poniedziałek, 19 stycznia 2015

Dziecię boże ( odcinek 8 ).

         
               Obudziłem się w łóżku winiarki. Wokół pełno bibelotów. Wstałem z ociąganiem z ciepłej pościeli, podszedłem do wielkiego okna i kiedy podciągnąłem żaluzje, jasna sprawa, zalało mnie piękne południowe słońce. Aż chciało się wyciągać aparat. Ale zmęczony wróciłem do łóżka i ciężko oklapłem. Potrzebowałem kawy, ale każdy ruch powodował ból mięśni. Na takie chwile miałem wypróbowany sposób. Poszukałem wzrokiem zestawu muzycznego, duża wieża stała w rogu salonu, dobre kilka metrów od wielkiego łóżka. Miała świetny, wielki wyświetlacz jak w tablecie. Włączył wi-fi i odszukał aplikację OpenFM, nacisnął Italo Disco, popłynęła energiczna i radosna muzyka, świetna na początek włoskiego dnia. Momentalnie nabrał witalnych sił i tanecznym krokiem poszedł do kuchni, która łączyła się z salonem. Centralne miejsce zajmowała kawiarniana maszyna do parzenia kawy, zajrzał pod maskę, dosypał trochę ziaren, pomieszał je z różnych słoików i zaparzył czekoladową kawę, ale bez domieszki mleka, bo choć trawił laktozę, nie znosił jej smrodu. Posłodził kawę, dodał trochę płynnego miodu i usiadł w wygodnym fotelu. Kawę postawił przy stoliku, włączył telewizję i ustawił tvn 24, który był we włoskiej kablówce. Poczuł się daleki i wolny. Wyłączył tv, dopił kawę, szybko się ubrał i o dziewiątej był na dole baru. Miał w głowie projekt fotograficzny. Carla obiecała mu wystawę w galerii dawnego kochanka. Kiedy wyszedłem na piękny Rzym, zrozumiałem, że tutaj jest moje miejsce. Centrum świata sztuki, miasto kochanek, starożytność, średniowiecze i modernizm w jednym miejscu. Jednego dnia mogłeś być kilkoma osobami jednocześnie, a właśnie... Jerzy uśmiechnął się na myśl o Łowcach. Wyjdzie im na dobre wycieczka do bella Romy, dodał pod nosem. Może nauczą się pić kawę i trochę zmądrzeją, bo ich pościg to jedno wielkie dno, muł i wodorosty. Jurek podejrzewał, że jego zachwyt jest podziwem człowieka, który jest w Rzymie po raz pierwszy i być może za rok albo dwa przestanie zauważać urok tego miasta. Był jednak gotowy na ten los i czuł siłę do zmierzenia się z tym wyzwaniem. Może nie był Supermanem, ale mimo to odnajdywał w sobie odwagę i męstwo potrzebne do stawienia czoła niepewnej przyszłości. Kiedy szedł Piazza Navona podśpiewywał Carmina Burana. Czuł się rześki jak ptak, który po dalekiej podróży w końcu przybył do celu, by założyć swoje gniazdo. No może gniazdko, bo po co ten cały patos. W Romie patos nie był potrzebny, te mury starożytne, ci ludzie - potomkowie starożytnych uosabiali patetyczną patynę. Chciałem w głowie przetworzyć te wszystkie szczegóły, detale, ale nie byłem w stanie, przerastała mnie wielokrotnie ta potrzeba. Zawołałem chwilo ! trwaj. I jakbym wyraził całego siebie. Poczułem w sobie duszę odkrywcy, badacza.


          Golem powoli dochodził do siebie. W głowie czuł pustkę. Kręciło mu się wszystko wkoło... duża biała sala, jakaś aparatura na całej ścianie, duże łóżko na którym leżał, zasłony w oknach, dywan na podłodze. Spojrzał na swoje ręce i nogi. Grubawe, kanciaste, dłonie jak wielkie bochny, stopy wyglądały na czterdzieści siedem, może czterdzieści osiem, a ile ja mam wzrostu? Zapytał sam siebie i powoli ruszył się, coś zabolało, gdzieś ukłuło, zwlókł się z łóżka, stanął, wyprostował się, poodczepiał trochę kabli i ruszył w kierunku dużej, nowoczesnej  umywalki z wielkim lustrem. Podniósł powoli głowę i zmierzył się wzrokiem i tak na oko... wyglądało że był raczej średniego wzrostu i mógł wyglądać trochę niezbyt przystojnie z tymi wielkimi dłońmi i stopami. Głowa też chyba była zbyt duża w porównaniu do dość krótkich nóg i torsu. Choć bary miał w porządku, para w rękach powinna być. Krasnolud przeleciało mu przez głowę ! Złapał się za głowę i zaraz tego pożałował. Ogromny ból ścisnął mu czaszkę na moment. Delikatnie pomacał się po gęstych włosach, grubym, mięsistym nosie, przejechał dłonią po zaroście, wydatnym podbródku, krótkiej, grubej szyi. Oczy trochę wybałuszone, niebieskie, włosy rude, zarost o dziwo ciemniejszy. Włosy były stanowczo za długie, zachodziły aż na szyję i zakrywały uszy, które wyglądały na całkiem ładne. Chociaż uszy były ok, pomyślał. Zaraz, zaraz... próbował przywołać ostatnie wspomnienia. Ale nic, kompletna pustka. A właściwie to gdzie ja jestem? Wyszeptał do siebie i podreptał do okna. A tam za szybą pagórki, lasy, w oddali ruchliwa droga z mknącymi tirami. I znowu nic nie pamiętał. Dziwnie się poczuł, nie wiedział gdzie jest, co się z nim działo zanim się obudził. I to ciało, którego nie pamiętał. Usiadł na łóżku i próbował cokolwiek przypomnieć sobie z przeszłości. Zaczął od nazwiska, z tym nie miał problemu, był Polakiem, Andrzejem Irskim. Pracował w Statoilu. Miał pozwolenie na broń. Skończył czterdzieści lat i miał kiedyś żonę i dziecko, ale... nie pamiętał, nie wiedział, nie mógł sobie przypomnieć co było dalej. Czuł, że po rozwodzie stracił kontakt z rodziną. Rodziców w ogóle nie pamiętał, tylko starą babcię. Jego całe dorosłe życie to chyba stacja benzynowa, nocne zmiany, odkładał na coś pieniądze, tak, chodził zawsze do tego samego wpłatomatu, nie mógł sobie przypomnieć co chciał kupić. Może samochód ? Nie pamiętał, żeby miał tak duże ręce i stopy. Głowa też była za duża i za okrągła. Znowu zaczęła go boleć, położył się na łóżku, poczuł senność, naciągnął cienką kołdrę i stracił świadomość.

        Do pokoju Irskiego weszło kilka osób, szybko ponownie przyłączyli do ciała golema różne cewki, czujniki. Rozpoczęli obserwację rozległej aparatury. Szef zespołu nazywał się Johny, był odpowiedzialny za cały projekt, nadzorował lekarzy naukowców i personel, jako jedyny miał stopień wojskowy pułkownika. Powodzenie projektu gwarantowało Johnemu wysoki awans i różne gratyfikacje pieniężne, z którymi musiał się podzielić z zespołem, w grę wchodziły duże pieniądze, więc miał już opracowany system wynagrodzeń w zależności od znaczenia i wkładu pracy. Ministerstwo obrony i oddzielny tajny fundusz na badania naukowe przewidywały, że szef projektu w przypadku udanego eksperymentu otrzyma dwa miliony euro. Johny był więc od dziś bogatym człowiekiem. Po sprawdzeniu parametrów z radością w głosie zaprosił wszystkich na szampana do restauracji mieszczącej się w kompleksie Parku Naukowego. Powoli rozpierała go radość, z każdym sprawdzonym parametrem, z każdą minutą był coraz bliżej fortuny. Tak duży sukces naukowy czynił go kandydatem do nagrody Nobla ! Już krzyczał w myślach. Kiedy pośród uśmiechów i krzyków radości wychodzili z laboratorium, zajrzał jeszcze do swojego gabinetu i wykonał kilka telefonów.


      Szymon mag wpadł na iście szatański pomysł. Zainspirowała go pewna nowa książka. Wynotował sobie niektóre fragmenty:


       „ Aby zrozumieć świat, z którego przybyli Platon i Arystoteles, a więc świat, w którym dziś żyjemy, musimy sięgnąć do misteriów religijnych odgrywających ogromną rolę w starożytnych kulturach basenu Morza Śródziemnego na tysiąc lat przed Platonem, Arystotelesem i innymi filozofami, którzy nadali kierunek współczesnej myśli. Platon jako osoba wtajemniczona uczestniczył w co najmniej jednym rodzaju tych misteriów, a to, czego się dowiedział, znalazło swoje odzwierciedlenie w jego pracach.

      Toczą się liczne spory na temat tego, w jakim stopniu starożytne misteria religijne wpływały na Jezusa i pierwszych chrześcijan. W misteriach tych występują obrzęd chrztu, bóstwo ( lub bogini ), które umiera i powraca do życia, dzięki czemu odkupuje świat. Misteria, podobnie jak chrześcijaństwo, kładły duży nacisk na inicjację, na przemianę ich członków jako istot całkowicie ziemskich w dzieci ziemi i nieba gwiaździstego.

      W przeszłości tego rodzaju obrzędy istniały wszędzie, nie tylko w Grecji. Stanowiły cezurę w procesie dochodzenia do pełni człowieczeństwa. Najczęściej organizowano je w wieku, gdy młodzi mężczyźni lub kobiety osiągali dojrzałość fizyczną, lub później, kiedy kandydat uzyskiwał kwalifikacje względnie umiejętności, które od tego czasu miały odgrywać ważną rolę w jego życiu. Wszystkie miały jeden główny cel: przywrócenie nam duchowych wspomnień o tym, kim i czym jesteśmy, skąd pochodzimy i dokąd zmierzamy.

    Osoba uczestnicząca w misteriach umierała jako istota ziemska i odradzała się na nowo jako byt duchowy. Nie w przenośni, alegorycznie, ale naprawdę. Główna idea przyświecająca misteriom stanowiła odzwierciedlenie tego, że jako ludzie posiadamy podwójne dziedzictwo: ziemskie i niebiańskie. Poznanie tylko ziemskiego dziedzictwa oznaczało poznanie tylko połowy siebie. Misteria inicjacyjne pozwalały odzyskać ludziom bezpośrednią wiedzę na temat tego, co moglibyśmy nazwać ich niebiańskim rodowodem. W pewnym sensie w osobie wtajemniczonej nie zachodziły żadne drastyczne zmiany, przypominano jej raczej w bardzo przejmujący i bezpośredni sposób, kim i czym była przed przyjściem na ziemię, skąd tak naprawdę się wywodziła.    

    Za najbardziej znane obrzędy tego rodzaju uznaje się misteria eleuzyjskie zawdzięczające swoją nazwę greckiemu miastu Eleusis. Wiązały się one z kultem Persefony, a wcześniej z kultem Inany/Isztar czczonej przez Sumerejczyków, lud żyjący kilka tysięcy lat przed Grekami. Inana/Isztar była Panią Nieba. Oba te mity wiązały się z zejściem bogini do krainy umarłych.   Chociaż misteria częściowo bazowały na tych starożytnych mitach, miały inne zakończenie. Może się to wydawać niewiarygodne, ale mimo że odbywały się one przez ponad tysiąc lat, nadal nie wiemy dokładnie, jak wyglądały.

    Nowo wtajemniczona osoba postrzegała przedmiot-symbol jako coś więcej niż zwykłą rzecz, jakich wiele na ziemi - jako prawdziwe, żywe okno prowadzące do innego świata. Wpatrując się w symbol w stanie niecierpliwego wyczekiwania, nowo wtajemniczony postrzegał go jako olśniewające potwierdzenie własnej inicjacji do życia wiecznego. W chwili śmierci wcale nie umieramy.
   
    Uczestników misteriów porównywano do nowo narodzonych dzieci, dlatego często nazywano ich ponownie narodzonymi. Widzieli bardziej realną rzeczywistość niż rzeczywistość ziemska, co dawało im pewność, że życie ludzkie trwa różnież po śmierci. Ta pewność była tak niewzruszona, że od tej pory, niezależnie od zmiennych kolei losu, wtajemniczeni po prostu nigdy tak naprawdę nie odczuwali smutku. Nie mogli, bo dzięki bezpośredniemu doświadczeniu odzyskiwali wiedzę o tym, kim jesteśmy, skąd przychodzimy i dokąd zmierzamy. Od chwili inicjacji mieli jakby podwójne obywatelstwo: jedną nogą znajdowali się nadal na ziemi, lecz drugą wkraczali już we wspaniały, inny, jasny świat.

    Wierzę, że niebo czyni nas ludźmi, dlatego jeżeli brak nam wiedzy o tym, skąd pochodzimy i dokąd zmierzamy - czyli o naszej prawdziwej ojczyźnie - życie nie ma sensu ".   



                                                               Mapa nieba,
                                                               Ptolemy Tompkins, Znak, Kraków 2014

         
        Za ogromnym biurkiem siedział stary hipis, Pies na niego mówili. Posiadał rzecz jasna normalne nazwisko, ale zupełnie nikt go nie używał. No chyba, że ludzie przypadkowi. W całej Polsce wszyscy wiedzieli kim jest Pies. Oprócz różnych papierzysk na biurku w świetle promieni słonecznych padających z wielkich, nowoczesny ch okien, wygrzewały się egzotyczne figurki i niezwykły przycisk do papieru. A był nim grecki pies wylegujący się na uliczce którejś z greckich wysepek. Zmierzył się wzrokiem z Szymonem magiem, który siedział na przeciwko w dużym i wygodnym fotelu.
- Czego się napijesz magu?
- Czegoś szlachetnego - odpowiedział spokojny i wyglądający na zrelaksowanego .
Pies wrócił za biurko i wpatrywał się w trunek w szklaneczce. Lód szybko topniał. Propozycja Szymka wydała mu się nieco zbyt kontrowersyjna. Mag o tym dobrze wiedział i próbował przedrzeć się przez mgły nieufności, które pokrywały czoło Psa. Dyrektor pocił się, przetarł dłonią czoło. Znowu zmierzył się wzrokiem z magiem. Zapanowała długa cisza, napięta, przerywana stukaniem lodu o brzegi szklaneczek. Psa niepokoiło nazwisko Rudolfa Steinera. Platonem czy Arystotelesem można dowolnie żonglować, niewielu tak naprawdę zna tych filozofów, a jeśli ktoś kiedyś rzeczywiście czytał na studiach, dziś nic nie pamięta. Ale Steiner? Dzisiaj każdy łatwo może sprawdzić w wikipedii co to za jeden i choć nigdy nie sięgnie do żadnej jego książki, będzie darł gębę, że w miejskiej placówce kulturalnej promuje się okultyzm. Pies dokończył drinka, potarł imponującą brodę i już miał powiedzieć coś magowi, kiedy ten był pierwszy.
- Wiem o czym myślisz, Pies. Nie mieszkamy w dużym mieście, tylko w miasteczku zamieszkałym przez prostych czy właściwiej rzecz ujmując, prymitywnych ludzi. I to ta grupa ludzi nadaje ton i wywiera realny wpływ na władze miasta. Dobrze wiemy, że jest ich więcej, niż nawet się nam wydaje. Jest ryzyko, że nie uda się tego doprowadzić do finału, a przy okazji można jeszcze sobie nabić guza. Ale zapominasz kim jestem i nie zakładasz na serio, że jestem jasnowidzem. - Pies lekko się uśmiechnął i jakby pokiwał głową. Mag mówił dalej.
- Gwiazdy mi mówią, że uda się to zrobić. Nasi wrogowie są zbyt słabi, nie działają z pobudek wiary, a jedynie tradycji. Kościoły świecą pustkami. Nie będzie spisku przeciwko mnie, ani przeciwko tobie.
- A prezydentowa? Ona też nie będzie miała nic przeciwko?
- Prezydentową już ktoś się zajął.
Tak? A kto? - Pies miał w oczach ciekawość.
- Andrzej Irski.
- A kto to jest Andrzej Irski? - pochylił się do przodu dyrektor Soku.
- Andrzej Irski, to... golem.


        Jarek z Kasią wybrali się na kolejną rowerową wycieczkę. Wyglądali na parę i tak też kilkoro znajomych ich oceniło, kiedy przejeżdżali przez miasto w kierunku jednego z okolicznych jezior. Rozłożyli się na trawie w pięknych okolicznościach przyrody, w jeziorze cudnie odbijało się niebo. I wtedy Jarek rzekł owo sakramentalne słowo: czy mogę w dupala?  I stało się jasne, że jednak nie są parą, Kasia wrzasnęła oburzona i potykając się o kamienie, dopadła roweru i pognała przed siebie. Jarek czuł wygraną, czuł ! Nie zawracał sobie głowy nowym kocem i czymkolwiek jeszcze co na nim zostało, podniósł rower z ziemi, nieco zdrętwiały dosiadł go i szybko popedałował za Kasią. Miał zamiar ją wyprzedzić i rzucić się pod koła, czołgać się na kolanach i błagać o przebaczenie z mocno wybrzuszonymi spodenkami. Kasia musiałaby to zauważyć. Nie tak łatwo było jednak wyprzedzić Kasię na równej, prostej drodze, a jednak powoli ją dochodził, powoli skradał się od tyłu, coraz bliżej i bliżej. Czuła już jego oddech na plecach, był już blisko, ona dyszała szybko, coraz szybciej. I Jarek już ciężko dyszał, już ustami dotykał jej szyi. Dobił do niej, złapał za udo, jechali sztywno, wtem oboje stracili równowagę i padli z rowerami na zielone pobocze. Pieścił jej pośladki, zdarł jej bluzkę i spódniczkę, penis z impetem wynurzył się ze spodenek. Obrócił ją i powoli wchodził w lśniącą od potu pupę. Dyszała wciąż i jęczała. Długo jęczała, spuścił się na nią całą lśniącą od potu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz