środa, 28 stycznia 2015

Dziecię boże ( odcinek 9 ).

   

           Restauracja mieściła się w trzygwiazdkowym hotelu, w którym dało się wyraźnie czuć szał. Cała obsługa została zaproszona na niezłą popijawę. W metalowych wiaderkach pełnych lodu mroziła się wódeczka. W czterech większych wiaderkach mroził się szampan. Kelnerki, recepcjonistki, cały personel opanowało podniecenie. Gdzieś za ścianą, za dużą szybą zrobili człowieka, Golema ! Tu obok nich złożyli człowieka ! Naukowcy wykrzykiwali radośnie, że nie człowieka, Golema ! Uśmiechnięte twarze od ucha do ucha, ale prostowali obsługę hotelu, Golema zrobiliśmy proszę państwa, Golema ! Młode dziewczyny z obsługi hotelu już szykowały się na melanż. Wszyscy już chcieli uderzyć w puchara, ale cierpliwie albo i nie czekali na szefa. W końcu ktoś zauważył, jak Johny wyszedł z laboratorium i w asyście sekretarek szybko zmierzał do restauracji.

        Golem ponownie się przebudził, podniósł z łóżka, ziewnął szeroko, przeciągnął i popatrzył w kierunku lustra. No niech to, ale łeb mam stanowczo za duży, jak jakiś sagan, a niech to. Poprawił włosy i wtedy złapał się za jądra. Mogłyby być większe, pomyślał, za to penis, no no, niczego sobie. Naciągnął szlafrok, który ściągnął z fotela i podreptał, trochę jednak niepewnie, do WC. Mocz oddawał długo, sikał i sikał, jakby wcześniej wypił wiadro wody. No jak tak długo będę sikał spermą, to będą jaja, zaśmiał się w duchu. Wrócił już nieco pewniej do pokoju i rozejrzał się za normalnym ubraniem. W szafie wisiał garnitur, jak się okazało szyty na miarę. Buty również dobrze dopasowane. No ! Rzucił ostanie spojrzenie do lustra, poprawił krawat i ruszył na miasto. A przynajmniej tak mu się wydawało. Na dole w recepcji przywitano go okrzykami radości, machano rękami na powitanie, odwzajemniał liczne uśmiechy i zgodnie ze wskazówkami udał się do restauracji.

        Feta jeszcze się nie zaczęła, bowiem wciąż czekano, tym razem na Prezydent Żygoniową. Zajechała z piskiem opon. Z samochodu wysypali się zastępcy i przewodniczący Rady Miejskiej. Asystenci i rzecznik prasowy zaraz też zajechali, ale już spokojniej, bez tego sznytu. Szef projektu Johny wybiegł na przeciw i złapał dłoń Żygoń. Wszyscy weszli do restauracji, kelnerki podrzucały baloniki, Dj już grał, kieliszki w dłoniach, Johny i prezydenci zamaszyście wyjęli z wiaderek szampana, korki huknęły, polały się trunki do kieliszków. Na sali była cała ekipa z laboratorium, ludzie z hotelu, a pośrodku Johny z piękną prezydent Żygoń przypijali do siebie. Ktoś podał mikrofon. Johny drgającym z podniecenia głosem wzniósł toast za Golema ! Podał mikrofon prezydentowej, podziękowała za ciężką pracę, pochwaliła sukces, obiecała złote góry i też wzniosła toast za powodzenie projektu i być może wdrożenie masowej produkcji Golemów. Kończyli spijać francuskiego szampana i wtedy do sali wszedł powoli Golem. Zrobiła się cisza, wszystkich zamurowało. Golem zatrzymał się i przemówił.
- Witam Państwa, nazywam się Andrzej Irski. Z jakiej okazji ta feta?
- Eeeee - wymamrotała Żygoń. Mikrofon przejął Johny.
- Za pana zdrowie ! - i zaczął bić oklaski, a za nim cała sala. Wrzawa się zrobiła. Mężczyźni podbiegli do Andrzeja i zaczęli go podrzucać do góry. Hulał do góry jak pan młody, zaczepiał rękoma o sufit, innym razem butami, aż szef hotelu podskoczył z wrażenia. Dopiero teraz widać było, że ciało Golema jest niezwykle sprężyste, za tym garniturem musiały się kryć niezgorsze muskuły i mięśnie. Irski nawet nie krzyknął, z twarzą twardą jak kamień znosił zabawę. Basia Żygoń patrzyła z półuśmieszkiem jak bawi się elita miasta. Nie miała zbyt dobrego zdania o naukowcach, nie ceniła ich, bo nie posiedli w wystarczającym stopniu umiejętności życia. Myślała o prawdziwych naukowcach, którzy zajmowali się prawdziwą nauką, bo owszem humaniści potrafili się zachować, często bardzo mocno rozwinięci towarzysko tak potrafili rozśmieszać, aż zawory puszczały. Ale ci prawdziwi, to w ogóle do niczego, jak dzieci, żałosne. Obserwowała Golema i wydał się jej całkiem, całkiem. Miał coś w sobie dystyngowanego, właściwie prezentował się jak lew salonowy. Nawet trochę podobny do Christopha Waltza. Fiu, fiu, ciekawy człowiek. Johny zaprowadził go do Barbary.
- Pani prezydent, przedstawiam pani Andrzeja Irskiego.
- Miło mi - wyciągnęła rączkę, którą Irski ujął szarmanckim gestem i długo przytrzymał w swojej wielkiej dłoni. Basię przeszył dreszcz.
- Jestem zaszczycony - niski głos Irskiego dodatkowo zrobił wrażenie.
Zadzwoniła komórka Johnego. Zostawiam państwa samych, powiedział i skierował się ku wyjściu. Prezydent poczuła, że kolana ma jak z waty. Dawno już się tak nie czuła. Irski zaproponował kawę i dał znak ręką, żeby oboje podeszli do stołu z parującą już kawą o pięknym, mocnym zapachu. Dj puścił szlagier zespołu Weekend i nagle poczuła się w nastroju do zabawy.
- Słodzi pani? - Irski zniewalał samym głosem.
- Dwie łyżeczki poproszę - głos prezydent nieco przepalony i przepity też był obniżony o jakąś oktawę. Wpatrywała się w jego dłonie, choć wielkie, miały jakąś własną cudną proporcję. Palce nie tylko były solidne, męskie, ale również długie i razem z kciukiem i śródręczem tworzyły piękną harmonię.
- Proszę - Irski podał prezydent filiżankę ze spodeczkiem. - Niech pani powie czy kawa dobra? - Barbara upiła łyczek.
- Wyśmienita - posłała zniewalający uśmiech. Irski również upił łyk.
- Bardzo dobra. Czy ma pani wolny dzisiejszy wieczór?
- No niestety nie. Mąż wrócił z zagranicy, prowadzi tam oddział swojej firmy.
- Jakiej, jeśli można spytać?
- MetalExport, sejfy, metalowe boxy, szafki.
- Takie, jakie są w szkołach i na basenach?
- Również, ale te są na polski rynek. Na Zachodzie cenią jego sejfy.
- Trudno się do nich włamać? - oboje się zaśmiali. Barbara uśmiechnięta od ucha do ucha, już chciała coś dodać, ale "Christoph" ją uprzedził.
- Nie musi pani opowiadać ze szczegółami, jeszcze może skorzystam? - zrobił filuterny uśmiech i ponownie się roześmiali.
Na chwilkę zamilkli. Twarz Barbary zdradzała, że nurtuje ją jakaś myśl, Irski to zauważył i podchwycił.
- Chce mnie pani o coś zapytać? - uważnie na nią spojrzał.
- Tak. Naukowcy nazwali pana projekt golemem, to znaczy, że pan, jeśli się uda, będzie pan golemem, a...
- Aa ?
- A z tego co mi wiadomo, z literatury, to golem nie umiał mówić, był raczej tworem nieudanym, tylko trochę przypominał człowieka. No a pan...
- Hm, to ciekawe co pani mówi.
- Jak dla mnie pan wygląda na człowieka, stu procentowego mężczyznę.
- Nigdy o sobie nie myślałem, odkąd obudziłem się tutaj niedaleko na łóżku, że mogę być kimś innym, niż człowiekiem. I mogę panią zapewnić, że nie jestem żadnym Golemem, ani Androidem. Mam własny mózg, nie czyjeś wspomnienia. Ciało nie jest moje, ręce, nogi, twarz, narządy wewnętrzne, ale czy to tak istotne dla pani?
- Nie, skądże ! - szybko i głośno odparła prezydent. 
- Cieszę się - uraczył ją szerokim i ładnym uśmiechem. Barbarę ponownie przeszły ciarki. - Wieczorem nie mogę, ale jutro bardzo chętnie. - odwzajemniła czarujący uśmiech. 
- Jesteśmy umówieni ? - „Christoph“ wyszczerzył równe, ładne i dość białe zęby.
- Co pan powie na kolację w restauracji na punkcie widokowym ?
- Nie wiem gdzie to jest, ale już mi się podoba. Jak to wysoko?
- Dwunaste piętro. Może być o dwudziestej ?
- Jak najbardziej - zrobił palcem wskazującym i kciukiem znak cool.
- Jak pan się czuje w nowym ciele? - na twarzy prezydent pojawiło się wyraźne zaciekawienie.
- Sam jeszcze dobrze nie wiem, poużywam, będę wiedział - intonacją i figlarnym uśmiechem wywołał rozbawienie u Barbary, do tego stopnia, że aż gorąco jej się zrobiło.
- Pani prezydent - chwycił ją za dłoń i przyciągnął do ust, pocałował. - Bardzo miło było panią poznać... i do jutra. - posłał uwodzicielski uśmiech. Barbara pierwszy raz od dawna szczerze się uśmiechnęła.
   
        Golem podszedł do Johnego, coś mu wyszeptał do ucha, po czym obaj wyszli z restauracji i udali się do laboratorium. Poczuł się zmęczony i w dodatku przypomniało mu się, że w dawnym ciele brał leki na nadciśnienie. Johny na to, że muszą to lepiej zbadać i że Andrzej powinien jeszcze się położyć na trochę do łóżka, przynajmniej dzisiaj. Wiesz, szepnął mu do ucha, potem będziesz mógł sobie ulżyć.

    
         Szymek Mag pożyczył dla Psa książkę znanego polskiego gnostyka Jerzego Prokopiuka pod zagadkowym tytułem „ Matrix“. W zaciszu gabinetu ośrodka kultury na najwyższym piętrze, Pies oddał się lekturze, a tam przeczytał między innymi: 

 „Od razu trzeba tu wyjaśnić, że gnostycyzm i wiara misteryjna to dwa różne zjawiska. Albowiem podczas gdy w gnostycyzmie przez „zbawienie“ ( pojęcie centralne dla nich obu ) rozumie się przywrócenie człowiekowi jego zapomnianej boskości, to wiara misteryjna oznacza wiarę w odrodzenie i ubóstwienie człowieka, w dokonującą się dzięki misterium substancjalną jego przemianę, która dopiero użycza mu natury boskiej. Mimo tej różnicy, hermetyzm misteryjny przekształcił się w gnostycyzm. Na misteryjne elementy hermetyzmu składają się: wspomniane dążenie do deifikacji człowieka i koncepcja jego odrodzenia, misteryjny ogląd bóstwa ( epoptia), ekstaza jako sposób zjednoczenia z bóstwem, oczyszczenie ( katharsis ) i asceza, wyobrażenia związane z chrztem i ucztą sakramentalną, mistagogia ( przewodnictwo duchowe ), symbole oraz ofiara i dyscyplina zachowania arkanów ( tajemnic )“.

Jerzy Prokopiuk, Matrix, Białystok, 2008.  
                       
                Pies podrapał się po głowie. Sam był ciekaw tych misteriów, ale jak Szymon to wyjaśni księdzu kanclerzowi, nie miał pojęcia, przecież on wejdzie na ich teren, kto ma sakramenty, ten ma władzę, a kto ma władzę, ten ma kasę. Biskup na pewno będzie bronił komunii świętej, bez dwóch zdań. Kurde... co robić? Może ubrać to w teatralne fatałaszki? Chyba mało kto wie, jak wyglądały historyczne misteria, więc gdyby tak temu przedstawieniu teatralnemu dać jakiś prosty tytuł, na przykład „Starożytne misteria według Goga i Magoga“... Może przejdzie.

        Gabinet biskupa Małodobrego mieścił się w wielkim barokowym pałacu. Przepych i piękno pałacowych sal, królewskie rzeźbienia, złocenia, marmurowe posadzki, bursztynowe szafki i stoliczki, zabytkowe krzesła pokryte aksamitem, kryształowe żyrandole, lustra od podłogi do sufitu. Biskup lubił powagę wynikającą z bogactwa. Może dlatego otaczał się również liczną świtą. Do swojej dyspozycji miał zawsze pięciu asystentów, zwykle młodych jeszcze księży i co najważniejsze, brał tylko przystojnych. W ciągu swojej wieloletniej posługi niektórzy zdołali się zestarzeć, więc otrzymywali probostwo tam gdzie chcieli, co było nie lada przywilejem. Zwykle jednak nie ma nic za darmo. I tak też wyglądała sprawa asystentów. Nie chcemy sugerować majtek z naszywką Roma czytaną wspak, ale coś jednak za uszami biskup miał, skoro w między czasie namnożyło się tyle plotek o romansach Małodobrego. Ponoć brał ich w aucie. Jak można przeczytać w fascynującej spowiedzi księdza Romana Jonasza w książce dostępnej w sieci, na przykład w serwisie chomikuj, a noszącej tytuł " Byłem księdzem ", w seminariach zachowania homoseksualne są tolerowane przez przełożonych. Może nie zgadzać się, że brał ich w aucie, ale to że ich brał, raczej było faktem.
Ale jak ludzie mówią, nie tylko asystenci mogli się obawiać zajścia od tyłu. Bo i sekretarz biskupi i rzecznik prasowy również byli narażeni. Mówiło się nawet, że niepewnie mogły się również czuć młode zakonnice pracujące w kuchni i kaplicy w pałacu biskupim. Często bowiem tak się dzieje, a znamy to z przykładów życia miasta, że seks to seks i jeśli ktoś wkłada penisa do jednej dziurki, będzie zaraz chciał włożyć penisa do drugiej dziurki. Wprawdzie asystenci oprócz tego, że dawali, brali również do buzi, ale gwałcenie przez usta to jednak nie to samo, co  przez dwie dziurki obok siebie. Dziurka stanowczo lepiej pasuje rozmiarami do penisa, nawet największego i najgrubszego.  Ludzie zwykle mają średni rozmiar i choć biskup był homoseksualistą, podniecenie odczuwał również na widok wygolonych cipek. Z racji celibatu, młode zakonnice nie goliły swoich muszelek, jego ekscelencja więc sam to robił, depilował, a dopiero potem przystępował do dzieła bożego. Zdarzało się, jak mówią ludzie, że z tych spotkań urodziło się niejedno boże dziecię. Najstarszy chłopiec z takiego związku miał już piętnaście lat i jako nastolatek również jak tatuś był jurny i łasy na seksapil koleżanek ze szkoły. Piotruś chcąc poszerzyć swoje sieci, zapisał się do miejskiego ośrodka kultury i w grupie teatralnej podrywał seksowne nastolatki. Niedługo miał skończyć piętnaście lat i cieszył się na legalny seks. Główny animator kultury zaprosił go do udziału w przedstawieniu teatralnym o starożytnych misteriach. Z racji częstych kontaktów z ojcem duchowym, bliskie mu były religijne tematy. To co zobaczył na pierwszej próbie, przerosło jego młodzieńcze oczekiwania. Tak wyuzdanego seksu na filmie jeszcze nie widział. Grupę prowadził starszy pan, który prosił, by zwracać się do niego panie magu. Pokazał nam teatralną rekonstrukcję starożytnych misteriów nagraną we Włoszech. Coś niesamowitego, młode dziewczęta wiły się w erotycznych spazmach, chłopcy próbowali gwałcić drzewa. Któryś z chłopaków przytargał ze sklepu dwa kilo wołowiny, przepiłował na pół nożem, położył na stole i gwałcił mięso. Młode dziewczęta wiły się coraz szybciej i mocniej, chłopcy podrygiwali szybko i mechanicznie, aż w końcu ktoś krzyknął, potem za nim inni. W końcu wszyscy popadali na ziemię i głęboko oddychając widać było, że są zrelaksowani i sobie teraz w spokoju odpoczywają. Jego nowe koleżanki i koledzy wprost oniemieli ze wzruszenia, dziewczęta dostały gęsiej skórki, chłopcy zaczęli kryć się za innymi, by się z czegoś nie zdradzić. Pan Mag klasnął w dłonie, po czym znowu kilka razy i przemówił głębokim basem.

- Młodzieży, to co widzieliśmy na filmie, to próba rekonstrukcji misteriów dionizyjskich, które poprzez swoją cielesność, odkrycie seksualnej natury człowieka, miały prowadzić młodego człowieka do samopoznania, a wreszcie ku przekroczeniu siebie, otwarcia się na boskie siły, które istnieją w każdym człowieku. Otóż człowiek to istota seksualna i dzięki orgazmowi może ujrzeć boskość w drugim człowieku, z którym jest zespolony w orgazmie. Czy wierzycie w boski pierwiastek w człowieku? - zwrócił się do całej grupy.
- Czy my też będziemy mieć orgazm ? - zapytał się Jaś, młody, drobny chłopak o płowych włosach.
- Dobre pytanie... jak masz na imię?
- Jaś ! - krzyknęła ładna blondyneczka.
- Dobre pytanie Jasiu. Pewnie wszyscy jesteście ciekawi odpowiedzi. Otóż celem kulminacyjnym misteriów jest orgazm - na dużej scenie zapanowała cisza. Chłopakom i dziewczętom nawet się nie śniło, że wspólnie, razem ktoś dorosły będzie mówił im o seksie i jeszcze uczył orgazmu. Ponownie oniemieli.
- Jedno wyjaśnienie - podniósł głos. - Zdaję sobie sprawę, że nie jesteście pełnoletni, więc nie ma mowy o prawdziwym seksie i orgazmie. Jesteśmy w teatrze i będziemy odgrywać różne sceny. Grać. Chociaż... - zrobił zakłopotaną minę i uważnie przyjrzał się młodym ludziom - chociaż, żeby dobrze coś grać, trzeba tego samemu choć trochę spróbować, choć liznąć.
- To znaczy ? Ktoś zapytał zaciekawiony.
- To znaczy, co powiedziałem - mrugnął okiem. - Zaczekajcie chwilkę, muszę wyjść - i wyszedł, poszedł do łazienki. Dobrze wiedział, co robi. Młodzież będzie dyskutować o jego słowach, ci którzy będą najgłośniej krzyczeć, boją się najbardziej nowych doświadczeń. Milczący chłopcy nie próżnowali, spoglądali na koleżanki i szukali wybranek do prywatnych doświadczeń. Wydawało się, że kilka młodych dam było w stanie pomóc co najmniej kilku kolegom. Mag stanął za kurtyną i bacznie obserwował, kto milczy i szuka wzrokiem partnera. To ci właśnie młodzi ludzie najlepiej się nadawali. Debatowało głośno kilkoro dziewcząt i dwóch chłopców, prawdopodobnie z konserwatywnych domów. Grzecznie im podziękuje, a potem da do zrozumienia, że nie zamierza nikogo do niczego nakłaniać, poszukuje bowiem ochotników do przedstawienia.

                   Piotruś wspomniał ojcu, podczas sobotniego spotkania na lodach, na które od wielu lat przychodził do biskupiego pałacu, że bierze udział w próbach do przedstawienia teatralnego.
- A cóż to za przedstawienie?
- Misteria starożytne według Goga i Magoga.
- Czy ja dobrze słyszę ? - biskup wybałuszył oczy i usta i wbił swój wzrok w twarzyczkę Piotrusia.
- Dobrze papa słyszy. Pan Mag tłumaczył nam co mamy robić na scenie i...
- I co macie robić na scenie ?! - przerwał brutalnie dostojnik kościoła.
- Mamy udawać, to znaczy grać, że odczuwamy orgazm - Piotruś niepewnie spojrzał na ojczulka.
- No nie ! - ryknął jej ekscelencja.
- No tak - odważnie zaprzeczył Piotruś.
- No nie !!! - jeszcze głośniej ryknął biskup. - Już ja porozmawiam z tym magiem - słowo mag wypowiedział z wielkim lekceważeniem i wydęciem grubych warg. - Już ja z nim pogadam - biskup Małodobry miał już swoje lata, które w połączeniu z nieprzyzwoitą tuszą, mogły doprowadzić nawet do ataku serca, bądź wylewu, stąd zwabiona okrzykami służka pańska, objęła starszego pana za ramiona i uspokajającym głosem posadziła go na krześle, ciągle głaszcząc po karku, a miejscami za uszami. Niech się biskup uspokoi, proszę biskupa, już dobrze, zrobię jego ekscelencji masaż pleców. I jakoś Małodobry doszedł do siebie, ale mówiąc tak między nami, to nie dzięki służącej zakonnicy, ale tabletkom od ciśnienia, które codziennie połykał, tak zwane beta-blokery, bez nich stać się mógł już sztywny, w najlepszym razie leżeć na Oiomie. Piotrusiowi odechciało się lodów. Pożegnał się z papą i szybko wybiegł z pałacu. Piotra gnała chuć. Do dziewczęcej pupy, młodej, różowej cipki. Ola obiecała mu pomóc. Powiedziała, że z nią na pewno dowie się co to orgazm. Koniecznie musiał do niej zaraz zadzwonić. Biegł alejami parku, do domu, w którym zostawił komórkę. Kiedy już wbiegł do pokoju i dopadł smartfona, jego podniecenie jeszcze wzrosło, ręce drżały, nie potrafił wystukać właściwych cyfr. Kiedy się dodzwonił, usłyszał, żeby przyszedł za godzinę. Oszczędźmy czytelnikowi opisów przygotowań, chłopak po prostu czuł, że czeka go coś wielkiego, a nie mógł wiedzieć, że czeka go banalne porządne rżnięcie. I aż tyle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz