poniedziałek, 27 lipca 2015

Dziecię boże ( odcinek 19 )



                          Jerzy wdrapywał się po ciele Mariny, jak chwilę wcześniej po schodach kościoła Felicjanek. Odkrył w sobie kolejny talent, a może to duch Casanowy był gdzieś tutaj w Rzymie i natchnął go, ukazując mu swą wielką łaskę. Jerzy był urodzonym kochankiem, wspaniałym, miał talent do miłości. Szpakowaty, wysoki, szczupły, z lekkim zarostem i modną fryzurą, z powiewającą luźno koszulą, w nowych spodniach i lekkich, nowych butach prezentował się wyśmienicie. Pomalowane włosy wymagały wizyty w salonie fryzjerskim raz w tygodniu, do czego miał zamiar się stosować. Odkrył bowiem, że uroda a la Piotr Adamczyk nie sprawdza się na dłuższą metę, może nie obawiał się zamachu na swoje życie, to byłaby gruba przesada, ale gdzieś tam na końcu smakowych gruczołów języka czuł niechęć Włochów do przybysza z Europy Wschodniej. Od tej pory chciał być szpakowatym Jerzym, może zmieni Jerzy na Jerry ? Jak to będzie po włosku ? Momento, sekundo, po włosku miał na imię Giorgio.

            Skończyli jednocześnie, co może wydać się nieprawdopodobne, zbyt romantyczne, by mogło być prawdziwe, zbyt mocno podrasowane na potrzeby opowieści, ale jednak nie ! To najszczersza prawda, na Syriusza ! Jak oni się mocno kochali, pragnęli siebie z całych sił, gwiazdy troszczyły się o ich miłość i równoczesne szczytowanie. Boskiej ekstazy nie zabraniała Reguła Felicjanek, a wręcz popychała ku mistycznemu zjednoczeniu z metafizycznym Absolutem. W obliczu Boga, jego mocy i ukochania przez niego człowieka, również seks stawał się czysty i nie plamił ślubów czystości. Być może była to częściowo prywatna wykładnia Mariny, być może nawet całkowicie prywatna, ale tak naprawdę to nie wiadomo, możemy się tylko domyślać. Heretyków wielu nosiła Ziemia nasza, nosiła i Marinę. Herezji ulegały czasami całe zakony, a wyrodne, ale i inteligentne przeorysze były posądzane o opętanie i wydalane z łona Kościoła. Na stosach spłonęło w Polsce 10 tysięcy kobiet. Więcej spalono tylko w Niemczech. Nie kościelne, ale cywilne trybunały tysiącami paliły tak zwane czarownice. Gorliwość wiernych mogła być jednak inspirowana przez Kościół, a skoro mogła, być może i była, bowiem to nie przypadki chodzą po ludziach, ale niezbadane są wyroki Nieba, z nimi się zawsze zgadzać trzeba. Całkiem możliwe, że Felicjanka subiektywnie i indywidualnie podchodziła do Doktryny, zaś jej siostry z Zakonu, rozumiały doktrynę  bardziej przyziemnie, dosłownie, tak czy inaczej pozostanie to w gestii naszych domyślań się, niepewności. Bo czy w istocie można być pewnym czegoś, co nas wielokrotnie przerasta ?

O Bogu nic nie wiemy.
                  Franz Rosenzweig, w: Filozofia Boga w XX wieku, Tadeusz Gadacz, Kraków 2007

       
            Marina posiadała piękne, duże, soczyste piersi, które Jerzy ugniatał i międlił przez dziesięć minut, aż stała się gotowa na jego przyjęcie. Polaka, który tak bardzo przypominał młodego Jana Pawła II, Karola Wojtyłę z Polski. Nie mogła odmówić komuś tak kochanemu. Lękała się tylko zazdrosnych oczu, zgorzkniałych starych panien, które w kościele szukały swojego wybranka, Jezuska. One mogły nie zrozumieć zasady oczyszczającej mocy boskiej w obliczu uduchowionej miłości, mogło im się wydawać, że w katedrze obowiązują te same zasady, co za murami Kościoła. Ale nie, stare świątynie jak ta, były budowane na planie astronomicznym – zazwyczaj w ten sposób, by były skierowane dokładnie na wschód w dzień upamiętniający tego świętego, któremu dany kościół jest poświęcony. 

Wielkie katedry – od Notre Dame w Paryżu po Sagrada Familia w Barcelonie – są pokryte symbolami astronomicznymi i astrologicznymi. Bazylika świętego Piotra w Rzymie jest skierowana na wschód w taki sposób, by w dzień letniego przesilenia można było uzyskać dokładnie taki sam efekt, jak w świątyni w Karnaku.

Nowożytni ludzie kościoła często pochopnie potępiają astrologię, jednak żaden z nich nie zaprzeczy na przykład, że najważniejsze święta chrześcijańskie wywodzą się ze zjawisk astronomicznych. Wielkanoc obchodzi się w pierwszą niedzielę po pierwszej pełni księżyca przypadającej w dniu równonocy wiosennej lub po nim. Boże Narodzenie natomiast to pierwszy dzień po zimowym przesileniu, od którego punkt wschodu słońca na widnokręgu zaczyna w dostrzegalny sposób przemieszczać się w przeciwnym niż dotąd kierunku.

Sekretna historia świata, Jonathan Black, Sopot 2011


           Tajemnie siły rządziły świątynią według własnych praw i Marina czuła, że je poznała, że je zrozumiała i że chce być im wierna. Że czuje Ducha zaklętego w kamieniach i murach kościoła. Kiedy kończyła odmawiać różaniec doszła drugi raz. Jerzy opadł z sił po drugim finale, opadł ze zmęczenia w drewnianej, ciemniej ławie, oddychał głęboko i zdawało się, że jego gorące ciało paruje w schłodzonej świątyni. Dziewczyna czule przytuliła się do kochanka. On też ją objął, odpoczywali, aż poczuli dotkliwy chłód i gęsią skórkę na całym ciele. To był znak od samego Boga, ubierajcie się i czyńcie świat sobie poddanym. Jerzemu nie trzeba było drugi raz powtarzać, wyskoczył z kościoła jak spod zimnego prysznica, a drgawki i niekontrolowane szczękanie zębami, które dostał z wychłodzenia, ustąpiły chwilę potem w czułych objęciach słonecznych promieni. Marina cała naga leżała krzyżem w świątyni pańskiej, pragnęła by Bóg dał jakiś znak dla niej, bo nie wiedziała co ma dalej czynić. Pokochała szczerze młodego Polaka. Nie chciała dzielić uczucia pomiędzy Jerzego, a siostry. Wiedziała, że w końcu będzie musiała podjąć jakąś decyzję. Lękało się świata jej trochę naiwne serduszko, które choć zdając sobie sprawę z samczej natury mężczyzny, nie potrafiło odmówić i powiedzieć nie wychodzącemu naprzeciw ładnemu chłopakowi i uciec przed miłością.

- Boże ! - wykrzyczała z całych sił w pustym gmachu. - Daj mi jakiś znak ! Czekam na Ciebie Boże !

         Cisza zapadła, bowiem Bóg daje znaki w ciszy modlitwy i pokorze cierpliwości. Mimo chłodu, który szedł od lodowatej posadzki, młoda siostra żarliwie modliła się, tak bardzo i z takim oddaniem, aż całe jej nagie ciało zalśniło od potu w bladym blasku sączącym się przez strzeliste okna katedry. Zarys aktu kobiecego ciała, delikatne łuki pupy, pośladków, muszelki, podkreślało światło rysujące i delikatna kontra z okien przeciwnej nawy kościoła.

- Boże ! Daj mi jakiś znak ! Czekam. - po czym cicho zaszlochała. Tylko bata Pozzo brakowało w tej sytuacji.

         Jerzy naciągnął głębiej kapelusz, słońce nie miało bowiem litości, nie szczędziło nawet jego, który starał się żyć w zgodzie z Naturą. Jak daleko sięga na Ziemi prawo naturalne ? Nurtowało go pytanie, kiedy taksówką zmierzał do dziekanatu. Na terenie Sapienzy, a dokładnie, kiedy wchodził do Facolta di Lettere e Filosofia, poczuł to coś na schodach, kiedy mijał dwójkę studentów żywo rozprawiających. Posłyszał kilka nazwisk klasycznych pisarzy, bez których literatura nie byłaby tak ważna i istotna w życiu humanistów. Bez trudu odnalazł dziekanat, bowiem życie na uczelni toczyło się wspólnotowo, mniejsze czy większe grupki o czymś rozmawiały, jak to Włosi, niektórzy żywo gestykulowali, widział książki w rękach studentów, wertowanie kartek, gdzieś dalej rozbrzmiewał śmiech i melodia urwanych piosenek, które ktoś prawdopodobnie głośno nucił. Urzędniczy spokój i cisza panowała jedynie w jedynym, obszernym pomieszczeniu. Wszedł do salonu i poszedł zdać papiery, w których jeszcze rano rubryka w podaniu Jerzego: nazwisko promotora, widniała pusta. Miał słuszne wątpliwości co do czołowego krytyka literackich Włoch, dlaczego miałby wymagać, żeby włoski krytyk literacki  miał czas dla doktoranta z Polski, który w dodatku nie zna świetnie języka włoskiego, by sam mógł coś więcej na tym polu zdziałać, osiągnąć wyżyny medialne i zrobić słuszną karierę na rzymską miarę, niczym z filmu Felliniego Dolce vita. Wpisał więc w rubrykę profesora Silvestra Pompeluniego, chociaż bardziej podobało mu się nazwisko Nastrojani. Urzędniczka pogratulowała wyboru, wydała tymczasową przepustkę do prawie wszystkich obiektów Sapienzy i powiadomiła, że za tydzień upływa termin opłaty za pierwszy semestr studiów doktoranckich. Potem podała Jerzemu gruby skoroszyt, z wszystkimi potrzebnymi informacjami, włącznie z rozkładem zajęć, dyżurami profesorów, opisem bibliotek i tak dalej. Szybko więc sprawdził, jak wygląda plan zajęć i pracy włoskiego doktoranta i nie rozczarował się. Miał pełną dowolność, elastyczność, jak przystało na kogoś, kto samodzielnie chce studiować wybrany temat, poszerzając swoje wiadomości według własnego uznania i potrzeb. Studia miały przede wszystkim pomóc napisać dobrą pracę doktorską, której odbiorcami byli studenci niższych stopni. Na Zachodzie nie praktykowano pisania książek językiem ściśle naukowym, zjadliwym zwykle jedynie hermetycznemu akademickiemu gronu tej samej specjalności. Docelowym odbiorcą książek pisanych przez akademików zawsze i bez wyjątku był student danego kierunku, inaczej książka była bez większej wartości, jeśli student miał do wyboru kilkanaście lepszych pozycji na ten sam temat, natomiast dziennikarze naukowi brali do recenzowania coś bardziej ludzkiego, a w humanistyce, jak wiadomo od czasów starożytnych Greków, nie ma postępu i liczy się człowiek, a nie maszyny i ideologie. Wciąż pojawiają się nowe propozycje i teorie, ale postępu nie ma. Kto nie potrafi w jasny sposób czegoś przekazać, nie może oczekiwać wielu studentów na swoich zajęciach, a więc i dalszego zatrudnienia na uniwersytecie. Jeśli do napisania doktoratu potrzebne były studia filozoficzne, doktorant mógł zapisać się na wykłady i takie zajęcia, które obejmowały interesujące go zagadnienia z historii filozofii. Jerzy szybko zrozumiał, że tutaj nikogo nie obchodziło, czy jest mniej czy bardziej wykształcony, ile przeczytał książek na studiach, ale wszyscy oczekiwali, że zna swój obszar badań i napisze ciekawą książkę, która poza naukowym charakterem i źródłowym zgłębieniem konkretnego tematu, będzie atrakcyjna również dla studentów Sapienzy. Na osobisty wkład do literaturoznawstwa, historii literatury, oryginalność i nowy sposób badania literatury, na własną metodologię i odkrycia był jeszcze czas, kiedy z doktoranta stanie się prawdziwym człowiekiem nauki i z tytułem doktora nauk humanistycznych rozpocznie całkowicie samodzielne badania literackie. Jurek nie musiał się więc spinać i udawać już na samym początku historyka filozofii, ani historyka literatury, nie chodziło nawet o to, że nie zdążył dobrze poznać wszystkich filozofów czy utworów klasycznej literatury. Na Zachodzie atmosfera była zupełnie inna i miał wrażenie, że nikogo nie obchodziło, że nie czytał wszystkich dzieł Szekspira, choć przeczytał całkiem niemało, a mianowicie oprócz oczywistego Hamleta i Makbeta, wręcz ikon zachodniej kultury, przeczytał Króla Leara, Otella, Burzę, Ryszarda III, Henryka IV, Tytusa Andronikusa, Sen nocy letniej i jeszcze którąś komedię. To zupełnie nie miało znaczenia, jeśli nie pisał o Szekspirze czy dramacie europejskim, a nie pisał. Dało się zauważyć pragmatyczne podejście do życia, podobnie do literatury, choć zależnie od badacza, zawsze z sensem, czy to posługując się narzędziami wypracowanymi przez fenomenologię, formalizm czy hermeneutykę, to człowiek i badacz, homo faber był na pierwszym miejscu, a nie powinności ustanawiane przez tajemniczego, osobistego Dajmoniona, który nie mógł mieć mocy Demiurga, ani znaczenia Logosu, był głosem wewnętrznym u niektórych ludzi, szczególnie często występującym w ojczyźnie Jerzego i często gęsto przyprawiający różnych ludzi o wkurwa. A kto go w ogóle wymyślił ? Obszarpany i brudny włóczęga Sokrates, być może schizofrenik. W słonecznej Italii Jerzego przestały interesować polskie problemy, polskie powinności, w dupie miał małe miasteczka, nie po to uciekł z kraju, ze swojego miasteczka, żeby wlec teraz za sobą Polskę, jak kulę u nogi. Kiedy szedł przez korytarz rozświetlony południowym Słońcem, przyszło mu na myśl, że teraz musi jeszcze mieć akceptację Pompeluniego i wtedy zaczyna pisać pracę. Już od jakiegoś czasu miał ten temat w głowie, chodził za nim, chodził, ale nie miał dość siły w sobie, by samemu zmierzyć się z tradycją wiedzy tajemnej w literaturze, a dokładnie, w wybranej literaturze klasycznej szeroko pojętej. Cały czas kompletował bibliografię, uzupełniał, czytał, próbował gdzieś kupić nowe książki lub zdobyć ksero, niektóre pozycje odkładał do przeczytania na później. Lektury miał również skomplikowane, które wymagały wiele więcej zachodu, niż powieści, często monografie, podręczniki, których opanowanie wymagało częstego zaglądania i uczenia się. Samo zagadnienie Gnozy i orientowania się w jej temacie wymagało najpierw zapamiętania wielu starożytnych nazwisk, potem nauczenia się wielu pojęć, terminów, uważnego przeczytania tekstów, apokryfów, opanowania faktów. Filozofia neoplatońska również była złożona i wielce skomplikowana, opanowanie wszystkich zagadnień wymagało systematycznej nauki, co w praktyce wyglądało tak, że Jerzy czytając na przykład jakiś utwór literacki i rozpoznając jakiś frapujący motyw gnostycki lub neoplatoński, sięgał po historię filozofii i wertował, ponownie odczytywał zaznaczone fragmenty, analizował, wczytywał się, próbował coś odkryć, coś ogarnąć swym intelektem, zapamiętać, coś skojarzyć, na przykład zagadkowy początek Ewangelii świętego Jana zaczerpnięty z grecko-żydowskiej filozofii Filona z Aleksandrii. A tym samym powtarzał i uczył się tego, co dotyczyło jego przyszłej książki. Wiele dobrego spodziewał się po bibliotekach Sapienzy.


 „ Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo.
Wszystko przez nie się stało. A światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnęła”.

400 lat wcześniej filozof grecki Heraklit napisał: Logos [Słowo] istniał, nim powstała Ziemia.

Pierwszy werset z pierwszego rozdziału Księgi Rodzaju:
Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię. Jednak każdy badacz Biblii, nawet jeśli dopiero pod naciskiem, przyzna w końcu, że pojawiające się w tym wersecie słowo Elohim, które przetłumaczono jako Bóg, w oryginale występuje w liczbie mnogiej.
Na początku bogowie stworzyli niebo i ziemię.

Istotny jest fakt, że według starożytnej tradycji Słowo, które w Ewangelii według świętego Jana rozjaśniło ciemność – i jak już teraz wiemy, bogowie, którzy rzekli: niechaj się stanie światłość w Księdze Rodzaju – to siedem potężnych duchów, które ze sobą współdziałają jako intensywne, duchowe oddziaływanie emanujące ze Słońca.    
 
Sekretna historia świata, Jonathan Black, Sopot 2011



           Szybko uporał się z formalnościami w dziekanacie, spojrzał na mapę Rzymu, którą zainstalował w smartfonie. Do Koloseum miał kawałek i pomyślał, że taki mały skuterek byłby w sam raz, żeby w miarę szybko pokonywać różne części miasta. Rzymskie lato było stanowczo zbyt parne na jeżdżenie rowerem. Pójście pieszo w okolice Koloseum było chyba znacznie lepszym pomysłem. Taksówka zedrze z niego znowu jakieś 20 euro, raz wystarczy, raz dał się złupić, a jako Polak źle się z tym czuł. Ponoć nie ma cwaniaka nad warszawiaka, ale i nad Polaka również. Za 20 euro kupi sobie po drodze pyszną pizzę i zmrożoną colę do picia.

         Wędrował miastem Rzym i zawędrował, niczym strudzony wędrowiec, do Baru Colloseum z wystawionymi czerwonymi stolikami na zewnątrz, z których większość była pusta. W cieniu budynku miał zamiar odpocząć i trochę się ponudzić, ale jego oczekiwania zostały zburzone. Zupełnie nieznajoma dziewczyna, która siedziała kilka stolików dalej, ni stąd ni zowąd podeszła wprost do niego i zapytała czy może się przysiąść. Si, powiedział zaschniętym gardłem.

- Skąd jesteś, bo chyba nie z Włoch ?
- Zgadłaś. Z daleka. - dziewczyna rzuciła ciekawe spojrzenie, ale nic nie powiedziała. Jerzemu ciężko było mówić, miał gardło suche jak wiór, a usta spieczone.
- Mogę się napić ? - pokazał na jej dużą butelkę coli.
- Jasne. - podała mu szybko napój. Jerzy pił i pił. Za chwilę dostał swoje espresso, przyniósł je młody kelner bez cienia uśmiechu na twarzy. Wypił jednym haustem pierwsze espresso, a następnie popił sporą ilością wody. Wtedy dopiero ponownie spojrzał na dziewczynę. Była na pewno młodsza, w dodatku posiadała czarującą, uwodzicielską urodę.
- Jestem Giorgio, and you ?
- Gina. Na długo do Rzymu przyjechałeś ?
- Raczej na długo. - Obdarzył ją zmęczonym uśmiechem.
- Wyglądasz na zmęczonego. - popijała wolno colę z wysokiej szklanki.
- Bo chyba jestem. Od rana na nogach. Różne sprawy do załatwienia.
- Aha. A co teraz masz do roboty?
- Niedaleko jest studio, w którym zaczynam pracę i za kwadrans muszę tam być. Nie wiem ile czasu mi to zajmie. Ale jutro mam wolny dzień, a ty co robisz jutro ?
- Też nic. - wzruszyła ramionami. - Chcesz się spotkać jutro ?
- Pewnie, że chcę.
- To jutro o tej samej porze. Będziesz ?
- Będę ! - miał ochotę ją pocałować, ale przez chwilę się zawahał, o chwilę za długo, pochyliła więc w jego kierunku swoją śliczną głowę, a on ją namiętnie pocałował.  Pogładziła go ręką po szyi. Wstała, pomachała dłonią i odjechała skuterem. Jerzy zapłacił i sam też poszedł, prosto do studia Louriena.

          Fotografik miał zjawić się za godzinę, Jerzy więc nieśpiesznie rozejrzał się po całym studiu wielkim jak stodoła. Potok jasnego światła bił z ogromnych, białych ścian, a wysoki na jakieś osiem metrów sufit, również biały, zlewał się zresztą ścian i podłogą zrobioną z białych paneli. Fotograf z Polski stał wewnątrz ogromnego białego pudełka. Nie wiedział, kiedy otrzeźwiał, po prostu poszedł do drugiego pomieszczenia, ukrytego za białymi drzwiami i zabrał się do pracy. Najpierw wyniósł zasilacze, ciężkie i duże jak akumulatory samochodowe, potem pałąkowate i wielkie softboksy, niczym szyje żyraf z lampami zamiast głów. Lampy były obudowane z boku jakby czarnymi pudełkami, ale od środka wyścielono je białym specjalnym płótnem, którym zakryto również palnik lampy. Po softboksach wyniósł ogromniaste blendy, których zadaniem było odbijać światło z lamp. Nie były srebrne, Lourien zażyczył sobie białe płótno, które miało odbijać tylko część światła dając przy tym delikatną poświatę na twarz modela. Zamontował blendy na rusztowaniu, poprawił rozstawienie lamp, podłączył akumulatory. Następnie wyniósł światło kontrowe, była to mocna, punktowa lampa z dyfuzorem, dzięki któremu można było precyzyjniej regulować moc światła ciągłego. Lampa kontrowa nie wymagała specjalnego zasilania, Jerzy podłączył ją do kontaktu. Teraz musiał wyregulować siłę światła. Lourien podał, żeby według ustawień światłomierza dla przesłony f.2, iso 100 i czasu 1/640 wprowadzić korektę dla lamp o + 1EV. Czyli standard,  w fotografii modelek zwykle stosowano leciutkie prześwietlenia, wówczas kobieca skóra nabierała nieokreślonego blasku, który zwalał z nóg najzagorzalszych zwolenników zdjęć w niskim kluczu, niby bardziej artystycznym, niż komercyjna jasna tonacja, w fachowym języku zwana wysokim kluczem. Na tym robiło się kasę, na leciutkich prześwietleniach. Wyregulowanie lamp wcale nie było takie łatwe i szybkie. Niewielka zmiana konta softboksów powodowała, że miejsce, na którym stał model, czyli na plastikowym i podłużnym tle, stawało się mniej lub bardziej oświetlone, a nie dokładnie o + 1EV. Jerzy wyjął z fotograficznego plecaka swojego Nikona, wpiął w sanki nadajnik radiowy i nacisnął migawkę. Lampy rzuciły błyskawicę na tło, sprawdził efekt na ekranie aparatu, spojrzał uważnie na histogram, teraz wszystko grało. Uporał się z zadaniem, odsapnął, otarł spocone czoło i wyjął z lodówki zimną colę w oszronionej puszce.  Pierwszy łyk jest ponoć najlepszy, pamiętał, że usłyszał to od Jasia Kapeli, z którym kiedyś kumplował się na blogu kumple.blog.pl, a dzisiaj dzieliło ich wszystko. Jaś, największy literacki troll napisał książkę „ Dobry Troll”, szkoda tylko, że nikt go nie szanował. Jasiu nie mógł spodziewać się dobrych recenzji. A on: Jerzy Owies, doktorant Sapienzy, prezentował sobą powagę uniwersytetu i wzbudzał szacunek u ludzi. Przysiadł na składanym drewnianym krześle i czekał, popijając drobnymi łyczkami colę.

          Po kwadransie cicho otworzyły się drzwi i dopiero kiedy Lourien zawołał: Salve ! Jerzy zauważył swojego szefa i zerwał się i podbiegł przywitać się, ale Lourien nie wyciągnął dłoni, Jerzego zamurowało. Wtedy twarz Włocha momentalnie rozpromieniała i szybkimi ruchami dłoni złapał Jerzego za barki i przyciągnął do  swojego chudego ciała i mocno cmoknął w prawy i lewy policzek. Jurek nie zdążył nawet odwzajemnić uścisku, kiedy Lourien stanowczo, ale i elegancko leciutko odepchnął Polaka od siebie i szybko podszedł do lamp, a idąc, nieco się wyginał. Gość jest przegięty, pomyślał Jerzy.
    
- Dobra robota Giorgio ! - Lourien wyjął z torby Hasseblada, wpiął w sanki nadajnik radiowy. - Jerry ! - ponownie zawołał fotografik. - Stań na tle. - Jerzy ustawił się, Lourien uśmiechnął się i powiedział:

- Zrobię Ci zdjęcie. - Słowa wywołały mimowolny uśmiech na twarzy Jurka. Po chwili runęły błyskawice na modela. Włoch pochylił głowę na aparatem i oglądał zdjęcia na ekraniku.
- Wszystko ok ? - zapytał Jerzy.
- Si, si. Fotogeniczny jesteś.
- Molte grazie! Czekamy na modelkę ? 
- Si, na dwie sexi laski, jesteś hetero ?
- Tak.
- Szkoda. - machnął ręką. - Ale nieważne. Jak ci stanie, to poczekaj, nic sam nie rób, aż skończę robić zdjęcia. Przed wyjściem, któraś z tych gorących kobiet zrobi ci loda, wystarczy ?
- Ok, bardzo dziękuję !
- Nie dziękuj. Najgorsza rzecz w tym zawodzie, to kiedy facet robi zdjęcia modelkom, a potem wali konia. Wiesz, jak na takiego mówią ?
- No, hmm, zboczeniec ?
- Właśnie. Nie ma gorszej rzeczy w tym zawodzie, niż łatka zboczeńca. Lód to twój obowiązek, to oznaka szacunku! Rozumiesz ?
- Są jakieś wyjątki ? Zwykle zdarzają się... wiesz Lourien, ja tak z ciekawości... Często spotykam się z różnymi odstępstwami od normy.
- W wiecznym mieście nie ma jednej normy, ale masz taryfę ulgową, ale jeśli jesteś homo. - Lourien zatrzymał przenikliwy wzrok na Jerzym, kiedy padło słowo „homo”, ale ten nie wytrzymał spojrzenia i spuścił wzrok.
- Ale chyba nie jesteś – dokończył cicho Lourien swoje dobre rady. Jerzy wzruszył ramionami, ale w sumie cieszył się już na tę ucztę bogów. I teraz narrator i autor wpisany są w kropce. Opowiadać dalej czy nie opowiadać. Być czy nie być ? Istnieć dalej czy się wyłączyć. Keep on czy turn off.  Keep on the story in a studio ?


           Kiedy po wszystkim Giorgio w końcu wyszedł ze studia, przywitał się z miastem zachodzącego słońca, które mieniło się pięknie na przeróżne odcienie pomarańczy. Miał dzisiaj pracowity dzień. Tyle spraw, tyle kobiet. I wówczas chwycił się za serce, miał przecież dawać Świadectwo Boże ! Ach, ach, mój Boże, komu ja służę ? Tobie ?! Czy złemu Demiurgowi, który stworzył ten straszny świat ? Gdzie się podziała miłość na tym świecie ? Marina, która nie wie kogo wybrać, kogo kochać, modelki ruchające się dla sportu, szef gej, który tylko myśli, jak ci wsadzić. To mnie wybrałeś Boże, bym dawał świadectwo dobrej miłości! Jak mam to czynić w mieście pełnym szatanów ? W stolicy wężów i bazyliszków. Czy pomoże mi przywołanie wieszczów ? Mickiewiczów, Norwidów? Może boski Juliusz mi pomoże ? Sięgam do głowy swej pamięci i przywołuję Króla Ducha, tego który mimo szatanów i wężów podołał zadaniu, czuł za tysiące i kochał za miliony.


Król Duch

Cierpienia moje i męki serdeczne,
I ciągłą walkę z szatanów gromadą,
Ich bronie jasne i tarcze słoneczne,
Jamy wężową napełnione zdradą
Powiem… wyroki wypełniając wieczne,
Które to na mnie dzisiaj brzemię kładą,
Abym wyśpiewał rzeczy przeminięte
I wielkie duchów świętych wojny święte.

Ja, syn wyrżniętych ludów… ja, istota
Nieznana wtenczas na ziemi nikomu…
Gdy obaczyłem, jako ta łódź złota
Lepszą się zdaje od ziemskiego domu,
Jak płomień pod nią huczy i druzgota
Garście suchego liścia, pęki łomu,
A na te śpiące, we śnie rozkochane,
Rzuca swe straszne jutrzenki różane:

Przerażon w lasy wróciłem rodzinne,
A wkrótce wziął mię Lech król za pachołka.
Jam oczy groźne miał i ręce czynne,
I uwiązany cel do wież wierzchołka.
Trucizny wlano w to serce niewinne!
A zemsta, jako pierwsza apostołka,
Ciągle kłóciła mię z ludźmi i z losem…
A głos jej czasem nie był — ludzkim głosem.
Więc ile razy posłucham jej rady,
(A rada była dla ducha fatalna)
To widzę, że mi na świecie zawady
Usuwa jakaś ręka niewidzialna.
Na działającą moc patrzałem blady,
Sądząc, że biała mi orlica skalna
Zlatuje na hełm… usiada na czele…
I drogę moją piorunami ściele.
Żądałem wodzem być… i wraz dwa wodze
Krwi rozszalonej piorun w mózg uderzył.
Ja, co bywało za stadami chodzę,
Kiedym się z duchy ciemnymi sprzymierzył,
Teraz tak straszny!… że komu Ja szkodzę,
Choćbym się tylko nań myślą zamierzył…
Choćbym oczyma uderzył po stali…
W pancerz… i w serce ruszył — wnet się wali.
I sczerniał cały świat: a Ja, syn borów,
Patrzałem jako na las do wycięcia.
Spod przyłbic wielkich bladość mię upiorów
Trwożyła. Byłem pierwszą ręką księcia.
Przed sobą dalszych nie widziałem torów,
Ani dalszego już celu do wzięcia.
W zamku cedrowym nad gopłową wodą
Byłem najpierwszym złotym wojewodą…


            Wieszczowie mieszkali w rzymskich hotelach, chodzili do rzymskich kawiarń, pisali, kochali się. Byli chędożeni ? Boże ?! Kogo mam szczerze pokochać ? Daj mi jakiś znak... Jerzy padł na trawnik i w cieniu palm legł z rozpostartymi rękoma na znak krzyża świętego. Żarliwie modlił się już przez kwadrans, ale widocznie musiało go coś uwierać w podbrzusze, bo kiedy wstał, już wiedział kogo obdarzy szczerze miłością, swą panią winiarkę, Carlę. Chciał ją kochać bezinteresownie. Gotów był zgodzić się na pomieszkiwanie u Carli, na kolacje, na przepyszne wino, ale obiecał sobie, że nie weźmie już więcej od Carli nawet jednego euro! Chcę głosić Dobrą Nowinę i jak Chrystus ukochać upadłe kobiety. Pomogę im wstać z kolan. Będę jak rycerz, śmiały, odważny, heroiczny i dbający o cześć kobiet. Bardzo zgrzeszyłem w Polsce, postrzeliłem w zadek prezydent miasta. Uch ! Boże, przebacz mi !

- Jeśli Narcyza Barbara Żygoń przebaczy Tobie i Ja przebaczę ! - zagrzmiało z nieba.

        Jerzy gwałtownie zadarł głowę do nieba, ale Boga nie zobaczył. Może jeszcze nie był gotowy na bliskie spotkanie z Tym, który Był, Jest i Będzie. Padł na kolana i pochylił głowę. Oddal ode mnie ten kielich Boże, ale jeśli taka Twoja wola, niech się stanie. Był gotów przeprosić Barbarę. Zdecydował się zaprzec się samego siebie ! Chciał dać świadectwo dobrej miłości ! Kochał Carlę, chciał pokochać i Barbarę. A jeśli mi nie przebaczy ? Co mam zrobić ?! Boże ! Daj mi jakiś znak. Ja ją w dupę postrzeliłem...

- Kochaj i rób co chcesz ! - ponownie zagrzmiało z nieba. Zadarł głowę do góry i zobaczył delikatnie postrzępione białe obłoczki na wyblakłym lazurowym tle. Niebo było całkowicie bez wyrazu. Aż się nagle zląkł, że słyszy głosy, jak niektórzy schizofrenicy. Ale po chwili opanował strach, przypomniał sobie i utwierdził tym samym, że przecież to Bóg go wybrał. Giorgio już wiedział, że ma trwać, skoro Jedyny obdarzył swą Łaską małego Polaka i nałożył na jego barki misję głoszenia Nowiny o dobrej miłości i pięknym seksie.

- Boże ! Nie zawiodę Cię ! Możesz być tego pewny ! Jestem Małym Polakiem z wierszyka Bełzy, cierpliwym i wytrwałym. Doprowadzę do końca Dzieło, które na mnie nałożyłeś. Dzisiaj jeszcze znów będę znosił trud w znoju i pracy, ale zła się nie ulęknę, chociaż kroczyć będę ciemną doliną. - zakończył stanowczym tonem.  
     
- Dziękuję Ci Boże ! Za Objawienie, dziękuję ! - cicho dodał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz