/aniołowie/mityczni herosi widząc, że są one piękne, brali za żony wszystkie, które im się podobały. Wówczas PAN rzekł: Nie pozostanie mój duch na zawsze w człowieku, bo jest on istotą cielesną. Będzie więc żył najwyżej sto dwadzieścia lat.

I jak można przeczytać w Księdze Powtórzonego Prawa, Mojżesz w chwili śmierci miał sto dwadzieścia lat, czyli osiągnął maksymalny wiek ludzkiego życia. Datę śmierci Mojżesza datuje się na XIII wiek p.n.e. Wydaje się, że w tamtym czasie postać ludzka przybrała skończoną formę.

A w tych i późniejszych czasach, gdy synowie Boży współżyli z córkami ludzkimi, a one im rodziły, na ziemi żyli olbrzymi. Byli to siłacze, którzy w tych dawnych czasach cieszyli się sławą.

Temat mitycznych olbrzymów, a właściwie gigantów, znajduje potwierdzenie w greckiej mitologii i homeryckiej Odysei.



Ludzka długowieczność zatrzymała się w czasach tuż przed potopem, bowiem Noe, jak czytamy, również był długowiecznym człowiekiem. Ale no właśnie czy na pewno był człowiekiem albo czy był takim samym człowiekiem jak my ? Współcześni ludzie ? Po potopie ludzie nie żyli już tak niewiarygodnie długo, nie więcej, niż sto dwadzieścia lat. Skoro jednak współczesna nauka upiera się przy tym, że ludzki organizm nie może funkcjonować dłużej, niż owe sto dwadzieścia lat, jak zatem byli zbudowani pierwsi ludzie, włącznie z Noem i jego synami, żyjącymi równie długo jak długowieczne drzewa ? Czy prawdą byłoby zatem to, że pierwsi ludzie mieli roślinną naturę, która dopiero później przybrała cielesną postać wraz z rozwojem mózgu i wykształceniem się szyszynki ? 

Teraz kierowca w skupieniu słuchał wywodu Jerzego. W końcu zapanowała cisza, Jerzy raptownie przestał mówić, wówczas z kolei włączył się szofer i pociągnął dalej swoją opowieść.



Twardy przemytnik trafił do hurtowni. Potraktowali człowieka pałką z zaskoczenia, a potem dobrze związali. Szef dymał związanego od tyłu, a Pokrak na smyczy przywiązany do drewnianego fotela warował i przyglądał się dyrektorowi. Zupełnie jak w sławnym filmie Tarantino „Pulp Fiction” ! Ponoć kiedy szef już dochodził kazał przybiec Pokrace jak najbliżej siebie, chciał bowiem spuścić się nie tylko do otworu twardziela, ale również ochrzcić Pokrakę i tak się stało, że pokropił głowę swego sługi i pozostałe otwory życiodajnym nasieniem. Potem Babecki kiwnął palcem na swoich ludzi. Teraz to oni zabrali się do roboty. I każdy chrzcił po swojemu Pokrakę, bo tak było dobrze i podobało się to diabłu. Kiedy szef nasycił się i pozbył nadmiaru nasienia, kazał posprzątać i zamknąć duże ciało drwala przemytnika w stalowej klatce.
- Jutro powtórka! - Wesoło oznajmił towarzyszom. - Przygotujcie samochód, wywieziemy twardziela na granicę, odziejemy w łachmany i wypędzimy z ziemi obiecanej.
I wie pan, że  tak zrobili ?! Kierowca podniósł głos wpatrując się w wijącą się drogę przed sobą. Jak miły Bóg, tak zrobili ! Jerzy popatrzył się na szofera nieco zdziwiony. Podniecała go ta cała historia? Czy może wywołała w nim tak silne emocje, bo sam miał coś za uszami? Strach nagły obleciał Jerzego Kawkę. Jedziesz i jedziesz, a nie wiesz nawet z kim, czy może nie z gwałcicielem ? Może z sadystą ? Jerzy spróbował zmienić temat na aktualną politykę, ocenę rządu i parlamentu, spróbował przekierować emocje kierowcy, wrzucić trzeci bieg myślenia. Tak było bezpieczniej, jeśli nawet polityka niebezpiecznie rozpalała umysły, to wywołane myślo-byty ginęły po drodze gdzieś w przestrzeni podróżnej w polskim powietrzu nad łąkami i polami i lasami, które mijali w wędrówce ku lepszemu życiu. Jerzy myślał już teraz tylko o tym, by jak najszybciej wyrwać się z kraju i gdzieś polecieć, kupić bilet ostatniej szansy i wsiąść do samolotu nie wiadomo dokąd. Dokądś, hen w nieznane ku nowemu, bardziej przyjaznemu losowi.

               O losie Pokraki wiedział suwalski jasnowidz Marceli, który widział więcej. Również więcej przeczuwał, parał się alchemią i szeptuchami, znany był z tego, że potrafił przewidywać przyszłość, chociaż w dużego lotka nigdy nie wygrał. Można by strawestować ten stan, że tacy magowie, jakie miasto. Mimo że jasnowidz Marceli posiadał paranormalne zdolności, to był człowiekiem racjonalnym i nie ulegał zbiorowym histeriom, zaś podczas oczekiwania na klientów czytał grube książki, których duży zbiór zgromadził w gabinecie i w mieszkaniu z wielkiej płyty. Nie zarabiał za wiele, ale miał czas na własne zainteresowania z różnych często odległych od siebie dziedzin. Pęd do książek zawdzięczał swoim mediumicznym zdolnościom, poszukiwał bowiem w książkach odpowiedzi na wiele pytań. Prowadził osobiste duchowe poszukiwania. Wrota do ukrytych mechanizmów świata odkrył dość późno zapoznając się z grubą księgą o tytule: „Sekretna historia świata“ Jonathana Blacka. Bynajmniej, nie był to biały kruk, ale nowa publikacja, książka angielskiego badacza ezoteryki, okultyzmu i tajnych stowarzyszeń. To wówczas jasnowidz Marceli zaznajomił się z kursem Rudolfa Steinera o „Wiedzy tajemnej“. Dostąpił inicjacji i stał się wtajemniczonym, zyskał tajemną wiedzę. Niewiele osób o tym wiedziało.

                   Bardziej prozaiczną osobą była prezydent Barbara Żygoń. Kibicowała tajnemu projektowi, które wojsko prowadziło w Parku Naukowym położonym przy południowej granicy miasta tuż przy drodze wylotowej na Augustów, a która dalej prowadziła do Warszawy. Celem projektu był wojskowy Golem. Laboratoria z Polski i Europy dostarczyły gotowe ludzkie narządy wyprodukowane z komórek macierzystych. Na taśmie produkcyjnej w Parku Naukowym próbowano teraz złożyć Golema w jedną integralną całość.
Z Polski przyszły nerki, wątroba i serce. Mózg pochodził z Niemiec. Ręce i nogi z Włoch. Anglia i Stany Zjednoczone dostarczyły nerwy, krew, osocze i kręgosłup. Płuca przysłała Hiszpania. Francja penisa i jądra. Pomniejsze narządy dostarczyły inne pomniejsze kraje. Śmieszne to trochę, ale układ zapamiętany z dziecinnej piaskownicy nadal obowiązywał. Małe kraje dostarczyły mniejsze narządy. Obowiązywała też jeszcze inna zasada, choć nie z podwórka, ale odgórnie narzucona, że dzieci z dobrych rodzin nie bawią się z dziećmi z patologicznych podstawowych komórek społecznych. Mimo więc, że Rosja miała bardzo obiecującą technologię złożenia całego Golema, nie skorzystano z niej. Bano się, że powstanie szemrany Golem. W najgorszym razie nawet psychopatyczny Golem.

                     W rodzinnym mieście Jerzego K. mieszkało wiele rodzin z problemami egzystencjalnej natury. Wielu skończyło w Domu Opieki Społecznej pod Nocnikiem. Zwykle byli to inwalidzi lub częściej spaczeni, chorzy ludzie, a nawet psychopaci, zdegenerowani ludzie pochodzący z patologicznych rodzin, których wychowali tacy sami psychopatyczni rodzice. Nie znaczy to, że koło zamachowe cały czas było w ruchu, takie rodziny dość szybko wymierały. Pokręceni kończyli jak Karamazowie, a jeśli ktoś przetrwał i się rozwijał to był cudownym dzieckiem jak Alosza Karamazow o cudownych przymiotach duszy, a nie umysłu.
Niestety, ale zdolności umysłowe również ulegały aberracjom i by daleko nie szukać zatrzymajmy się nad żywotem cudownego dziecka Tomasza Piątka, pisarza z Warszawy, który wiele lat temu dostał się w kleszcze uzależnień. Pisarza legendy, którego barwne życie przejdzie kiedyś do licealnych podręczników literatury, a któremu narkotyki wypaliły zwoje mózgowe. To,  czego kwas nie rozpuścił, lewicowy intelektualista Sławomir Sierakowski, były kolega redakcyjny pisarza, jęzorem swym wyjadł.

W Grodzie nad Czarną Hańczą mieszkały stare rody dobrze pamiętające zabór rosyjski i czasy Królestwa Kongresowego. Jak to jednak czasami bywa, stary ród Bohatyrowiczów spotkało nieszczęście i wdarło się do niego coś niedobrego, co zatruwało i degenerowało zdrowe tkanki młodych organizmów. Michał Bohatyrowicz odkąd został radnym popadał w coraz dłuższe ciągi alkoholowe. Przejął po ojcu dużą firmę mięsną robiącą znane markowe kiełbasy i szynki. Kiedy się tam podjeżdżało, wysokie kremowe mury aż zapierały dech w piersi. A zapach kiełbas i szynek drażnił nosy. Piękne logo nad wejściem błyszczało, wygrawerowano na nim słowo: Ryjek. Piękne polskie słowo, prawie tak piękne jak golonka. Polityka nie służyła panu Michałowi, ale uparł się, że chce być radnym i rozsądne głosy odradzające zaangażowanie w politykę miał za nic. Kiedy prezydent na sesji Rady Miasta podniosła kwestię zamachu na jej życie, bo tak to trzeba ująć, zaznaczyła Barbara akcentując zwłaszcza słowo zamach, radny pan Michał zaraz szybko złożył wniosek o przyznanie ochrony prezydent miasta. Jako alkoholik nie liczył się z kosztami. Radni odrzucili wniosek jako niedorzeczny i szkodliwy społecznie. Podczas przerwy w obradach w holu Ratusza ustawił się wianuszek panów do ukochanej pani prezydent Barbary, aby wyrazić jej swój ból, chociaż nie mogli mieć pojęcia jaki to ból dostać śrutem w tyłek. Pan Michał Bohatyrowicz nie ustawał w swoich staraniach, by jak najlepiej przypodobać się pani prezydent. Kiedy przyszła jego kolej pochwycił za dłoń Barbary i wpił swoje usta w skórę prezydent gmerając językiem pomiędzy rowkami palców.
-  Mam dla pani prezydent propozycję - wydusił z siebie, kiedy w końcu oderwał się od ręki. - Mam kandydata na ochroniarza pani prezydent, pół darmo.
- Czyli? - Barbarę interesowały tylko konkrety.
- Z rodziny, młody chłopak, ale silny, wysportowany.
- Michał, o jakiej mówisz cenie ?
- Dla pani prezydent za pół darmo.
- No to dawaj go do mnie. A ma pozwolenie na broń?
- Nie ma, ale to da się załatwić.
- Dobra, spadaj już, ale przyślij go do mnie ! Jak się nazywa ?!
- Kuba Bohatyrowicz. Swój chłop !

Żygoń odwróciła się na pięcie i pognała do łazienki, którą miała do własnej dyspozycji. Przestronny gabinet prezydent mieścił się na pierwszym piętrze i posiadał łazienkę. Położyła na umywalce torebkę, z której wyjęła portfel z gładkiej cielęcej skórki. Drżącą dłonią wyjęła malutką torebkę foliową z niewielką ilością białego proszku. Wysypała trochę koki na małe kieszonkowe lusterko, zrobiła kreskę i wciągnęła, z reszty proszku zrobiła drugą kreskę i wciągnęła do drugiej dziurki nosa.
Nie umiała funkcjonować bez śniegu. Bez koki świat był nudny, szary i męczący. Teraz czuła się znacznie lepiej, poziom szczęścia zdecydowanie wzrósł, humor na piątkę, energię życiową oceniła na szóstkę i znowu chciało się żyć. By żyło się lepiej ! U Borowika zaopatrywała się w dobry towar, ale łączyły ich tylko interesy, nic więcej, chociaż zdawała sobie sprawę, że trochę na nią leciał. Barbara popatrzyła na swoje odbicie w lustrze. Dorwę tego skurwiela, który mnie postrzelił ! A dzisiaj musi mnie ktoś wygrzmocić ! Na Syriusza, ale jestem wyjebana w kosmos ! Czuję ten przypływ energii, czuję to ! Wykrzyknęła i z impetem wyszła z łazienki, by spokojnym krokiem wrócić na sesję Rady Miejskiej do wesołych ludzi z prowincji. Ludzi nie do końca poważnych, za to nie stroniących od dobrej zabawy, muzyki i zimnego piwa. Kiedy jest ochota i chęć nogi same rwą się do tańca i chętnie wskoczą choćby na okrągły stół Rady Miejskiej. Zdrowy duch w zdrowym ciele jak głosiła starożytna maksyma, która i dzisiaj była aktualna w prowincjonalnych Suszwałkach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz