piątek, 5 grudnia 2014

Dziecię boże ( odcinek 5 ).



                          Towarzystwo w Radzie Miejskiej wyraźnie poweselało. Lepszym humorom zawsze sprzyjała długa przerwa. Przyciszony śmiech niósł się od lewa do prawa i od prawa do lewa nie uznając politycznych podziałów. Piło się cholernie dużo, ale radni łby mieli twarde. Picie było jak poezja, jak wyciąganie z rzeki barana za rogi, było siłowaniem się z całym bożym światem, a może nawet z Barankiem Bożym. Cii… Nie mówmy o takich rzeczach, które choć trudne na trzeźwo po dobrym alkoholu są całkiem proste. Radni toczyli różne wojny i wojenki o chodniki, o nowe ulice, o obwodnicę miasta, o nową halę sportową, o lotnisko. Dużo tych wojen, stąd i wojownicze, a czasami bohaterskie wręcz mieli usposobienie. Mieszkańcy kochali swoich radnych i jak przystało na uświadomionych obywateli Suwałk radowali się, że mają tak wspaniałych rajców. I jak to Polacy, suwalczanie także zawsze życzliwie odnosili się do wybranych przedstawicieli społeczności troskliwie wyłuskanych z tkanki społecznej. I radni z tej radości pili jeszcze więcej, aż brzuchy robiły im się za duże od picia. Ciało niejednego radnego wylewało się za pasek spodni, ciągnęło za sobą ku dołowi dobre chęci i osłabiało prawdziwy zapał do pracy. Kobietom więdły twarze, mężczyznom zaś rzeźbiły się bruzdy po obu stronach nosa lub tłuste fałdy. Picie jest jak poezja, jedyne w swoim rodzaju, zmysłowe i nieuchwytne. Mieni się kolorami jesieni, latem ożywia ducha, zimą dodaje energii, by w pewnym wiosennym momencie opaść kaskadą wodospadu w dół na twarde kamienie rzeczywistości. Picie jest jak wznoszenie się szybowcem nad nieznanymi krajobrazami, pływaniem w niebieskich obłokach, podążaniem ku zachodowi Słońca. Tak bardzo ludzkie jak dryfowanie na fali niczym rybie tchnienie słodkiego oddechu ciepłego morza. Wznieść się i szybować niczym sokół czy orzeł, a potem zaryć dziobem o ziemię w tę esencję egzystencji człowieka żyjącego niczym bogowie. Człowieka pragnącego dorównać bogom w ich majestacie, lekkości, zwiewności, szczęściu i duchowej błogości. Któż z ludzi tegoż nie pragnie ? Któż studzi swoje zapały tylko dlatego, że kazano mu być niewolnikiem swego dozorcy ? Któż z ludzi nie wie, że w jego duszy drzemią boskie iskry, boskie istotności, boskie cząstki ? My nie jesteśmy urodzonymi niewolnikami, ale żeśmy z Bogów zrodzeni ! I choć mamy cielesną powłokę, w ciele żyjemy, nasz Duch szczęściem upojony buja swobodnie w obłokach.

Na czele Rady Miejskiej stał przyjemny, już jednak starszy pan, który dawno przekroczył platoński wiek pięćdziesięciu lat. Bo choć pięćdziesiąt lat to wiek idealny dla polityka, ale powszechnie wiadomo, że polityka ani politycy idealni nie są, a jednak nie ma co od razu dramatyzować i podważać platońskiej prawdy. Można owszem kształtować pewne wzorce, tworzyć odniesienia, równać do lepszych, ale kto jeszcze dzisiaj ma na to siłę? Może masoni. Być może, ale skąd brać pewność, że ktoś nieustannie pracuje nad Duszą Świata/Pleromą ? Nad własnym duchem wielu toczy prace i być może, że i nad Pleromą ktoś rozłożył warsztat. Bądźmy dobrej myśli.
Pewny i namacalny był za to śmiech na sesji Rady Miejskiej i miało się wrażenie, że gromki, wręcz czerstwy rechot potęguje się z minuty na minutę, by rozbrzmieć donośną salwą niczym wzbierająca fala unosząca się coraz wyżej i wyżej, aż tu nagle jakby gruchnęło siedmiu kucharkom z rury, a w pewnym momencie to już tylko echo grało, śmiech się ulotnił, kiedy prezydent Żygoń zasiadła w fotelu na sali obrad. Ryje jeszcze przed chwilą wesołe od ucha do ucha teraz radni pozwieszali ku ziemi. Powaga Barbary udzieliła się pozostałym rajcom miejskim. Powaga podszyta nieokiełznaną energią gotową drzewa z korzeniami przenosić. Jestem wielka, pobrzmiewało za uchem prezydent. Otaczają zaś mnie same tumany i durnie. Burak burakiem pogania, bierze za mordę drugiego słoika, siodła go, uzdę zakłada i ostrogami kłuje. Szyk i elegancja to tylko ja i moje psiapsióły. Powiodła groźnym wzrokiem po zamarłej sali i nakazała siąść. Przyjaźnie skinęła głową swojej zastępczyni Joli Kacerz, niewielkiej blondynce z mysim ogonkiem opadającym na szyję, następnie pokazała dłonią na starszego pana, a ten walnął długą i grubą miejską lachą w ziemię i sesja została wznowiona. I tak było zawsze i tak miało być do końca świata i jeszcze dłużej. Królestwo Ducha prezydent Barbary trwać będzie wiecznie, bo tak już zostało zapisane boskimi zgłoskami w świecie wyższych emanacji. Prezydent Suwałk jest tylko jedna. Pozostali to inni pozostali. Starszy pan z laską na przykład nazywał się po prostu starszym panem i wyglądał jak starszy pan. Natomiast wśród rajców wyróżniali się łysi, długowłosi i ci z tradycyjnym, wiecznie modnym wąsem. Na czele łysych stał prawicowy polityk o przeciętnej urodzie i posturze, który przy stole zazwyczaj siedział naprężony, jakby zwarty w sobie. W kuluarach Ratusza opozycja brzydko mówiła na niego Pisduś, ale na sesji nie używano przezwisk, choć gdyby nie obecność kobiet, nikt by nie miał oporów przed dosadnymi słowy, polityka sięgnęłaby przysłowiowej piaskownicy i okazałoby się, że ręka, noga, mózg na ścianie. Polityk PiS-u od dziecka zresztą miewał kłopoty z nazwiskiem, które nie brzmiało zbyt polsko, bo trudno uznać, że Grasse brzmi jakoś szczególnie po polsku. Dzieciaki, kiedy chciały dokuczyć małemu Dariuszowi przeciągały „s“, zatem dopiero w polityce nazwisko brzmiące zagranicznie zaczęło stanowić wartość dodaną. Nazwisko to szybko zapamiętywano, czasami dodawało prestiżu. Niby znaczyło tyle co trawa po niemiecku, ale brzmiało nieźle i kojarzyło się z noblistą Gunterem Grassem. Dariusz Grasse próbował zapoznać się z dorobkiem noblisty, ale poprzestał na przeczytaniu „ Blaszanego bębenka „ ,nie brnął dalej, nie tak bowiem wyobrażał sobie wielką literaturę. Kiedy zaczął myśleć o sztuce literackiej, to znaczy o tym jakie ma oczekiwania wobec wielkiej literatury, uświadomił sobie, że od wielkiej woli literaturę popularną.
Polityką rządzi system zero jedynkowy i zgodnie z tymi zasadami albo ktoś ma jaja, albo jest kobietą. W polityce nie ma miejsca na dziwolągi. Chyba że w Sejmie, w którym jest jeden gruby facet ubrany w sukienkę, do tego uszminkowany i wygląda jak klasyczna ciota z dawnego PRL-u. Jak na tylu chłopa co jest w sejmie, to niewielu dziwolągów. Obecny stan sejmu to: mężczyźni, kobiety i jedna ciota.















































Grasse siedział obok sześciu radnych ze swojego klubu, silnych facetów, budowlańców. Za ciężkim, owalnym stołem, przy którym mieścili się wszyscy suwalscy radni. Pan Dariusz często bywał napięty i wpatrzony w notatki, a może po prostu skupiony. Następnie prezydent skierowała wzrok na grupę długowłosych, wysuszonych facetów, ale Barbarę szybko zemdliło na widok starych metali i hipisów odzianych w czarne skóry ze srebrnymi ćwiekami przy kołnierzach i na rękawach. Rej w tej grupie wodził Stefan, też Rej. Siedział wyprostowany w przetartej, grubej czarnej kurtce ze skóry z ćwiekami na nadgarstkach, posiwiały, troszkę spuchnięty na twarzy od nadmiaru alkoholu, ale ogólnie w dobrej formie zasiadał pośrodku swojego klubu Suwalskich Niedźwiedzi. Na oko dość stary, bowiem pokolenie polskich zmotoryzowanych hipisów powoli wymierało. Harleye radnych z klubu Suwalskich Niedźwiedzi również wchodziły w inną, schyłkową erę. Barbara przesunęła wzrok bardziej na lewo, gdzie za jajowatym stołem zasiadali mężczyźni pod wąsem, którzy wyglądali zupełnie przeciętnie z tymi swoimi wąsikami i wąsiskami niczym porządna, ładna postkomuna po metamorfozie. Ubrani jak typowi suwalscy urzędnicy z nieodłącznymi, wąskimi skórzanymi teczkami, a co niektórzy jeszcze z pederastkami w dłoniach. Lubili śmiać się ze wszystkiego co się rusza i na drzewo nie zmyka, kochali bowiem normalność, byli tak zwanymi normalsami, którzy nie tolerowali jakiegokolwiek wychylania się, jakiejkolwiek własnej inwencji i kreatywności, za pożądane uznawali zero oryginalności i osobistej myśli, ale przede wszystkim żywili wielki sentyment do wąsów i nienawidzili „ Pisdusiów“ jak niestety brzydko się o nich wyrażali, ale trzeba też dodać, że przynajmniej nie przeklinali. Trzymali fason. Barbara westchnęła z pożądania do mężczyzn z czarnym wąsem i po krótkim przeglądzie radnych niczym premier lustrująca ministrów na zebraniu Rady Ministrów, ponownie dała znak starszemu panu. Ten posłusznie walnął ciężką lachą w podłogę. Prezydent Żygoń wstała i podeszła do mównicy, którą bardzo lubiła, bo dzięki niej wyglądała na wyższą o dobre pół metra. Mównica dodawała Barbarze nie tylko poczucia wyższości nad radnymi, ale również pewności siebie i powagi i prestiżu, może nawet elegancji, jakkolwiek mównica niczym ambona w kościele była również miłym i sympatycznym miejscem, z którego mogła wygłaszać godzinne monologi, bajdy swoje snuć i dobrze się czuć w roli bajdury. Dzisiaj prezydent zaproponowała dość niezwykły temat obrad jakby wyciągnięty z kapelusza wędrownego magika pełnego baśni z różnych epok i kultur.. Chodziło o to czy nie należy aby ubrać maskotki miasta - misia Uśmicha, skoro inne miasta również ubrały swoje maskotki, Muminkowo na przykład ubrało symbol miasta Kubusia Puchatka. I co my na to w związku z tym ? Zadała pytanie radnym. Co wy na to ?

                      Ekipa Łowców zajadała kiełbaski w barze hipermarketu Tesco. Popijali słabą kawą po 2 złote i gawędzili od niechcenia. Temat główny właściwie nie istniał, dzień snuł się leniwie. Teraz mieli inny problem na głowie, niż dyskusja. Niesłusznie zatrzymany chłopak na biwaku w Augustowie złożył zażalenie na policję o napaść, a uzasadnienie zwolnienia po zatrzymaniu uznał za kuriozalne.
- Co za chujowe miejsce - powiedział doktor Szarski.
- Nie przejmuj się stary, trochę papierkowej roboty i będzie po wszystkim. A tego młodego skunksa jeszcze będziemy mieli, sam do nas trafi, wcześniej czy później. Posiedzimy sobie w spokoju w tej zapyziałej dziurze.
- Właśnie - wtrącił się trzeci Łowca. Gruby i wielkiej postury. - Nie powiesz chyba, że wolisz ludzi uważających się za psy, koty albo takich co chodzą z zadartą głową i myślą, że są Mesjaszami, Szatanami, Bóg wie kim !? Ten młody śmierdziel ma przynajmniej jaja.
- Nie większe od twoich - zarechotał Szarski.

Nieopodal stolika Łowców usiadła starsza para z małym pieskiem na smyczy. Doktorzy nieco zdziwieni spojrzeli na psa, bowiem bar mieścił się na drugim piętrze. Można było tutaj dostać się długimi ruchomymi schodami albo windą, ale bez psa, bo było to zabronione.
-  Co się tak gapicie głąby?! - zapytał pies piskliwym głosikiem.
- A co ? Nie można ? - zadziornie pytaniem na pytanie odpowiedział Chudy.
- Nie w tym rzecz, można czy nie można. Po prostu nie zwracajcie na mnie uwagi.
- Nie ma sprawy - zapewnił Szarski.

Łowcy przestali wpatrywać się w psa i zmienili temat rozmowy.
- Idzie lato, idzie lato, Chałupy welcome to - zanucił Gruby.
- Kupię żonie nowy samochód - oświadczył z dumą Szarski.
- Jaki? - zapytał Chudy.
- Zgadujcie.
- Porsche.
- Ferrari!
- Bentleya.
- Dupa tam porsche. Chudy, puknij się w czoło !  Kupuję jej nową polówkę!
- Wow, stary! Nie żal ci tyle kasy dla żony?
- A co tam, stara dupa, ale niech ma, zasłużyła.
- Ja swojej kupię dmuchanego faceta - powiedział Chudy i czekał na reakcję kolegów.
- To robią coś takiego? - Gruby był szczerze zdziwiony.
Chudy był małego wzrostu, sięgał Grubemu zaledwie do pachy. 
- Robią, wiesz dobrze, że moja żona jest wyższa ode mnie o głowę, trochę nam nie wychodzi, rozumiesz... Kupię jej takiego wysokiego faceta, metr dziewięćdziesiąt. Rozmiar fujary też można wybrać. Co myślicie ?
- Co myślimy?
- Duży czy bardzo duży?
- A ile to jest bardzo duży? - zapytał zaciekawiony Szarki.
- Czterdzieści centymetrów.
- Wow, stary ! - ryknęli śmiechem. - Czterdzieści w zwodzie czy bez?! - pytali z szerokimi uśmiechami i niby tylko udawali zainteresowanych, ale w głowach pojawił się im obraz naprężonego penisa mierzącego dobre czterdzieści centymetrów.

Kiedy Chudy z powagą oświadczył, że chodzi o czterdzieści centymetrów bez pełnego wzwodu i że dmuchany facet ma penisa prawie od razu gotowego do działania i niewiele potrzebuje do pełnego wzwodu, a w pełnym wzwodzie mierzy prawie całe pół metra, Szarski zakrztusił się. Taka to była emocjonująca rozmowa.

                   Jerzy siedział struchlały w kabinie tira i niespokojnie zerkał w kierunku kierowcy. Szofer w końcu przyuważył niespokojne ruchy gałek ocznych autostopowicza.
- Co tak mnie świrujesz? - zapytał prosto z mostu. Walił szczerze. - Homo jesteś? - ostatnie pytanie miało w sobie nutkę ironii.
- Dużo zna pan takich historii, jak ta....
- Dużo - przerwał zdecydowanie. - Nie bój się młody. Ze mnie tylko gawędziarz, ha ha - głośno zarechotał i uśmiechnął się, ale że patrzył przed siebie na drogę, wyglądało jakby uśmiechnął się jedynie bokiem twarzy, tak że właściwie uśmiechnął się pół uśmiechem.
 - Ile masz lat ? - zapytał szofer.
- Czterdzieści.
- To nie jesteś już dzieciak. Jaki gwałciciel opowiadałby podobną historię, kiedy miałby okazję sobie ulżyć ?
- No nie wiem, może taki, co chce najpierw przestraszyć ofiarę? Doświadczony, z dużym stażem lat, znający się na robocie, wie pan, różne języki, praca za granicą, kierownicze staże, szkolenia, profesjonalizm i elastyczność. Inteligentny psychopata, do tego prawdziwy fachowiec.
- Aaa !- zakrzyknął kierowca. - Mówisz pan o fachowcach z wyższej półki. Coś jak dyrektorzy, prezesi, politycy? A ja prosty kierowca jestem. Co w sercu, to na języku. Do wielu szkół nie chodziłem, mam tylko technikum warszawskie. I to bez matury. Polski u mnie ok, czytałem książki, ale do matmy i ruskiego w ogóle serca nie miałem. Lubiłem mechanikę, jestem mechanikiem samochodowym z wykształcenia. Pan po studiach?
- Tak, po polskich studiach.
- Ale nie technicznych ? Coś u pana z myśleniem logicznym trochę nie tego - zaśmiał się cicho.

Przejeżdżali już przez Warszawę, minęli Marki. Zaraz mignął im Dworzec Wileński, potem ZOO i most na Wiśle. Wpadli na plac Bankowy, potem zrobili mocny skręt w lewo obok Ratusza i z piskiem opon wypadli przy Parku Saskim, przemknęli Marszałkowską i na rondzie skręcili w Aleje Jerozolimskie.
- Gdzie podrzucić? - zapytał uprzejmie.
- A gdzie pan jedzie?
- Na zachód.
- To ok, na plac Zawiszy.
- Na lotnisko jedziesz ?
- Tak, wybieram się na małą wycieczkę.
- Rozumiem, my też z  żoną latem sobie gdzieś polecimy.
- Oglądał pan ten słynny film o takich dwóch co wygrali w lotka i całą wygraną wydali na samoloty?
- Jasne, kto tego nie oglądał, świetna klasyka. Dziś już takich filmów nie robią. Świat się skomplikował. Teraz, to wie pan, ogląda pan. Sen w śnie, czarne dziury, stacje orbitalne - szofer narzekał z żółcią w głosie. - Ja do kina nie chodzę - obojętnie powiedział. - My z żoną wolimy oglądać filmy przyrodnicze, no i oczywiście stare polskie filmy, szczególnie komedie. Stare seriale też.
- Dzieli nas całe pokolenie, a mamy takie same gusta - zauważył Jerzy. Facet przypadł mu do gustu.
- Jakby pan zgadł, mam już sześćdziesiątkę na karku, niewiele już tego życia zostało.
 Zaparkował niedaleko placu.
- To co, wysiada pan...

Zrobili żółwika i Jerzy wysiadł. Złapał zaraz tramwaj i jak po sznurku pojechał prosto na Lotnisko Chopina. Na miejscu mocno się zdziwił. Zobaczył nowe, duże lotnisko, które nie było już tym samym lotniskiem, na którym kiedyś statystował w serialu Pitbul. Przedarł się przez tłum podróżnych i skierował do jednej z kas. Postał trochę w kolejce, po czym podał w okienku numer opłaconego zamówienia.
- Dokąd jest teraz najbliższy wolny lot? - zapytał z nadzieją w głosie, że uda się zaraz w jakieś fajne miejsce.
Kasjerka postukała w klawisze.
- Może pan wybrać: Rzym, Mediolan albo Monachium.
- A coś do Szwecji?
- Dopiero późno w nocy.
- Za ile czasu jest lot Do Mediolanu ? - kasjerka chwilę sprawdzała.
- Za trzy godziny. Ale do Rzymu jest za godzinę. Wydrukować panu bilet?
- Ok, biorę.

Jerzy miał już pewien plan. Poszedł szybkim krokiem do łazienki. W kabinie WC założył czystą koszulkę, resztę niepotrzebnych ubrań zapakował do foliowej torby. Wyszedł z łazienki, torbę ze zbędnym ubraniem wrzucił do dużego kontenera na śmieci i z pustym, markowym plecakiem podszedł do szafek bagażowych. Na plecach dźwigał plecak fotograficzny ze sprzętem foto, aparatem i obiektywami. Wybrał najmniejszą i najtańszą skrytkę, wcisnął w niewielki luk zwinięty w rulon plecak, wrzucił pięć złotych, przekręcił kluczyk, który schował do portfela. Bez zbędnego bagażu poszedł prosto do odprawy, ale w połowie drogi zawrócił. Nie mógł tak po prostu zostawić tak fajnego plecaka. Wrócił do skrytki bagażowej i zabrał z niej plecak. Po drodze do odprawy kupił dwa słodkie pączusie i małą colę. W samolocie dostał do picia soczek, którym popił dwa pączki, więc nie musiał kupować coli, za co się skarcił w duchu. Poza tym lot szybko zleciał. Nawet nie obejrzał się, kiedy raz, dwa znalazł się w stolicy Włoch. Piękne to było miasto, miało szyk i styl i starożytną historię. Wymyślił sobie, że wynajmie rower i w ten sposób w miarę szybko i tanio dojedzie do wielu miejsc. Było w Jerzym trochę przekory i dlatego nie bez trudu przestawił się z obywatela małego, prowincjonalnego miasta na mieszkańca ogromnego, starego Rzymu, odwiecznej stolicy Starego Świata. Wynajęcie roweru sporo Jerzego kosztowało, postawił wszystko na jedną kartę, to znaczy na rower i jak to się mówi ruszył na żywioł. I wiecie co? Dobrze zrobił. Ale wszystko po kolei.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz