niedziela, 16 kwietnia 2017

Dziecię boże ( odcinek 31 ).


Bowiem jak uczył święty Augustyn, kiedy na pierwszym miejscu jest Bóg, wszystko inne też jest na swoim miejscu. Bowiem jak uczył święty Paweł, nie ma już Żyda, ani Greka, nie ma niewolnika ani wolnego, nie ma mężczyzny ani kobiety, ponieważ wszyscy jesteście JEDNO w Chrystusie Jezusie. A jeśli należycie do Chrystusa, to jesteście potomstwem Abrahama oraz, zgodnie z obietnicą, dziedzicami.

Z Listu do Galatów 3,26-29


Lucyfer zaś od chwili narodzin był wychowywany w zamkniętym kręgu szkoły wiedzy tajemnej. Grono magów z niezwykłym wytężeniem pracowało nad jego edukacją, umożliwiając mu uczestnictwo w nawet najbardziej tajnych obrzędach i kształtując jego duszę do chwili, gdy w wieku 40 lat doznał w końcu objawienia. Stał się pierwszą w dziejach osobą zdolną myśleć o życiu na ziemi w czysto racjonalnych kategoriach.

Jonathan Black, Sekretna historia świata, rozdz. XI, s.155


Sir Toby:
Trzej weseli chłopcy to my.

Wieczór Trzech Króli lub co chcecie, William Shakespeare




Knajpa Carli. Rzym, Piazza Campo de`Fiori 24, Rosso Ristorante.


                        Cicho rozmawiających gości w knajpie Carli zasnuł półmrok, a pojedyncze słoneczne promienie odbijały się od wysokich kieliszków z winem. Knajpa miała bezpretensjonalną nazwę, tak jak właścicielka swobodną jak tylko można. W przeciwieństwie do pretensjonalnej polskiej Karczmy Rzym i trudnej w obejściu Twardowskiej, żony mistrza Twardowskiego. Winiarka chociaż nie pierwszej już młodości nadal była piękną kobietą. Do pełni życia potrzebowała kochanków, wdawała się więc w liczne romanse, które kończyły się na górze w sypialni nad restauracją. Amerykanina Jeff`a, jej ostatniego kochanka pochłonęło miasto razem z atrakcjami właściwymi metropoliom starej Europy. Z kolei Giorgio chyba miał kogoś. Tak, tak. Zawsze tak się kończy. Questa vita. Moje przypuszczenia się potwierdzą. Będzie musiał poszukać sobie innego mieszkania, bo konkurentki w domu nie potrzebuję, no chyba że…. Byłaby bi… może warto spróbować, dać szansę ? Jeszcze nigdy nie robiłam tego z kobietą, jak to jest z kobietą ? Czy to aby nie będzie melancholijny związek ? Carla była pełna wątpliwości i nie mogła znaleźć sobie miejsca. Coś ją nosiło w tę i we w tę. W końcu zajęła się wycieraniem kieliszków. I wtedy Carla zauważyła, że pod oknem siedział ciekawy mężczyzna, który rzucał w jej kierunku spojrzenia, bowiem co jakiś czas czuła na sobie wzrok nieznajomego. Coś jak wiercenie ciała gumowym świdrem, namiętne i coraz bardziej gorące. Rzecz jasna od tego wiercenia coraz bardziej gorące. Miał spojrzenie jak u Lucyfera. Może mag ? Kim jesteś nieznajomy ? Zadała sobie pytania spoglądając w kierunku samotnego mężczyzny. Zatrzymała wzrok na regularnych rysach twarzy, ciemnych włosach i gustownej marynarce, zapewne drogiej koszuli z kaszmiru. Wyglądał na kogoś z klasą. Raczej na Włocha. Wzięła kartę i podeszła do jego stolika. Dopiero wtedy zauważyła wąską białą koloratkę na szyi. Ksiądz ! Ale zabójczo przystojny, pomyślała.

-    Co podać ? - zagadnęła uprzejmym tonem i położyła na stoliku kartę.
-    Proszę o to, co ma pani najlepsze. - oddzielając słowa oznajmił dość niskim głosem, chyba barytonem.
-     To znaczy ? - I wtedy ich oczy spotkały się. Carla nie potrafiła oderwać wzroku od nieznajomego, stojąc tak zawieszona nad księdzem z lekko pochyloną głową, jakby była zahipnotyzowana. Na moment, na chwilę stali się JEDNIĄ.
-    Nie domyśla się pani ? - Nieznajomy wyrwał Carlę z transu. Kiedy pytaniem pobudził jej umysł, winiarka miała wrażenie jakby na moment zajrzała do innego świata. Nie odpowiadała, więc ksiądz wpatrywał się w jej twarz. Po chwili mogła już mówić.
-    Ma pan na myśli najlepszy rocznik ?
-    Najlepszy.

Ksiądz Don Marco Amato szybko spostrzegł, że właścicielką knajpy jest kochliwa kobieta. Będąc rzymskim egzorcystą dość często miał do czynienia z uroczymi paniami opętanymi demonem seksu. W eleganckiej teczce z grubej czarnej skóry trzymał srebrny krzyż egzorcysty rozmiarów brewiarza. Miał tam też wydany w Watykanie katalog opętań przez przeróżne demony, w tym demony pożądania. Był to najbardziej obszerny katalog opętań jaki kiedykolwiek powstał w Kościele rzymskokatolickim i został podzielony na opętania rzadkie, zdarzające się czasami i takie, które występowały najczęściej. Kościół jako wspólnota mężczyzn miał duży problem z seksem - ale może dzięki temu, że od wieków narzucał kapłanom celibat, w swoich szeregach z reguły nie miał opętanych. Rozpasany seks był wytrychem, którym zło posługiwało się najczęściej. Księża geje nie puszczali się na lewo i prawo, bo wybierali jednego partnera, którego zmieniali, kiedy zmuszała ich do tego decyzją biskupa zmiana parafii. Zepsucie miało swój początek w głowie, w niej rodziły się rzeczy, z którymi miał do czynienia w pracy egzorcysty. Myśli podsycane i podgrzewane przez złośliwe i ohydne demony.

Posługę pełnił od kilku lat i bywało, że w trudnych chwilach ciężko opadał na fotel zmęczony po całym dniu stania na nogach, dogłębnie wypalony ciężką pracą. Zwyczajna posługa księdza na parafii, czyli poranne msze, wesela, pogrzeby, opieka nad sobotnim kółkiem ministrantów, niedzielne chrzciny i majowe komunie byłyby miłym zajęciem w porównaniu z tym, z czym musiał stykać się jako egzorcysta. Modlił się i walczył w imię Jezusa Chrystusa. I któregoś wieczoru po pracy, w swoim pokoju na plebanii, kiedy jak zwykle zasiadł przed telewizorem w wygodnym, ciężkawym fotelu, żeby obejrzeć wiadomości, przyszła mu do głowy myśl, że chyba znalazł się na równi pochyłej i targnęło nim przeczucie, że wkrótce chyba opadnie z sił.

Dobrze zdawał sobie sprawę, że nieziemskie i wielkie moce były i będą cały czas niespożyte i całkiem możliwe, że pewnego dnia zostanie pokonany, jeśli w porę się nie wycofa. Nie chciałby doczekać się spotkania z samym Lucyferem, który ponoć krąży po Rzymie, jak kiedyś Woland po Moskwie Bułhakowa. Woland nim trafił na karty książki istniał w miejskiej legendzie o szatanie robiącym burdel w mieście. A jak to w legendzie, zazwyczaj więcej w niej prawdy, niż zmyślenia.

Mówiono w Kurii Watykańskiej, a zwłaszcza w Kongregacji Nauki Wiary, że Lucyfer przybrał ludzką postać i szuka ludzi do pogaduszek przy kawie. Bywa, że czasami wchodzi w skórę czarnego psa i przycupnie gdzieś na chodniku, pod drzewem się położy i obserwuje, czatuje, nasłuchuje. 

Upadły anioł ponoć chce posiąść wiedzę o ludzkich sądach na fundamentalne sprawy takie jak kwestia istnienia zła na świecie, odpowiedź na pytanie unde malum ? I co na to Bóg, Pierwszy Poruszyciel, Wielki Architekt ? Ksiądz przypuszczał, że niejaki Lucyfer zechce również pogadać z miejskim egzorcystą. W Rzymie było ich niewielu, chyba dziesięciu. Zbyt mało jak na tak wielką caput mundi. Część z nas była już w podeszłym wieku, posiwiałych i słabych fizycznie, zaś w pełni sił było nas raptem czterech. Z długą wysługą mniej, niż czterech, a z tych tylko dwóch Włochów. Zatem prawdopodobieństwo spotkania z Lucyferem wynosiło fifty fifty. I to właśnie spędzało księdzu Marco sen z powiek, przyprawiało o poranne lęki i nocne poty i to do takiego stopnia, że Amato zrobił się nerwowy. Bywało, że budził się w nocy zlany potem i mokrą poduszką pod głową, co wcześniej nie zdarzało się. Kiedyś egzorcyści stosowali Rytuał rzymski, a dzisiaj Rituel ad interim i zdaniem nie tylko jego starsza wersja była skuteczniejsza i bardziej przewidywalna. Kiedyś opętani albo lewitowali albo pluli gwodźmi, robili jedno albo drugie, a dziś ? Przy obecnym Rytuale pomysłowość diabelska nie zna umiaru. A to panna zaczyna fruwać i wylatuje przez otwarte okno, a jak jest zamknięte to je wybije i też wyleci albo z kolei wyciągnie opętany penisa w zwodzie i zacznie nim pluć jak z karabinu maszynowego, jakby miał arbuzy, a nie jaja, nie da się bowiem inaczej wytłumaczyć tak obfitej ilości płynów. Miał przypadek matrony, która w szale dosłownie zjadła małą poduszkę w białej poszewce, a po kwadransie wyciągnęła brązową poduszkę z odbytu. W poprzednim roku facet lewitował razem ze swoim samochodem, bo na rejestracji widniał numer z trzema szóstkami. Przy Rytuale rzymskim to się nie zdarzało. Te wszystkie nowości… 

-    Proszę ! - atrakcyjna kobieta postawiła na stoliku pękaty, duży kieliszek i butelkę przedniego wina.
-    Przysiądzie się pani ? - zaproponował.
-    No nie wiem. - rozejrzała się po sali. - Muszę pilnować baru.
-    Teraz jest niewielu gości. - ksiądz również przebiegł oczami po całym lokalu.
-    Ale tylko na trochę. Przyniosę drugi kieliszek.
-    Grazie. - Ksiądz Marco założył nogę na nogę i powolnym ruchem nalał wino do połowy kieliszka, aż wyszło dokładnie pół butelki.
-    Proszę mi też nalać. - Winiarka postawiła na stole taki sam kieliszek. - Jestem Carla. - wyciągnęła dłoń.
-    Ksiądz Marco Amato - elegancko ubrany mężczyzna podniósł się i po męsku uścisnął dłoń mężatki.
-    Nie jestem mężatką. - chwyciła palcami za złotą obrączkę znacznie szerszą, niż standardowy rozmiar. - Noszę, żeby klienci mnie nie podrywali. I dobrze widzieli. - kilka razy przekręciła dłonią i uśmiechnęła się rozbrajająco szczerze. Ksiądz również wyszczerzył się i bez pytania wziął jej dłoń i trzymał długo patrząc Carli prosto w oczy. Don Marco był odważnym mężczyzną, skoro sam diabeł mu niestraszny. Miał jajca. Powiecie, że nieco opuchnięte z powodu męskiej przypadłości i może rzeczywiście tak było, nie wnikajmy jednak w ich naturę, bowiem ksiądz Amato nie robił z nich użytku. Po czym nagle bez słowa puścił dłoń restauratorki i jak gdyby nic się nie wydarzyło, napił się wina i powolnym ruchem odstawił kieliszek na dębowy blat stolika, który opierał się na kutych w żelazie finezyjnych, ciężkich nogach pomalowanych w jasny odcień szarości. Wszystkie stoliki sprawiały wrażenie solidnych z ciężkiego drewna i estetycznych. Aż chciało się tutaj wracać, by o poranku zamówić kawę, poczytać na laptopie prasówkę, a potem wstać i jak gdyby nic wyjść, by zatopić się na resztę w dnia w duchową historię Rzymu.
-    O czym myślisz ? - zapytała, bo Marco wyglądał na zamyślonego.
-    O duchowej historii Rzymu.
-    Marco, jesteś uduchowiony, jak mój Giorgio, chłopak z Polski.
-    To znaczy ? Możesz jaśniej ?
-    Miał objawienie. Jest mistykiem. - powiedziała powoli.
-    A pamięta pani, przepraszam, pamiętasz Carla jak dokładnie brzmiało objawienie twojego chłopaka ?
-    Cytuję: „ Dasz świadectwo prawdzie. Będziesz głosić dobrą miłość i piękny seks. Ja cię wybrałem. Dasz świadectwo“.
-    Dziękuję. To bardzo ważne, co mi powiedziałaś.
-    Dlaczego to takie ważne ?
-    Wolałbym nie wdawać się w szczegóły. My, ludzie Kościoła mamy swoje tajemnice. Tajemnice wiary. Ojcowie duchowi stworzyli dogmaty. Jesteśmy ponadto związani synodami, soborami i zawsze głosimy oficjalną naukę Kościoła. Herezje pozostają dla wtajemniczonych. I….egzorcystów.
-    Czy to coś strasznego, że Giorgio miał objawienie ? Czy to herezja ?
-    Objawienia tego rodzaju często od Złego pochodzą, a nie od Boga. I dobrze wiem o czym mówię, jestem księdzem egzorcystą. - uważnie spojrzał na Carlę. - I proszę mi wierzyć, że to objawienie nie musiało pochodzić od Boga.
-    Więc od kogo ? Od diabła ?
-    Całkiem możliwe, że to była sprawka jakiegoś demona, może Belzebuba, może Beliala czy Asmodeusza. Zwłaszcza ten ostatni jest lubieżny. Demony zobaczyły zagubionego Polaka na obczyźnie, upadłego moralnie, nieczystego, bez Boga i wykorzystali sytuację, namieszali w głowie niewinnemu człowiekowi.
-    Może nie jest taki niewinny, na jakiego wygląda ?… - Carla zamyśliła się na chwilę, ale zaraz dodała. - Ksiądz mówi to tak spokojnie, jakby chodziło o oszusta sklepikarza, który na targu sprzedawał spleśniałe mandarynki. Giorgio jest mi bardzo bliski. - powiedziała z przejęciem. Don Marco badawczym wzrokiem zlustrował twarz Carli i kawałek bujnej piersi.
-    Jest pani kochankiem ? - w tym pytaniu było więcej ze stwierdzenia, niż pytania.
-    Tak, zgadł ksiądz. Ale ja... ja... mam wielu kochanków. - Carla na moment odwróciła twarz, na której wezbrała burza uczuć, ale po chwili opanowana sięgnęła po kieliszek wina i wypiła duszkiem naraz pół kieliszka. Ksiądz wciąż bacznie obserwował Carlę. Dobrze rozumiał sytuację, i on również nie wiedział co ma powiedzieć i jedyne co mu przychodziło na myśl, to boża opatrzność, modlitwa i stwierdzenie Wittgensteina, że o czym nie da się mówić, o tym należy milczeć. Kiedyś księdzu wydawało się, że Wittgenstein poszedł bardzo na skróty, że zawsze należy nieść pocieszenie bliźnim, szerzyć wiarę w Boga Ojca, Jego Syna i Ducha Świętego i nieść nadzieję na lepszy, bardziej prawy i sprawiedliwy świat i że nie można stać zupełnie z boku i milczeć jak cap ! Nie można ! Zabrania się ! A jednak dzisiaj, wobec tej sytuacji, wobec tych słów, które już padły, wobec kontekstu towarzyskiego pośród którego się znajdował po raz pierwszy nie odnajdował odpowiednich słów. Ani przeprosin, ani nauki, ani znaku. Wino zbyt mocno szumiało w głowie. Nieumiarkowane picie starego wina kończy się pustką egzystencjalną, zaś jak powszechnie wiadomo egzystencjalizm prowadził do mdłości.

Ale ksiądz chciał zdobyć się na jakieś słowa pocieszenia. Pragnął dodać otuchy miłej kobiecie, która nie zdawała sobie sprawy jak bardzo błądzi i jaką krzywdę wyrządza swej duszy. Błędnie poszukując miłości w seksie, a zupełnie zapominając o AGAPIE. I wtedy właśnie przyszła księdzu do głowy pewna myśl, dosłownie olśnienie. Ponoć tak jest zawsze, pomiędzy trzecim, a czwartym kieliszkiem wina z okolic Frascati.

-    Tak… khm, khm... - Marco zaczął niepewnie. - Jednak Kościół posiadł słowa świętego Pawła. Co byśmy my, to znaczy my wierni jako wspólnota Kościoła Powszechnego bez niego robili ? Gdzie byśmy się podziali ? Kto by nam kupił dobre buty ? Markowe majtki ?
-    Prawda ? - winiarka rzuciła skryty uśmiech w kierunku przystojnego księdza. Spodobał się Carli. Ułożony, spokojny i ustawiony, a najważniejsze, że bez żony na karku i na miejscu w Rzymie. Było o kogo zawalczyć. Będziesz mój ? Posłała myślą pytanie.
-    Jezus Chrystus naszym pasterzem.
-    A my jego owieczkami.
-    Z nimi nie ma żartów. - ksiądz Amato poważnym tonem chciał ostrzec miłą kobietę. - Gdzie pracuje pani znajomy ?
-    Jest fotografem. Pracuje ze znanym włoskim fotografikiem. Niedawno zaczął pisać doktorat na Uniwersytecie La Sapienza. Ale wie ksiądz jak to jest, wielu zaczyna, a tylko nieliczni kończą i zostają doktorami. 
-    O czym pisze pani znajomy ?
-    Zdaje się, że o literaturze ezoterycznej, magii sympatycznej, czymś w ten deseń. Nie znam tematu pracy, bo Giorgio ma wątpliwości i waha się, niedawno dopiero co został doktorantem. Aha, już wiem. Pisze o wiedzy tajemnej w literaturze pięknej. Rozmawialiśmy o tym któregoś razu w łóżku.
-    O wiedzy tajemnej ? - księdza lekko zakłuło na wysokości wątroby i zaraz jak piorun przeszło wzdłuż kręgosłupa od szyi aż po kość ogonową elektrostatyczne mrowienie. To na pewno nie był zbieg okoliczności. Zaleciało diabelską siarką. Spojrzał za siebie, ale stoliki bezpośrednio za nimi były wolne. Diabeł lubił czaić się w pobliżu, więc gdzie się skrył ? Wszedł w muchę, co od jakiegoś czasu nad nimi bzyczy ? Coś mu śmierdziało. Jeszcze raz rzucił okiem na salę. Pod oknem siedziała zatopiona w sobie para młodych ludzi. Don Marco coś się skojarzyło. Był częstym gościem w Watykanie w Kongregacji Nauki Wiary. Musiał szybko ustalić kilka faktów, a potem odwiedzić prefekta. Żal mu było opuszczać Carlę, być może nową miłą przyjaciółkę. Ale taką miał pracę. Demony nie miały zwyczaju przysypiać, ani same z siebie opuszczać nieszczęśników, więc ktoś musiał im pomagać. Na Uniwersytecie Santa Croce sprawnie działała komórka księdza Gabriela, którą powiadomi o przypadku Giorgia Kawki. Specjalistów od wiedzy tajemnej, jedynych jakich znał. Dobrych, wiarygodnych fachowców, specjalistów najwyższej próby.  
 

Ksiądz Marco prowadził bardzo dynamicznie fiata bravo z silnikiem 1.6 i 120 KM, który sprawdzał się w mieście, bowiem samochodzik miał świetne zawieszenie i małą masę własną. Zaprojektowany do szybkiej, dynamicznej jazdy po wielkim mieście.

Jechał prosto do Watykanu i wyrobił się w niecałą godzinę; to był dobry wynik. Położony na Zatybrzu Watykan był dosłownie kilkaset metrów od restauracji Carli, ale żeby dojechać do odpowiedniej bramy Watykanu musiał zrobić wielki objazd naokoło historycznego centrum Rzymu. Kiedy prowadził, myślał o Carli. Była miłą kobietą, serdeczną i przyjacielską, ale nie miał innego wyjścia. Każdy kolega dałby mu rozgrzeszenie. Kiedy stał w korku migały mu przed oczami flashbacks`y. Przypomniała mu się scena w drzwiach restauracji, w których minął trzech zarośniętych osobników z brodami sięgającymi do pasa, tego nie sposób było nie zauważyć. Jakże ci goście przypominali starowierów. Jakże różnili się od zawsze zadbanych, zawsze wyperfumowanych księży o modnie przyciętych i na żelowanych włosach lub z wypolerowanymi łysymi czaszkami lśniącymi od czystości. Kapłani wszystkich religii zawsze prezentowali się schludnie. Katoliccy duchowni  porządnie wyszorowani mydłem i spryskani drogimi perfumami pachnieli niczym urzędniczki w instytucjach państwowych. Ubrani zawsze modnie, aktualnie w spodnie ze zwężanymi obcisłymi nogawkami i dość mocno obniżonym krokiem. Koledzy czasami lub jedynie wyjątkowo, zależnie od parafii, zakładali sutannę, która zawsze pasowała z racji swojej uniwersalności i to zarówno krojem, jak i charakterem, ale nie wszędzie była mile widziana. To, że ta długa szata do samej ziemi nie była często noszona w dużych miastach wynikało stąd, że kojarzyła się strasznym mieszczanom (czego oni nie wymyślą !) z egipskimi kapłanami i że przegrywała z obrazkiem zadbanego pana w porządnym garniturze i małym złotym nie rzucającym się w oczy krzyżykiem na koszuli lub na krawacie. Sutanna nie miała wizerunkowych szans. Nie pasowała do wyobrażenia osoby z lepszych sfer, choć warto dodać, że biała suknia też nie prezentowałaby się zbyt dobrze. Suknie i sukienki przynależały we współczesnym świecie jednak zdecydowanie do Natury.

Kapłani powinni być przystojni, zadbani, czyści i pachnący, aby swoją atrakcyjnością przyciągać do kościoła kobiety. Tak głosiła wewnętrzna strategia marketingowa Kościoła, którą wykładano w seminariach. Powszedni dzień zwykle różnił się od tego świątecznego odpicowanego na plakacie. Mozół zwykłego dnia sprawiał, że księża zapominali się i coś co zostało stworzone na potrzeby marketingu i reklamy zmieniało się w osobisty księżowski styl. Wymuskany wizerunek księdza polskiego i powszechnego nieubłaganie stawał się częścią osobowości kapłana z Nowego Yorku, z Warszawy i Rzymu. Rzymsko-katoliccy księża nie cierpieli obszarpańców, ludzi złachanych, którzy nawet ubrani w garnitur, krawat i w nowe buty, do tego ogoleni i ze świeżo umytymi i ostrzyżonymi włosami stawali się po czterech, góra pięciu godzinach cholernie złachani. Takich ludzi katoliccy duchowni bardzo nie lubili, nazywali życiowymi wykolejeńcami, tak jak nie lubili zapijaczonych meneli, ludzi chorych psychicznie, różnych takich bezdomnych i bezrobotnych, ich wszystkich brudnych tych niezadbanych ludzi, abnegatów i również utrzymujących się na granicy przyzwoitości łachmaniarzy. Cenili za to życie na wysokim poziomie wkładając przy tym pomiędzy mity, że chrześcijaństwo zrodziło się w  ubogiej stajence, nie zaś w rzymskim pałacu czy innej rezydencji. Każdy ksiądz wiedział, że to nie Jezus Chrystus stworzył chrześcijaństwo, lecz autorzy ewangelii i listów pasterskich na czele ze świętym Pawłem, którzy nie byli pierwszymi apostołami, nie znali dobrze Jezusa, ponieważ napisali swoje święte teksty na długo po jego śmierci. Intelektualny rys chrześcijaństwu nadali autorzy, którzy nie znali osobiście Jezusa Chrystusa. Ci, których On wybrał nie umieli ani czytać, ani pisać, poza jednym Judaszem, intelektualistą z Jerozolimy. Zaś Kościół, który znamy dzisiaj powstał dopiero kilkanaście wieków po śmierci Syna Bożego i to w bizantyjskiej formie pełnej przepychu i bogactwa. Formie, która przetrwała upadek Cesarstwa Rzymskiego i rozkwitła w Konstantynopolu. Forma, która zachowała greckie bogactwo filozoficzne, żydowski synkretyzm Filona z Aleksandrii i również nielubiane gnostyckie sekty chrześcijańskie. Obecny Kościół nie jest Kościołem pierwszych chrześcijan z pierwszych wieków chrześcijaństwa. Zwróćcie uwagę na gnostycki ruch Światło Życie znany potocznie jako Oaza, której formacja polega na naśladowaniu pierwszych chrześcijan. Po upadku Rzymu zachodnia cywilizacja rozwijała się w Bizancjum, w którym rozkwitła chrześcijańska teologia i filozofia. Powstało pojęcie theosis oznaczające proces przebóstwienia się wierzącego człowieka w Boga.

Dlatego tak duży szok wywołał zakon franciszkański, zachodni z ducha, bo stawiający na bratnią miłość, a nie na kult jednostki. Pierwszym Ojcem Kościoła Zachodniego był Afrykanin Aureliusz Augustyn, który również podkreślał bratnią miłość.

Forma w pierwszych wiekach nowej ery Dzieci Ryb jeszcze nie dorównywała treści niesionej przez pisma ewangelistów, listy Pawła, Piotra i Jana. Lecz to zaczęło się zmieniać od czasów Bizancjum. Dzisiaj możemy powiedzieć, że na próżno. Nieudanie. Walka formy i materii z boską treścią trwa po dziś dzień. Platon uznawał całą materię za odwieczną i z gruntu złą. Za przyczynę zła ją uznawał. Nie bez powodu źle o materii pisał Orygenes, pierwszy Ojciec Kościoła katolickiego. Wywodził, że świat musiał istnieć od razu, by można było mówić o boskiej wszechmocy. Może Bóg/Stworzyciel Świata sam stał się zły, chciałoby się teraz konsekwentnie dopowiedzieć.

Bizancjum z nadmiernie przerośniętą formą zaprzepaściło boską treść.Tatarkiewicz w „Historii estetyki” pisze, że Bizancjum w świecie materialnym widziało niedoskonałość, mroczność, groźbę. Może dlatego, by zapomnieć o swoich lękach i ugłaskać nerwice, ludzie tamtych czasów upodobali sobie przepych, drogie kamienie, złocenia i intensywne barwy. Kolory ! Neutralizujące ponurość Realnego. Ale czy w ogóle możliwe jest na Ziemi zachowanie równowagi pomiędzy formą i boską treścią ? Czy ktoś odnalazł złoty środek ? Boska treść jest nieuchwytna człowiekowi. Formy może być za mało lub zbyt dużo i właściwie chyba wystarczy zachować umiar, by oscylować gdzieś w okolicach centrum. Umiar zaś to stoicyzm, grecki świat epoki hellenistycznej. Tymczasem żyjemy od czasów średniowiecza w rzymskim świecie. Co więc się takiego stało, że zwyciężył upadły Rzym, nie zaś cesarski Konstantynopol, płodne Ateny, wielka Aleksandria, ogólnie mówiąc cywilizacja Bizancjum ? Kto Europie nadał pędu, no kto ? Przecież nie Słowianie, ani Bałtowie, ani też Anglosasi i waleczni Wikingowie. Kto poprowadził Europę ku ciemnym wiekom średniowiecza ? Inkwizycjom i Ziemi płaskiej jak naleśnik ? Te dwa kraje, które chcą ponownie zjednoczonej Europie nadać nowy pęd. Czy idą w kierunku zakazanej strefy, zony, którą historycy nazwą  „Jesienią średniowiecza” 2.0 ? Wydaje się, że tak, że zmierzają prosto ku ekstremom i ciągną w mrok całą Europę.

Kto zaś nie lubi CENTRUM ? Warszawski Dworzec Centralny jest obiektem kultu, wielkaśny i zarazem niezmierzony w podziemnych przyległościach. Warszawa Centralna nigdy nie zasypia. Jest piękna i jasna. Życie toczy się tam nieprzerwanie. Centralnym włada nieduży człowiek, którego nazywają marszałkiem, a czasami naczelnikiem. Policja tam pałuje, tajniacy przenikają w najmniejsze i najciemniejsze zakamarki. Niektórzy dają sobie w żyłę. Stasiuk pisał, że możesz znaleźć tam szczęście trampa lub zawód miłosny. Centralny to ściśnięta i sprasowana Polska na tymże obszarze, gdzie spotkasz każdego czy to śmierdzącego bezdomnego czy wyperfumowanego polityka z pierwszych stron internetu. Zauważysz wszystkie odcienie mody polskiej. Przyjdź, to będziesz wiedział, nie ociągaj się, wiedza nie gryzie. 

Wschodniemu Kościołowi zawdzięczamy gnostycką theosis - ludzkie przebóstwienie, okruchy boskości. Wschodni Kościół zrodził Filona z Aleksandrii, Pseudo-Dionizego Areopagitę, Atanazego Wielkiego, Grzegorza Palamos, i wielu innych ojców duchowych prawosławia, jak również samo pojęcie theosis. Człowiek doznaje wewnętrznej przemiany theosis i jego ludzka natura zostaje w pełni przeniknięta boskimi energiami. Dzięki temu uzyskuje synostwo boże i staje się synem bożym, jak głosił Atanazy Wielki z Aleksandrii. Bóg stał się człowiekiem, aby człowiek mógł stać się Bogiem.

Ludzie nie widzą Boga w świecie, bo nie dostrzegają na Ziemi żadnej dobroci ? Są ślepi na mistyków ? Są głusi na wieszczów ? Kim są ludzie, którzy nie uznają bożego objawienia ? Którzy nie dopuszczają do swojej świadomości dokonujących się cały czas cudów na szerokim i długim świecie ? Dostrzegają jedynie sam brak dobra ? Wierzą tym, co mówią, że zło to po prostu brak dobra ? Świętemu Augustynowi ? I Plotynowi, który pierwszy miał koncepcję zła jako braku dobra i w Rzymie otworzył swego czasu szkołę późnego antyku n.e. Czy ludzie, wracając do wywodu, celowo skupiają uwagę na złych, światowych rzeczach, bo pociąga ich Lucyfer ? Bo są opętani alkoholem i seksem ? Dostają drgawek po kokainie ? I orgazmie ? I w końcu umykają im drobiny dobroci ? A może seks to nic złego ? Może orgazm jest cool ? Przyznając, że jest cool, od razu mielibyśmy mniej zła na świecie. Skąd więc to zło się bierze na świecie ? Unde malum ? Pytał Czesław Miłosz w książce „Ziemia Ulro”. I dowodził, że nasza Ziemia jest Ziemią Ulro. Unde malum ? Od diabła, od człowieka czy może pochodzi od obu jednocześnie ? A może wynika ze słabości dobra ?! Może herosów nam trzeba ?!

Katarzy twierdzili, że to Szatan stworzył człowieka na swoje podobieństwo i nakazał aniołowi wejść w gliniane ciało i że Szatan był stwórcą naszego ciała. I seks i rozmnażanie jest więc z gruntu złe. Podobnego zdania byli Lucyferianie.      

Platon i gnostycy utrzymywali, że Świat/Kosmos został stworzony przez złego Demiurga, zaś Bóg zawsze był niepojęty, nieodgadniony i być może również obojętny…

Ojciec Kościoła Zachodu, Afrykańczyk Tertulian twierdził, że wiara już znalazła prawdę i przez to kładzie tamę wszelkiemu poszukiwaniu, że nie wolno na gruncie wiary niczego szukać. W chrześcijaństwie nie ma miejsca dla filozofii, pisał. Chwalił za to stoików, „ nieraz Seneka jest nasz”. Credo, quia absurdum. Zatem według Tertuliana to Bóg stworzył świat i wszelką materię i jest za nią odpowiedzialny. Piekło istnieje, nie hulaj duszo ! Tertulian utrzymywał, że dusza również ma postać meterialną, ale delikatniejszą od ciała. I w piekle cierpi katusze. 

Tak czy inaczej na widoku pozostaje MAŁA FORMA, na której duchowi pasterze skupiają swą uwagę. Chcą się podobać, ubrać się ładnie, pachnieć, najpierw w łazience wyszorować się dobrej jakości mydłem, wyczyścić i przyciąć paznokcie, spryskać dobrej jakości perfumami, a potem w dzień albo wieczorem pójść na siłownię, żeby spod sutanny brzuszek nie wystawał na mszy, ale to chyba ci z miasta. Na wsi nie wstydzą się brzuszka, bo taka wypukłośc dobrze świadczy o całej parafii, że potrafi zadbać o swojego księdza, nakarmić, okazać mu przychylność. Życie nie jest takie złe.

Na szczęście pali się światełko w kościołach, czerwona lampka, nadchodzi Era Wodnika, w której to forma przestaje być najważniejsza i właściwie staje się zawracaniem gowy. W Erze Wodnika to treść jest znowu górą. Nie ma również jednej treści, są różne pisma święte, różne boskie treści, mnóstwo wytworów kultury humanistycznej i boskich okruchów, duchowych artefaktów. Nie musimy już tak bardzo się spinać, jak czynili to nasi poprzednicy. Wystarczy, że chwycimy się którejś boskiej treści, takiej jaka nam odpowiada albo jest po prostu i zwyczajnie w świecie akurat pod ręką i na sposób nam właściwy zaczniemy prywatną medytację. Podobnie jak czynią to Jezuici modląc się i medytując w pozycji ciała najbardziej ojcom/potocznie księdzom/księżom/arystokratom ducha odpowiadającej. 





                                Metale groźnym wzrokiem omietli nieduże pomieszczenie pomalowane w ciepłe, pastelowe barwy. Rynas od razu spostrzegł przy kontuarze sporo motywów z kutego żelaza, zapewne dzieła miejscowego artysty kowala. Razem trójką spokojnych mężczyzn i zmęczonym krokiem podeszli do lady zrobionej ze szlachetnego drewna, teraz poczerniałego ze starości, za którą stała ładna kobieta, na oko w średnim wieku.

-    Co podać ? - zagadnęła melodyjnie.
-    Butelkę wina. - odezwał się Pies i jednocześnie spojrzał na kumpli, ale byli za.
-    Specjale firma ?
-    Si, si.
-    Si prega di sedersi./Proszę usiąść. - Carla zrobiła ręką szeroki łuk.

Usiedli z przyjemnością na miękkich krzesłach znużeni marszem przez nagrzane miasto. Tym bardziej ochoczo, że zachęceni przez miłą Włoszkę marką włoskiego wina. Rozpalone miasto z gorącym słońcem wysuszyło gardła starych hipisów, a z parujących ciał uleciały ostatnie krople wody. Jedynie własne dusze trzymały hipisów nadal przy świadomym życiu. Bez duszy nie było życia. Gdyby nie dusze, staliby się niczym wysuszone skorupy. Metale wędrowali przez labirynt wąskich ulic, nad którymi unosiła się delikatna mgła powstająca z gorącej pary. Na zmianę z szerokimi placami bez nawet odrobiny cienia. Piękny włoski poranek rozpoczęli od skromnego śniadania na tarasie hotelu, gapiąc się przy tym od niechcenia na jak najbardziej rzeczywistą panoramę rzymską. W dobrym świetle połyskiwały małe peniski mitycznych herosów - aktywnych erastów - zaklętych przez kowala artystę w formie żeliwnych posążków tworzących razem jedną całość zaklętą w barierce hotelowego tarasu.

Zatem zjedli, popili winem wprost z kilku litrowej plastikowej butli i otarli usta brzegiem hotelowego ręcznika, ziewnęli, przeciągnęli się zdrowo i może zostaliby w tej błogiej pozie pośród domowych pieleszy radosnego błogostanu, ale komu w drogę, temu czas, powiedział Pies, który pierwszy poderwał się, ale momentalnie coś go z powrotem ściągnęło na krzesło. Przeszarżował. W wysączonej do dna butli wszak mieściło się wcześniej mnóstwo procentów i choć w smaku było podobne do soku babuni, okazało się najprawdziwszym winem i nim spirytus rozszedł się równomiernie po organizmie, minąć musiała dobra chwila albo dwie. Wpatrzeni w radosny grecki seks, który był wówczas bardziej realny, niż nieostry Rzym na horyzoncie, nawet nie zorientowali się, kiedy wino równomiernie rozłożyło akcenty w wysuszonych członkach i ciała ich nabrały różowiutkiego kolorku, gotowe na nowe przygody.

A potem już niezwłocznie ruszyli na Piazza Campo de`Fiori, a więc pomimo upału rodzącego się za sprawą gwałtownych wybuchów na Słońcu, mimo bezładnych, irytujących rzesz turystów, wycieczek z całego świata, stołecznego gwaru, miejscowych ćpunów słaniających się przy zabytkowych murach, zgiętych w pół w bezruchu; stare hipisy szły dalej, niewzruszone i nieporuszone niczym rzymscy bogowie. Rozpychali się mocno pomiędzy wszędobylskimi skuterami, królami wąskich uliczek, a z kolei na szerokich, nagrzanych placach wystawiali karki do Słońca. Niech wygrzeje słowiańską zimę, byli tego właśnie zdania. I gdyby nie ich liczne wyrzeczenia po drodze, jak przystało na prawdziwych mężczyzn, nigdy nie dotarliby do prawdziwego celu swej podróży. 

-    Jesteście z Polski ? - Carla postawiła na stoliku butelkę przedniego wina z Bari, miasta rodzinnego Bony Sforza.
-    Si !
-    Mieszka u mnie chłopak z Polski. Poznaję po akcencie. Jest podobny do naszego, zresztą, Giorgio mówi po włosku z polskim akcentem południowca. Ale chyba nie wszyscy Polacy tak mówią ?
-    Tak mówią tacy, co zaciągają. Z suwalskiej zony. Pani chłopak też stamtąd ? - zapytał Rynas.
-    Z Suwałk. 
-    Ma pani rodzinę w Polsce ? - zaciekawił się Pies.
-    Nie... No, no ! Skąd. To mój chłopak. Mieszkamy razem. - pokazała dłońmi, że śpią razem.
-    Aaaaa…. W takim razie może się przedstawię. Pies jestem. A pani jak na imię ? - podniósł się szarmancko z trzeszczącej wikliny.
-    Carla.
-    Rynas. - również powstał.
-    Magu. - temu zajęło nieco dłużej wygramolenie się z wygodnego fotela.
-    Per piacere ! - dodała uprzejmie Carla.

Wino smakowało przednio, tak jakby z odrobiną posmaku róży i nutką beztroskich fiołków. Metale co jakiś czas z uznaniem popatrywali na siebie. Carla okazała się równą babką, a do tego ładną kobietą o ciekawej osobowości. Nie mogli jednak zdradzić prawdziwych intencji. Tak naprawdę nie liczyło się nawet dobre wino, istotniejsza była sprawa banity, żeby łyknął zawartość buteleczki. Koziki ukryte od wewnątrz w skórzanych katanach hipisów tylko czekały na odegranie z góry zaplanowanej i rozpisanej roli. Kiedy hipisi wznosili wspólne toasty, to nie nad biustem Carli rozmyślali, ale nad zamiarem, jak by tu Kawkę podejść i unieszkodliwić. I następnie złożyć w ofierze, aby przebłagać Ducha Miasta. Byli mężczyznami czynu, ludźmi honoru dotrzymującymi złożonych zobowiązań, choćby i po trupie i przeterminowaniu pretensji. Jasnowidz trafił w punkt. Znał się. Gość z Suwałk wyczuł rzymskie emanacje. Co do ostatniej kwestii, a mianowicie złożenia ofiary z Kawki, to nie było między metalami zgody. Pies koniecznie chciał wywieźć Kawkę do Suwałk i dopiero na rodzimej ziemi dokonać aktu. Rynek jednak, a i Mag od jakiegoś czasu również, byli za opcją zerową. Niech sobie żyje nadal w Rzymie, ale bez jaj. Po co mają robić z rytuału publiczne widowisko, ciągnąć faceta przez pół Europy. Można użyć harcerskiego noża, zamiast maczety. Nie zapraszać miłośników Suwałk na Rynek miasta, które Kawka pohańbił okrutnie, bo rytuał można wypełnić po cichu. Jak masoni, jak orficy, jak Komandosi, jak Czarne Pantery, jak Czerwone Brygady, jak Weathermani ze Stanów Zjednoczonych i można by wymieniać dalej w nieskończoność, tak ciągnąć spis różnych organizacji aż do Tajnej Polski włącznie. 




                           Samochodem nie dojechali bezpośrednio na miejsce. Zaczynał się weekend, a więc i bezwzględne ograniczenia ruchu kołowego włącznie z rowerzystami. Federica zaparkowała przy starożytnym Cyrku Maximus otoczonym sosną pinią, czyli wszechobecnymi w Rzymie niskimi drzewami iglastymi o szerokiej koronie.

Kiedy wysiedli na chodniku wzdłuż którego biegł długi żelazny płot, który ogradzał starożytne ruiny na Via dei Cerchi, rzymianka oznajmiła, że niedaleko stąd stoją elektryczne wózki i że takim wózkiem szybko dojadą na plac de`Fiori. Ruszyli więc za seksowną Federicą. Szli przez bujne parkany, wszechobecne bluszcze, planty pełne drzew pomarańczy po zadbanych chodnikach ciągnącymi się kilometrami wokół murów Centro Storico. W końcu wyszli na asfaltową drogę pełną ludzi i księdzu Bazylemu przypomniały się piękne odpusty z mnóstwem ludzi w Kalwarii Zebrzydowskiej, w których brał udział jeszcze jako ministrant. Głównym deptakiem z dołu w górę maszerowali sami pątnicy z różańcami w dłoniach i mnóstwo idących wesołych kapłanów, sióstr zakonnych, to były wspaniałe chwile. Wszyscy rozmodleni, rozśpiewani, z gitarami, z uśmiechami na twarzach, jakie to było wszystko fajne, duchowe, cudowne.  

-    Co się tak patrzysz na jej tyłek ? - Barbara fuknęła na Bazyla.
-    Nie mogę ? To tak mimowolnie, wzrok sam pada. - dodał na usprawiedliwienie.
-    Co z ciebie za ksiądz ?!
-    Zazdrosna jesteś ?! - fuknął.
-    Powiedz mi Bazylu drogi... Miałeś przede mną jakąś kobietę czy dziewczynę ?
-    Miałem.
-    A z kim miałeś swój pierwszy raz ?
-    Nie muszę odpowiadać.
-    Wstydzisz się czy jak ? Ile miała lat ?
-    To był kolega z pokoju w seminarium.
-    Rany boskie ! Zrobiłeś to z kolegą ?!...Kurcze ! No nie wiem co powiedzieć… Słuchaj ! Nie byłeś w harcerstwie !?
-    Ale, że co w harcerstwie ?
-    Nie było jakiejś ładnej drużynowej pod namiotem ? Nie byłeś harcerzem ?
-    Byłem.
-    Jeździłeś na obozy ?
-    Jeździłem.
-    No i co ?! Nic !?
-    Nic.
-    Nie próbowałeś ?
-    Nie.
-    Dlaczego ?
-    Żyłem wtedy bardzo ascetycznie, nie jadłem mięsa, dużo pływałem, chodziłem na siłownię.
-    No, no.  Ale sam widzisz, że dobrze się nie skończyło. Mieć pierwszy raz z facetem...
-    To nie było z musu...
-    Wiedziałam ! - wykrzyknęła, aż Federica obróciła głowę.
-    Co takiego !?
-    Że ty jesteś biseks. Wiesz o tym, że jesteś biseksem ?
-    Raz się zdarzyło, nie było powtórek. Zwalczyłem w sobie to uczucie. Tak jak radził w swej nauce o homoseksualizmie papież Benedykt XVI.
-    Raczej posłałeś to coś w diabły na rubieże własnej nieświadomości. Ale Realne wraca.
-    Nieważne, nie jestem biseksem. Zadowolona ?
-    Och Bazyl, Bazyl. Szkoda mi ciebie. Zamiast poprosić jakiejś fajnej drużynowej, to ty zacząłeś jak gej. Nigdy nie rozumiałam mężczyzn. Ja byłam normalną dziewczyną. Kiedy zostałam drużynową pomagałam takim młodym i sympatycznym jak ty harcerzom na obozach. Nie byłam dziwką, co z każdym spała, żebyś sobie nie myślał !
-    Rozdziewiczałaś tylko zauroczonych w tobie ?
-    Tak zachowują się normalni ludzie.
-    Niech ci będzie. Ale to nie koniec tematu Barbara. Jak tobie łatwo przyszło zdradzić męża !
-    Już go nie kocham !
-    Aha … Jakie to proste ! - ks. Bazyl uznał odpowiedź za infantylną właściwą nastolatce. Zauważył, że Babs nawet nie mrugnęła. Łatwo jej przychodziła zdrada. Może dlatego jest tak bardzo mściwa i ściga faceta w boskim mieście. Nie może sobie wybaczyć tych wszystkich swoich zdrad, więc potrzebowała kogoś, kogo będzie mogła szczerze nienawidzić !

Dojście do elektrycznych wózków zajęło im około pół godziny. Sprawnie wsiedli do wózka z kierowcą i poprosili o kurs na plac Campo de`Fiori. Ale nad trójką wisiał pech, bo pod białym letnim kapeluszem i za szerokimi ciemnymi okularami na nosie kierowcy nie dostrzegli, że twarz była niemiłosiernie przekrwiona jak u alkoholika. Miał bardzo niezdrową cerę, a do tego był chudy jak były prezydent Barack Obama. Ćpun, pomyślała Barbara. Ks. Bazyl wolał określenie zagubiony. Był raczej zdania, że chłopak jest uzależniony, może od wina, a może od alkoholu. Federica nie miała zdania na temat żałośnie wyglądającego kierowcy. Aby zawiózł ich na plac. Ruszyli gwałtownie, chudzielec zaraz wyrównał  i dalej już wiózł ich sprawnie. Ale gdzieś tak na wysokości Koloseum ni stąd ni zowąd gwałtownie zahamował i padł zemdlony na kierownicę. Włosy miał postawione na sztorc, stanęły mu dęba ? Na szczęście zdążyli sporo przejechać i było już blisko do restauracji. Federica dobrze znała historyczne centrum, więc nawet nie zatrzymując się przy zmarniałym zdechlaku powiedziała głośno, że zaraz będą na miejscu. Ruszyli więc posłusznie za consilierżką.  


          Kiedy weszli do środka tawerny uwagę ich przykuło trzech niebywale wysuszonych facetów. Przypominali bluesowych muzyków z kapeli ZZ Top. Dwóch z nich miało włosy spięte w kucyk, a trzeci był całkowicie łysy, aż mu głowa błyszczała jak wyfroterowane kolano i z brodą po pas. Cała trójka miała na sobie obcisłe skórzane katany. Widocznie knajpa miała grube mury i upał nie był w stanie wcisnąć się do środka. Łysy gość jakiś taki zesztywniały opierał się głową o stół. Nienaturalnie to wyglądało, bowiem czoło miał oparte o dębowy blat stołu, na którym stały trzy puste butelki i dwie czy trzy opróżnione jedynie do połowy. Stół w dodatku był dość sporawy, może nawet wielki, więc pomieściłby nawet i czterdzieści pękatych butelek wina.

Barbara na ten widok skrzywiła się z obrzydzeniem. Nie wiadomo co wywołało u niej tak wielki niesmak, błyszcząca glaca pijaka czy sam pijak leżący na stole z rękami zwisającymi tuż nad podłogą. Ksiądz Bazyl natomiast zdawał się niczego nie widzieć. Federica za to działała. Zdecydowanym krokiem podeszła do kontuaru, za którym właścicielka lokalu energicznie czyściła pewnymi siebie ruchami wielkie niczym lodowe puchary kieliszki do wina.

-    Bona sera ! Szukamy pana Kawki.
-    Nie ma go tutaj.
-    Wie może pani, gdzie możemy go znaleźć ?
-    Nie mam pojęcia.

Federica dała znak Barbarze, żeby podeszła. Barbara energicznym krokiem stanęła twarzą w twarz z Włoszką z Campo de`Fiori. Miała przemożną ochotę zbesztać arogancką Włoszkę. Ona Polka, Matka Królów.

-    Niech pani posłucha ! Ten osobnik postrzelił mnie w tyłek ! - pokazała palcem na lewy pośladek i okropnie skrzywiła się jakby z bólu. Włoszka o mało co nie wybuchnęła śmiechem, ale w porę się powstrzymała i jedynie wydęła wargi.
-    Muszę wiedzieć, gdzie jest Kawka. Mieszka tutaj ?
-    Mieszka u mnie. Na górze. - Carla kciukiem pokazała na sufit. - Ale nie ma go w mieszkaniu i nie wiem, kiedy będzie.
-    I ma pani w dupie moją osobę ?! - Barbara zdenerwowała się na dobre, ale Włoszka unikała kontaktu wzrokowego i wydawała się wciąż nieporuszona. Skąd mogła wiedzieć, że rozmawia z panią życia i śmierci polskiej płn-wschodniej prowincji. Panią nienawykłą do ostentacyjnego zachowania. 
-    Po co chce się pani widzieć z Giorgiem ? - Carla zapytała jedynie jakby od niechcenia nie patrząc na Barbarę.
-    To moja sprawa. Nic pani do tego ! - Barbara za to nie spuszczała z niej wzroku. Nie była przyzwyczajona do oporu.
-    Proszę więc nie krzyczeć ! - Carla podniosła ton, bo miała już dosyć całej tej sytuacji i głupiej baby ze wschodu.
-    Gdzie jest Kawka ?! Pytam po raz ostatni. - Barbara nie odpuszczała. - Gdzie jest ten gnój ?! ! Cazzo ! Cretino ! Stupido ! Imbecille ! Sticazzi ! / O kurwa !

I wtedy Carla wymierzyła Barbarze siarczysty policzek. Trafiła dokładnie w pulchny policzek, w wystające wschodnie kości policzkowe. Zawsze trafiała tam, gdzie chciała. I wówczas historia zaczęła się dziać w przyśpieszonym tempie.

Magu i Pies obrócili głowy poruszeni odgłosem mocnego klaśnięcia i obracając ciała zdumionym wzrokiem obserwowali elegancko ubraną kobietę, przecież prezydent ich miasta ! Co za zbieg okoliczności, nie mogli uwierzyć własnym oczom. Nie do wiary ! Coś takiego ! Ale czad ! Młodsza z kobiet w opinającej białej koszuli pod krawatem również wymierzyła Carli solidny policzek, aż ta zachwiała się niebezpiecznie i poleciała tyłem na półki zastawione pustymi butelkami starego wina. Najstarsze, jak głosiła nalepka, pochodziło z pod rzymskiej winnicy i zostało wyprodukowane w 1918 roku. Prawie stuletnie wino musiało mieć niezwykły smak i posmak też. W całym zamieszaniu butelka z 1918 szczęśliwie ocalała. A pośrodku zadymy stał sobie spokojnie ksiądz Bazyl z dużym, połyskującym krzyżem na piersi. Zastanawiał się czy powinien interweniować. Pozostali goście w knajpie nie mieli na szczęście tego rodzaju dylematów. Restauratorka próbowała oddać uderzenie, ale nie trafiła Federici, która zrobiła szybki unik i Carla pod wpływem zamachu prawie całym ciałem poleciała na kontuar boleśnie obijając sobie plecy o twardy kant lady. Pies pierwszy znalazł się przy walczących kobietach i próbował rozdzielić je wykonując łokciami nieco dziwne, ale mimo to skuteczne ruchy, bowiem nie miał dużej wprawy w kobiecych bójkach. Przy okazji zarobił z piąstki w nos od Federici, która wyczuła z jego strony zagrożenie, a że cios był na tyle mocny, Pies również stracił równowagę i padł plecami prosto w objęcia Barbary. Carla tymczasem wstała z podłogi, jakoś doszła do siebie, zebrała się cała i zacisnęła pięści przybierając bojową postawę. Barbara jednak wciąż podtrzymywała chwiejącego się Psa, jedynie więc Federica uniosła do góry pięści gotowa w każdej chwili posłać kolejny pocisk z damskiej piąchy. Dwie zawodniczki, dwie Włoszki. Na szczęście Carlę od Federici dzieliło parę metrów, lada, a po drodze znajdował się jeszcze wciąż znieruchomiały ksiądz, jak słup, jak żołnierz na placu. Jak szafa na dwóch słupach.  

-    Kiedy będzie Kawka ?! - Federica tonem nie znoszącym sprzeciwu zadała tylko jedno pytanie niczym bezbłędny prosty sierpowy w buźkę Carli.

Na Carli pytanie nie zrobiło większego wrażenia, ale przez jej twarz przeleciał ironiczny uśmieszek.
Barbara wolna już od Psa przystanęła obok Federici w lekkim rozkroku i z uniesionymi piąstkami, szybko się uczyła. We trzy mierzyły się nawzajem wzrokiem. Stały naprzeciwko siebie, z uniesionymi do bójki rękami przedzielone ladą. Carla kontra Federica i Babs. Dwie na jedną niczym banda łysego. Ale łysy chrapał tak bardzo, aż mu ślina w kształcie bąbelków wychodziła ustami. 

-    Wynoście się z mojej restauracji ! - krzyknęła Carla i pokazała fuck you dwiema rękami, po równo, dla jednej i drugiej suki. Podwójne fuck you musiało zrobić wrażenie.
-    O ty suko ! - wrzasnęła Barbara. Nie wytrzymała napięcia i rzuciła się prosto na Carlę. Złapały się mocno za klapy marynarek. Jedna i druga próbowała przygnieść przeciwniczkę do lady. Włoszce pierwszej udało się wyrwać. Obiegła kontuar i teraz już nie mając żadnej przeszkody po drodze szła wprost na Barbarę z wyciągniętą ręką, którą wymachiwała niczym elastyczną pałką. Ale Barbara nie czekała, ruszyła na Włoszkę. Zaatakowała z nie mniejszą niż poprzednio furią. Kobiety chwyciły się za włosy. Ciągnęły za już potargane kłaki. Bezgłośnie, zapalczywie, zapamiętale, sapiąc. Federica stała w pobliżu gotowa w każdej chwili pomóc Babs, przyczajona z tyłu.

Mag, który do tej pory stał z boku i wszystkiemu się przypatrywał, pokazał kumplowi na migi co ma robić. Podbiegł od tyłu i złapał Carlę za ramiona, Pies w tym samym momencie objął za brzuch Barbarę i obaj siłując się z walczącymi kobietami powoli rozdzielali je od siebie. Wyrywały się do bójki, ale metale twardą ręką trzymali kobiety kilka metrów od siebie. 

-    Proszę mnie puścić ! - krzyczała prezydent Suwałk.
-    Możemy pani pomóc ! - Pies też krzyczał, żeby przekrzyczeć krzyk Barbary.
-    W czym chcesz mi pomóc ?!
-    My też szukamy Kawki !
-    Dlaczego ?!
-    Z tego samego powodu !

Barbara przestała się wyrywać. Pies puścił jej talię. Wpatrywała się zdziwionym wzrokiem w starego hipisa oczami dojrzałej kocicy walczącej o swoje.


Magu uwolnił ramiona Carli i przeprosił. Zrobił niewinną minę, ale po chwili zaczerwienił się, bo poczuł, że skutkiem szamotaniny i zarazem bliskości z atrakcyjną, a młodą jeszcze kobietą obudził się pomiędzy nogami śpiący do tej pory potwór. Carla również nie potrafiła dłużej opierać się męskiemu Polakowi.

-    Magu ? - tylko upewniła się. 
-    Yes. - Mag potrafił mówić barytonem.
-    Zapraszam na górę. - pokazała głową w kierunku schodów prowadzących na mieszkalne piętro. Nie musiała powtarzać zaproszenia. Magu wyciągnął dużą dłoń w geście, że panie przodem. Carla uradowana i podekscytowana ruszyła przodem mocniej niż zwykle kołysząc biodrami na boki. Magu kulturalnie wyciągnął lewą nogę na odpowiednią długość, prawą dostawił po chwili i takim właśnie rytmem zmierzał za swą panią. 


Ksiądz Bazyl podszedł do stolika metali i bez żadnego pytania wyciągnął rękę po flaszkę. Pociągnął z którejś butelki kilka głębszych łyków. Wstrząsnęło nim, tak bowiem zawsze działa mocne i wytrawne wino, otarł więc usta dłonią, odstawił butelkę i ocenił, że leżący z głową na stoliku łysy wysuszony metal jest brodaty niczym stary hipis i chyba nie będzie miał nic przeciwko, że się przysiądzie. Kobiety księdza rozmawiały z innym brodaczem, też pewnie pijakiem, ale właścicielka lokalu, o ! Ho ho, najwyraźniej gdzieś się ulotniła. Zdaje się, że rockmenów była trójka, jeszcze jeden bez brody, ale z kucykiem znikł razem z szefową restauracji ? Hmm … O czym Barbara rozmawia z wysuszonym facio ? Księdzu szumiało w głowie. Nie chciało mu się podnosić, skoro tak wygodnie siedziało się w tych wiklinowych fotelach na mięciutkich poduszkach i po bokach też. Zrobiło się przyjemnie ciepło, nie za duszno, ale bardzo fajnie. Bez wilgoci zimnych krajów. Ciepły wietrzyk wpadał przez lufciki i omiatał twarz.

Ks. Bazyl pił dalej, wolał bowiem poczekać, aż coś zostanie w końcu postanowione. Jak zasadzić się na Kawkę. Kto będzie stał na czatach ? Hipisi czy Federica ? I co mają potem robić ?
W ogóle dlatego tylko brał udział w tym całym zamieszaniu, bo proboszcz Jan Zamoyski bardzo prosił i nalegał. Księdza miejsce było w kościele, w sali katechetycznej, pośród ministrantów, na próbie chóru gospel. A nie w winiarni, choćby takiej o rzut beretem od Watykanu.

Barbara podobnie jak Bazyl chwyciła za butelkę, przysiadła się do stolika, przy którym siedział już ksiądz Bazyl, którego też suszyło. Barbara pierwszy kieliszek wychyliła z pragnienia. Co za Sahara, powiedziała. Drugiego sączyła powoli. Wyciągnęła przy okazji smartfona, chwilę szukała numeru do Łowców, w końcu się udało.

-    Cześć, tu Barbara.
-    Witaj ! - odezwał się uradowany doktor Szarski.
-    Jestem w restauracji na Piazza Campo de`Fiori, piętro wyżej nad nami w kamienicy mieszka Jerzy Kawka.
-    Niemożliwe ! Naprawdę ?! - Szarski był szczerze zdziwiony. Jakim cudem ?! Jak to się jej udało ?!
-    Tak. Podam dokładny adres. Zapisz sobie Witold. Rosso Ristorante, Piazza Campo de`Fiori 24. Właścicielka ma na imię Carla, a Kawka mieszka u niej piętro wyżej. Wiecie co macie robić ?
-    Jesteśmy gotowi, mamy sprzęt ze sobą ! Postaramy się być jak najszybciej.
-    My jesteśmy w restauracji, ale właścicielka mówi, że Kawki nie ma i nie wie, kiedy będzie.
-    Zaraz się zbieramy i pędzimy do was. Ten plac to jest historyczne centrum, prawda ?
-    Si, si. Na pewno wiecie co macie robić ?
-    Jasne, pani Barbaro. Będziemy za jakieś... pół godziny. Mamy szczęście, bo właśnie wracaliśmy z wycieczki do Forum Romanum i odpoczywaliśmy w kawiarni całkiem niedaleko od placu. Ma pani hotel ?
-    Bez żadnych problemów panie Witoldzie. Jestem razem z polskim młodym księdzem z Chicago i z naszym consigliere, pomoc od przyjaciela. To my możemy w czymś wam pomóc.
-    Proszę więc na nas zaczekać. Do widzenia !
-    Bywajcie Łowcy !
-    Darz bór !
-    Przybywajcie w te pędy !
-    Całujemy rączki !
-    Nogę dostaniesz !
-    Całuję !
-    Pocałuj mnie w dupę ! - rozłączyła się. Czasami już sama nie wiedziała co o nich myśleć. Łowcy tkwili tu w Rzymie już ponad miesiąc i nabawili się jedynie poważnych kłopotów. A ona już pierwszego dnia jest u celu. W dodatku z niezłą obstawą. Pełna profeska.
-    Bazyl, kuźwa nie śpij ! - pchnęła go lekko w ramię. Ksiądz zamrugał oczkami i błogo się uśmiechnął. To ciepełko i procenty sprawiły, że poczuł się tak błogo i przysnął nie wiadomo kiedy. - Zaraz tu będą Łowcy. Razem obmyślimy zasadzkę na Kawkę ! Łowcy mają strzykawkę ze środkiem usypiającym, a my mamy Federicę. A tych trzech obrzympałów - pokazał brodą w ich kierunku - też coś tam ma, ale nie chcą powiedzieć co. Kawka jest mój !  Musimy skłonić ich do współpracy… Albo się ich pozbyć.
-    Dobra nasza. - wymamrotał nieprzytomnie ksiądz Bazyl. W ogóle nie miał siły myśleć.
-    Co dobra nasza ?! Bazyl, kuźwa ! Upiłeś się ?! Nie pij więcej ! Musimy poczekać na Kawkę może nawet do rana. Słyszysz ! Pijany nie przydasz mi się do niczego ! Rozumiesz barania głowo ?! - Mocniej potrząsnęła Bazylem. - Wychodzimy ! Już ! Wstawaj !

Pociągnęła za sobą Bazyla w kierunku drzwi niczym Juncker Orbana w Brukseli. Na zewnątrz panował upał, ale powietrze jakby falowało czy wirowało, powiał nawet wietrzyk, coś wisiało w powietrzu.









 MIŁOŚĆ według PLOTYNA

Miłość to substancja górnej duszy w zapatrzeniu na substancję Dobra. Z niej dopiero rodzi się wszelka miłość.

Miłość więc zdaniem Plotyna stanowi działania duszy wzbierającej pragnieniem dobra i dlatego prowadzi do natury dobra każdą duszę i jeżeli należy do górnej duszy, to będzie Bogiem, który ją wiekuiście łączy z Dobrem, a jeśli do duszy zmieszanej [ dobro ze złem ], to będzie demonem, będzie tym światem zewnętrznym i zmysłowym, który jest układem złożonym z demonów.

Ważne w życiu, by kierowała w nim miłość płodzona w górnej części duszy i by ta miłość miała przewagę nad pożądaniami cielesnymi, którym matką jest zawsze Bieda, bo każde pożądanie zmysłowe tonie pogrążone w brakach.  

Jan Legowicz, Historia filozofii starożytnej Grecji i Rzymu, W-wa 1986, Neoplatonizm, s.527.



Książę:
Duchu miłości, jakiś ty porywczy
I głodny, że tak bezwzględnie pochłaniasz
Wszystko jak morze ! Cokolwiek tam wpadnie,
Choćby najlepsze było i najdroższe,
Traci natychmiast swą wartość i cenę !
Tyle obrazów ukazuje miłość,
Że mieści w sobie całą wyobraźnię.

Wieczór Trzech Króli lub co chcecie, William Shakespeare


Staram się zrozumieć rzecz niezrozumiałą: co się stało z erotyzmem Greków w Rzymie cezarów. W ciągu pięćdziesięciu sześciu lat panowania Augusta nastąpiła w cesarstwie rzymskim metamorfoza radosnego i precyzyjnie skodyfikowanego erotyzmu Greków w melancholię pełną trwogi.

Quignard Pascal, Seks i trwoga, W-wa 2002


CZTERDZIEŚCI I CZTERY - DZIECKO BOŻE

Hebrajskie słowo „dziecko” ma wartość liczbową
czterdzieści cztery, wynikającą z połączenia liczbowych
odpowiedników słów oznaczających ojca i matkę.

Jonathan Black, Sekretna historia świata, 2011, s.178



                  W citroenie Ramony Jerzy dokładniej przyjrzał się przyjaciółce. W knajpie było zbyt mało światła i odróżniał jedynie kontury nóg opiętych w jasnoniebieskie dżinsy i jeszcze zarys pełnych piersi pod szykowną koszulką odsłaniającą wąski pasek opalonego brzuszka. Jerzemu umknęły zamszowe buty, czerwone jak jarzębina korale na szyi, jak również ładny, ale dyskretny makijaż podkreślający niebieską kredką fascynujące oczy. Również dopiero teraz Giorgio mógł podziwiać długie i seksowne nogi Ramony. Chciał ją mieć. W Jerzym odezwał się Wilhelm Zdobywca.

-    To gdzie dokładnie mieszkasz ? - zadając pytanie zerknęła na Giorgia, który dopiero co oderwał wzrok od jej obfitych piersi.
-    Na Piazza Campo de`Fiori 24.
-    Jeśli chcesz pokażę ci Zatybrze, ale umówmy się koło południa, może w sobotę ? - miała takie piękne usta, kiedy mówiła cokolwiek. 
-    Bardzo chętnie. A słuchaj... Co myślisz o książce „Sekretna historia świata” ?
-    A co masz dokładnie na myśli ?
-    Na przykład cały wywód o ewolucji ludzi, o początkach gatunku, naturze roślinnej, potem rozwój w erze mitologicznej, aż do teraz. Po drodze była między innymi historia życia hrabiego de Saint Germain.
-    Aha ! Na mnie też to zrobiło wrażenie. To chyba bardziej sprawa wiary, że na początku była Wieczna Myśl, która stworzyła coś z odwiecznej materii. Nauka zbiera fakty, wciąż się uczy... Mnoży hipotezy, upraszcza. Wiesz, jest tyle różnych książek, że….
-    Nie ma co zawracać sobie głowy magami ?
-    Chyba tak. Facet miał żyć 200 lat ?
-    Zgadza się. Niedawno wyczytałem w rozdziale o Mojżeszu i kabale, że hebrajska cyfra czterdzieści cztery oznacza dziecko.
-    To wasza polska odwieczna zagadka kim jest zapowiadany czterdzieści cztery w Dziadach Mickiewicza.
-    My Polacy mamy świra na punkcie tej liczby !
-    A co czytałeś o gnozie ? - Ramona zmieniła temat, bo jak na jej gust Giorgio niezdrowo podniecił się liczbą 44.
-    Religię gnozy Hansa Jonasa. Czytałem ją rozdziałami, trochę nie po kolei. Rozdział o manicheizmie otworzył mi nieco oczy na kulturę Zachodu. Na przykład na to, skąd masoni wzięli pojęcie Wielkiego Architekta.
-    Tak, jest w tym pewne światło. To są książki historyczne, a ja miałam na myśli książki dotykające samej istoty gnozy, jej filozofii, rytuałów, teurgii.
-    Chyba wiem o czym mówisz. Jest taki autor o holenderskim nazwisku...Jan van Rijckenborgh. Jego książki bardzo, ale to bardzo koncentrują się na samej Gnozie. W Powszechnej Gnozie na przykład opisuje rytuały praktykowane w lożach masońskich. To jedna z bardziej niesamowitych książek jakie miałem okazję czytać ! 
-    No to rzeczywiście tajemniczo się robi.
-    A jeszcze równie tajemniczo jest w Wiedzy Tajemnej Rudolfa Steinera. - Giorgio powiedział to tonem bardzo serio.
-    Wiem o jakiej książce mówisz. Chodziłam na seminarium o Steinerze. To chyba jedyny filozof, który stworzył cały system filozofii ezoterycznej. W Księdze Wiedzy Tajemnej jest taki na przykład fragment, bardzo ciekawy zresztą, o... - zrobiła krótką przerwę, jakby zbierała myśli albo chciała sobie coś dobrze przypomnieć - wewnętrznym spokoju. Że każdy musi stanąć naprzeciw siebie z wewnętrznym spokojem sędziego. Obserwować własne przeżycia i czyny, jakby to ktoś inny je przeżywał i spełniał.
-    Żeby oddzielić się od własnych emocji i myśli. - dokończył wątek. - Tak, tak. Żeby wejść na drogę ucznia wiedzy tajemnej. Fascynujące. Steiner pisze o tym na samym początku wykładu. To jest ponoć bardzo ważne.
-    Wiesz co mi to wszystko przypomina ?
-    Nie ?
-    Życie mnichów w klasztorach. Oglądałam kiedyś film dokumentalny o życiu Cystersów. Zakonnicy tłumaczyli dlaczego siedmiokrotne uderzają w dzwony w ciągu dnia. Odrywają się od zajęć codziennych, wszystko rzucają, żeby zjawić się w kaplicy na wspólne odśpiewanie modlitw i medytację. Bo to jest spokojne oglądanie siebie, znalezienie w sobie siły do rozwinięcia wewnętrznego spokoju. By coraz bardziej samemu sobą kierować, a coraz mniej poddawać się okolicznościom i wpływom zewnętrznym.
-    Bracia zakonni pracują w kuchni, pralni, żeby ojcowie mogli po modlitwach i medytacjach zająć się pisaniem książek albo czytaniem zaległych lektur. O tym fakcie w takich filmach zazwyczaj się zapomina. Do zakonów przyjmuje się braci do pracy fizycznej, których celowo nie kształci się na kapłanów. Oficjalnym powodem jest brak matury u przyjętych braciszków, ale tu chodzi o coś innego. O łagodnych i powolnych robotników. Tak mnie to zastanowiło. Zakonnicy pewnie inaczej to widzą, ale jednak, równości tam na pewno nie ma. A co do medytacji, to chyba warto odbywać je codzienne.
-    Rytuały mają oczyszczającą moc. Ale nie musimy o tym wszystkim rozmawiać. - obróciła się w stronę Giorgia. Jej wargi jakby leciutko drżały. Była odrobinę jego. A z radia samochodowego leciała romantyczna i leciwa piosenka Sandry. Równie miła co utwory BBB, Blue System czy Modern Talking. Piosenki z młodości pełnej platonicznych miłości do najładniejszych dziewcząt w klasie, w szkole i na oazie. Miłości równie naiwnych co niewinnych. Choć dzisiaj być może, a może nawet na pewno zostałby uznany za stalkera. Wówczas, a było to dawno temu, patrzył, spozierał, jak krokodyl się zachowywał i to wcześnie został stalkerem już w szkole podstawowej męczył swą głupią i naiwną miłością starsze mentalnie o lat kilkanaście dziewczęta.


Dziś to wszystko było jedynie sentymentalnym wspomnieniem. Przywarł do ust Ramony jednym szybkim ruchem niczym koliber do swej ptasiej wybranki.
Długo i namiętnie penetrowali się nawzajem językami. Zrobiło się z tego esperanto. Jerzego język nieużywany od jakiegoś czasu nie miał tej wspaniałej wprawy co język Ramony. Kawka ostatnio jedynie wkładał i wyjmował fascinusa, nie było bowiem mowy o czymś więcej. Owszem, działała fascynacja, podniecenie, trwoga, ale przecież nie miłość.

-    Wiesz, chcę ci coś powiedzieć, ale... nie jest to łatwe, bo... widzisz ja miałem objawienie, niedaleko stąd, na Piazza Navona. - powiedział, kiedy na moment rozłączyli swe parujące ciała.
-    Niech cię ! A to mnie zaskoczyłeś !
-    Każdego zaskakują inne rzeczy.
-    Ale jak to objawienie ? Powiedz coś więcej !
-    Usłyszałem od Boga słowa, że mam głosić dobrą miłość i piękny seks.
-    He ? A możesz dokładnie powtórzyć co usłyszałeś ?
-    Jasne, cytuję:  „ Dasz świadectwo prawdzie. Będziesz głosić dobrą miłość i piękny seks. Ja cię wybrałam. Dasz świadectwo”.
-    To wszystko ?
-    Podczas pierwszego objawienia to było wszystko.
-    Ale miałeś i drugie... ?
-    Było i drugie.
-    Ja cię wybrałam ? Dobrze usłyszałam ?
-    Tak, ona mnie wybrała.
-    Czyli kto ?
-    Sophia. Emanacja Boga, żeńska emanacja Logosu, czyli Jezusa Chrystusa. W ewangelii według św. Jana Logos to postać Jezusa Chrystusa. Według gnostyków jest kilka emanacji Boga, Sophia jest chyba czwartą w kolejności, ale tak przyszło mi teraz do głowy, że nie znam emanacji reprezentującej miłość.

Giorgio z tej konfuzji aż podrapał się po głowie.

-    Wiesz co ? W ruchu hipisowskim, zwłaszcza na jego początku, w roku 68-mym powszechnie głoszono hasła: Love and peace, make love not war, Let the sunshine - let the  sunshine in, Drop acid not bombs, Flower power, Free love, Peace, Rób miłość. Moje ulubione to Peace and love. Tata i mama byli w to bardzo zaangażowani. I stąd wiem, że to nie były tylko hasła. To miało bardzo mocne przełożenie na ich prywatne życie. To zostaje na całe życie. 
-    Byli hipisami ?
-    Do dzisiaj im się zdarza zapalić zioło. Przed telewizorem. - dodała wesoło. Musisz ich poznać. Ale uprzedzam, że palili nie tylko trawkę.
-    A co jeszcze robili ? Uprawiali seks ? Palili LSD ? - Jerzy trochę sobie dworował.
-    Też. Jak wszyscy, ale wolna miłość w tym wieku to nic złego.
-    Rozumiem, pewnie że tak.
-    Chyba jeszcze nie rozumiesz.... - zaśmiała się. - Love and peace dla pokolenia moich rodziców nie było zabawą polegającą na podrywaniu dziewczyn i chłopaków, graniu na gitarach, paleniu zioła, piciu piwa. Tak dzisiaj wyglądają studenckie biwaki, ale wtedy make love not war znaczyło coś więcej. Coś uduchowionego, jakby skowyt do Boga, to był głos młodych ludzi, którzy zdawali sobie sprawę z istnienia Boga i chcieli go kochać w taki sposób, w jaki siebie nawzajem kochali... I to słowo skowyt do Boga stało się wręcz manifestem religijnym.

Giorgio siedział oparty całym ciałem o fotel i słuchał melodyjnych włoskich słów żywo wypowiadanych przez filozofkę Ramonę.

-    Prawdziwą wiarą w możliwość podniesienia ducha człowieka, w wyjście poza ciało i poznanie świata duchowego. To przenosiło młodych hipisów w transcendencję, w wyższych istot obcowanie. Ale czasami kończyło się tragicznie. - mówiła dalej Ramona.
-    O czym mówisz ? - zapytał zaciekawiony Giorgio.
-    O polityce.
-    Nie, to o wyższych istot obcowanie ?
-    Owszem, ale koniec był tragiczny.
-    Masz na myśli zamieszki studenckie ?
-    Myślę o czymś gorszym.
-    Tak ? O czym nie wiem ?
-    Moi rodzice w 1978 roku byli blisko Czerwonych Brygad !
-    Masz na myśli lewicowe grupy zbrojne ?
-    Lewicowe grupy terrorystyczne, Giorgio !
-    No i ? - Nie wiedział czy może dopytywać się o takie rzeczy, ale zaryzykował. - Brali w czymś udział ?
-    Wiesz coś o Czerwonych Brygadach ?
-    Chyba nie . - Przyznał bezradnie. - Kiedyś oglądałem film o Bader-Maeinhof, ale to była niemiecka organizacja. Świetna fabuła, tak poza tym.
-    Musisz więc zobaczyć Witaj, nocy. To jest film o włoskich bojówkach. - Ramonie wyraźnie zaróżowiły się policzki. - Oni święcie wierzyli, że swoim działaniem przywrócą dobrą miłość i piękny seks. Ale... do diabła !  Pomylili się. Jednak...
-    A jednak. - wszedł bez pardonu w jej sentymenty.
-    Co a jednak ?
-    Intencje też się liczą, zwłaszcza kiedy jest się  młodym i głupim. - uśmiechnął się. - I kiedy chce się dokonać w życiu czegoś naprawdę ważnego. Młodość nas wtedy rozpiera, witalność i poczucie mocy każe góry przenosić, a potem okazuje się, że to wszystko były zamiary ponad siły, myśli chmurne i durne.
-    Kiedy ich poznasz, może zmienisz zdanie. - dodała tajemniczo.
-    Byli jak blisko ?
-    Lepiej nie wiedzieć zbyt dużo o tamtych wydarzeniach.
-    Dlaczego ?
-    Nie wiesz jak to się skończyło ?
-    Co się skończyło ?
-    Czerwone Brygady porwały Aldo Moro, naszego byłego wieloletniego premiera. Wszyscy szukali Moro przez dwa miesiące, policja, tajne służby, wojsko, i nie znaleźli. Bo to było profesjonalnie zorganizowane. I brygady potrzebowały usług wielu ludzi, najczęściej tak samo młodych jak moi rodzice.
-    Tak jak wyklęci ? - spojrzał uważnie na Ramonę innymi już oczami. - Twoi rodzice byli… terrorystami. - zabrzmiało to tak, jakby mówił do siebie samego.

Przez przednią szybę samochodu w dali migotało podświetlenie Koloseum. Oboje w milczeniu wpatrywali się w zarysy starożytnej budowli. Dochodziły ich stłumione odgłosy miasta. Ich własny bezruch wspaniale kontrastował z głośnym i pełnym wigoru miastem. Jakby posnęli, tak trwali, jak kamienie. Co jakiś czas padał na ich dwoje blask odbitych świateł, kolorowych, jarzących się i pewnie też zaczarowanych, tak jak i oni doskonale znieruchomiałych, choć to złudzenie, bo fale świetlne zawsze są w ruchu. Co kilka minut dochodził stłumiony dźwięk klaksonu. Pięć minut temu nieopodal zaparkował nieduży samochód, teraz rytmicznie się bujał. Giorgio wziął rękę Ramony i przytrzymał jej dłoń masując kostki palców.  

-    Zawieziesz mnie na plac Campo de`Fiori ? Za dużo wypiłem, nie będę wracał skuterem.
-    Sam mieszkasz ?
-    Niezupełnie.
-    Niezupełnie ?

O, zaczyna się, pomyślał.

-    To mieszkanie studenckie ? - dopytywała Ramona. Wysunęła swoją dłoń spomiędzy palców Giorgia.
-    Niezupełnie... Mieszkam z właścicielką winiarni, mieszkamy razem nad jej knajpą. Pomogła mi na początku pobytu w Rzymie. Załatwiła pracę u Louriena. Dzięki niej mogłem zapisać się na studia doktoranckie, no i dzięki niej poznałem ciebie...
-    Płacisz jej za mieszkanie ?
-    Niezupełnie.
-    Jak to niezupełnie ? Nie musisz płacić ?
-    To ona mi wypłaca kieszonkowe.
-    Coś takiego ! - Ramonie ręce bezwładnie opadły na kierownicę. Przekręciła kluczyk, zapuściła silnik i ruszyła z piskiem opon. Wyglądała na zdenerwowaną. Jej spokojny charakter pokazał również swoją impulsywną stronę. 
-    Wybacz, ale tak mi się ułożyło. Teraz, kiedy mam pracę, planuję coś wynająć i być niezależnym.
-    Mam nadzieję, że ci się uda. - powiedziała twardym tonem całkowicie pozbawionym nutki romantyczności. I kiedy stali na światłach odwróciła głowę w jego kierunku i wpatrywała się w głowę Giorgia niedowierzającym spojrzeniem. Jerzy wzruszył ramionami. Tak wyglądało jego życie na południu Europy. Nie tylko w kolorach tęczy, również i w zimnych barwach. Może nie tak okazale opisane jak wędrówki Child Harolda po Europie, ani tak kolorowe jak życie Roberta Cohna w Hiszpanii, ani tak sławne jak przygody pana Yorica we Francji. Takiego był zdania, polskiego, podobnie jak pan Pogorzelski w gotyckim opowiadaniu Henryka Rzewuskiego Ja, gorę ! Tak samo gorący i prędki.

Giorgio był typem faceta z krwi i kości, a to znaczy, że był prawdziwym mężczyzną, choć od niedawna również i badaczem literatury wykonującym niemęski zawód filologa. Może nie czuł się konserwatystą starokatolickim, ale przez całe swoje dorosłe życie hołubił w sobie wiecznie płonącą lampkę boskiej duszy niczym czerwona lampka paląca się w każdym kościele przy każdym tabernakulum. Wiedza i wiara - to właśnie motto wyróżniało Jerzego spośród grona zwykłych parafian. I wtedy w samochodzie Ramony poczuł się kimś wyjątkowym i z tej radości wewnętrznej położył na udzie Ramony spierzchłą od słońca dłoń. Nie zareagowała. Może nie poczuła ? Przesunął więc dłoń po ciepłym udzie nieco wyżej, ale powoli, następnie przesunął jeszcze wyżej, ale Rzymianka wciąż siedziała nieporuszona niczym posąg wykuty w alabastrze. W końcu jednak, kiedy dotarł do brzegu pucharu, odezwała się i w ten sposób przemówiła:

-    Obciąga ci ? - użyła dwóch słów, ale to wystarczyło.
-    Obciągała. - Giorgio zaschło w ustach. Nastąpiła chwila ciszy, ale nie wytrzymał napięcia, bo zaczął się tłumaczyć. - Chciała seksu, to dawałem jej chwile rozkoszy. Miałem zamiar powiedzieć o tobie, jeszcze zanim się dzisiaj spotkaliśmy. Nic między nami do teraz nie było, więc wolałem poczekać. Odłożyłem trochę kasy, może znajdę coś niedrogiego do wynajęcia.
Kiedy mówił, cały czas trzymał swoją dłoń na jej gorącym udzie. Kuj laskę, póki gorąca, podpowiadał osobisty daimonion. W końcu włożył dłoń głęboko pomiędzy jej rozżarzone uda i parł głębiej. Ramona bezwiednie otworzyła usta, jakby ulatywało z niej ostatnie tchnienie. Włożył palec do jej ust, który przyjęła z uległością i zapałem kochanki. Po chwili przyjęła w siebie fascinusa.

Umówili się za tydzień na powtórkę. Giorgio wysiadł z samochodu, pomachał Ramonie i wracał do domu Carli cały w skowronkach. Szedł ulicą zamkniętą dla ruchu samochodowego wzdłuż zabytkowego, częściowo pokruszonego muru, za którym wznosiły się odrapane i skatalogowane w odpowiednich rejestrach pozostałości po willowych pałacach epoki Cesarstwa. Pod murem stał przygarbiony ciul, a kiedy przechodził obok menela, ten zaczepił go, Jerzy szedł od strony Zatybrza na Piazza Campo de`Fiori. Udał pijanego i nieznajomy ćpun, który coś mamrotał pod nosem dał mu spokój. Kawka rzucił kontrolne spojrzenie za siebie, ale menel wrócił pod mur i teraz spostrzegł, że gość w prawej dłoni trzymał metalową strzykawkę, która odbijała światło latarni o szklanym, secesyjnym kloszu. Chyba to nie zabytek ? Niczego nie był pewien. W tym mieście nawet strzykawki wyglądają na zabytkowe. Było już koło północy, a na jutro chciał przygotować kilka zdjęć dla Louriena. Wywołać rawy i zrobić podstawowy retusz w Photoshopie. Dopracowaniem całości miał się zająć Lourien, a przy okazji pokazać Jerzemu kilka przydatnych operacji i jakąś ciekawą książkę. Przypomniało mu się, że jeszcze całkiem niedawno myślał o zrobieniu wystawy życia nocnego Rzymu. Ocenił teraz, że to w sumie dobry projekt, być może nawet do sprzedania w Polsce, ale chyba lepiej zrobi, jeśli poczeka na konkretną propozycję. Włosi często dochodzą do finałów ważnych konkursów fotograficznych, bo niewątpliwie jest tu ciekawiej i atrakcyjniej pod wieloma względami, niż w zimnych krajach. U Louriena studiował kompozycję nagich ciał i postprodukcję zdjęcia, ale wierzył, że dzięki mistrzowi sam stanie się kiedyś znanym fotografem mody. Właściwie to nie miało żadnego znaczenia, że szef był gejem. Patricia, ulubiona modelka szefa miała duży temperament, mógł więc bez obawy korzystać do woli. Poza tym stolicą gejowskiej prostytucji jest Wiedeń, czytał o tym u Witkowskiego w Fynf und cfancyś. Nie Rzym, nie Paryż, nawet nie Berlin ! Ale Wiedeń właśnie ! Czy dlatego Wiedeń był stolicą wywiadów całego świata ? Że łatwo w takim mieście podstawić homoseksualnych agentów interesującym i aktywnym panom ? Kawka w Rzymie nie musiał obawiać się niepotrzebnych skojarzeń. Najwięcej pedałów zawsze było wśród Niemców.

Jerzy dopadł stromych schodów przez tylne wejście do knajpy i ostatkiem sił wdrapał się do mieszkania. Ciężko opadł na łóżko zmęczony niczym turysta bieganiem po Rzymie i z ulgą wyciągnął się na kojąco chłodnej pościeli. Przez otwarte okno dochodziły pijackie ryki z dołu restauracji. Carla miała zdrowie klaczy. Z salonu obok dobiegało rytmiczne i głuche łomotanie o deski. Widocznie znalazła sobie nowego przyjaciela. Właściwie co ona w nim widziała... Pozwalała mieszkać jak u siebie w domu, a kiedy zamykała tawernę i przychodziła spita to zawsze obciągnęła albo przynajmniej dawała się skłuć. Możliwe, że jak każda kobieta chciała mieć faceta na stałe i postawiła na przybysza z Polski. A że w pracy wypadało znać się na winach Carli wieczorami urywał się film, więc robił co chciał. Giorgio zapomniał o czymś, o pierwszej zasadzie, a mianowicie że kobiet się nie zdradza. Zasnął i już pochrapywał w ubraniu. Nie miał pojęcia, że na dole w Rosso Ristorante piło całe komando mało życzliwych mu ludzi. Zgromadzenie mało dobrych na walnym zebraniu mściwych. Wyglądali na takich, co to nie muszą pożyczać kłów od Donalda Tuska, własne bowiem mieli niezgorsze. Giorgio niczym Boże Dziecię zasnął jak aniołek. Rzym nigdy nie zasypia. Gdzieś po stolicy grasował ten, którego zapowiadane imię brzmi: CZTERDZIEŚCI CZTERY.

Na Zatybrzu z kolei, nie tak daleko spał pod murem niczym wielki i włochaty pies Filip Wierusz-Kowalski, którego nos nigdy nocą nie zasypiał i który, o ironio losu ! Był sprzymierzeńcem Jerzego Kawki, choć nie był dobrym człowiekiem, ani bożym twardzielem.   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz