niedziela, 16 listopada 2014

Dziecię boże ( odcinek 3 )

    
                        




                           Jerzy stał osłupiały z rozpłaszczonym nosem na wielkiej szybie, schował się bowiem w pobliskiej kawiarni otwieranej w letnim sezonie. Czy oni powariowali ? Zapytał siebie po cichu obserwując policjantów prowadzących do radiowozu skutego mężczyznę. Kur !...de, kogo złapaliście ? Zaśmiał się ironicznie. Wrócił do stolika i zamyślony popijał kawę. Poprosił przechodzącą młodą kelnerkę o drugie espresso po czym, kiedy przyniosła kawę ustawił obok siebie dwie małe filiżanki. Coś mu to przypomniało, ale śmiał wątpić, by ktoś na sali zwrócił na to uwagę. Kelnerki nie podejrzewał oto wcale i nie dlatego, żeby wyładować swoje frustracje na płci przeciwnej, ale wręcz przeciwnie, paradoksalnie wszystko się zgadzało, małe prowincjonalne miasta były w dużym stopniu przewidywalne. Co było dużym atutem tych miast, ale tak się składało, że on był tym, który chętnie protestował wobec takich właśnie okoliczności. Senne miasteczka Jerzego już nie kręciły. Błogosławiony spokój ludzi w opiece łaskawej i wszechwładnej Natury, życzącej ludziom szczęścia i dobrego jutra, bywał burzony przez wolnomyślicieli, intelektualistów czy czytelników książek. Czytelnictwo mogłoby pobudzić ludzi do działań, do myślenia i w rezultacie pozbawić Naturę spokoju. Książka była wrogiem. Była w stanie coś podpowiedzieć szerszym masom społecznym. W głowie inteligenta mogły się zrodzić dziwne myśli dotyczące kontroli narodzin, genetyki, wpływania na kod genetyczny tak, by był pozbawiony wad, zmodyfikowany w ten sposób, że niemający chorób wrodzonych i za to posiadający podkręcone umiejętności specjalne takie jak wysoka inteligencja, absolutny słuch muzyczny i pozostałe różnego rodzaju zdolności. Poprawianie Natury było użyteczne, ale bywało niebezpieczne, człowiek eksperymentował nie znając dobrze celów swoich poszukiwań. 
Zagrożenie Natura czuła już z daleka, jej Dasein był w niebezpieczeństwie, źródłem niepokojów były książki i ich czytelnicy, jeśli już nie sama chwila narodzin podejrzanych myśli. I Natura podejmowała odpowiednie kroki. Rodziła takie, a nie inne dzieci. Urządzała świat według własnego ROZUMU/NOUS-a/DUCHA - własnego Wiatru i Duch człowieka tak naprawdę niewiele miał do powiedzenia w tym sensie, że był nieco ograniczony i podporządkowany, bowiem Natura to Pleroma/Pełnia. Dusza Świata według Platona.

Powszechna awersja do książek była związana z pewną stałą w społeczeństwie, a mianowicie spadkiem czytelnictwa do minimum w mniejszych miastach, czyli bez uniwersytetów. W metrze czy tramwaju zawsze ktoś czyta, w małym mieście niewiele wiadomo w jakim wieku są czytelnicy, biblioteki bowiem nie podają takich danych. Nie bardzo wiadomo też co czytają ci, którzy kupują książki. Dane nie są więc pełne. I nie można wyliczyć średniej czytelniczej, żeby porównać wielka miasta z małymi. Mimo to od razu widać, że w wielkich miastach czytelników jest o wiele więcej, nawet gdyby średnia mówiła coś innego. Jest bowiem więcej miejsc, gdzie spotykają się ludzie zainteresowani książkami. Ale rozważając kwestię Dasein Natury to chyba nie stanowili znacznego zagrożenia dla jej bycia. Może więc jednak słaba czytelnicza średnia miała większe znaczenie, niż przypuszczał ? A za słabe czytelnictwo w Polsce odpowiadała między innymi również Natura ?
Kelnerka w ogóle nie zwróciła uwagi na ułożenie filiżanek espresso, nie była więc fanką filmów Jarmuscha i nie musiała nią być, skoro od dziecka zapewne mieszkała w sennym miasteczku, w którym raczej nie bywają płatni zabójcy. Jerzy wymknął się chyłkiem, czyli nieco zgięty w pół.

Siedziba gazety internetowej Info była imponująca. To była właściwie taka mała Agora. Czy to przesada ? Chyba nie. Właścicielem, wydawcą, prezesem i naczelnym w jednej osobie był Adam Borowik, który w białej koszuli, ciemnej marynarce, obcisłych ciemnych dżinsach i podgolonej, modnej fryzurze z dłuższą grzywką wyglądał trochę jak grzybek borowik. Ludzie zazwyczaj nie chcą być kojarzeni z własnym nazwiskiem, zwłaszcza polska szkoła podstawowa potrafi czynić cuda w tym względzie. A tymczasem naczelny Adam Borowik przypominał trochę borowika z lasu. Nie można bowiem domagać się od człowieka tzw. sportowej sylwetki, jako że są ludzie, którzy nie potrafią się opanować i jedzą po nocach, kiedy nie mogą zasnąć. Fryz na grzybka jednak rzecz ściśle biorąc nie był wskazany temu mężczyźnie. Pasowałyby raczej długie włosy jakie nosi Thomas Anders o podobnej zresztą urodzie do właściciela Info. Ale niedobre były wszelkie obcisłe koszule. Nie dam wiary, że nikt wcześniej tego nie doradził, to musiał być celowy zabieg wizerunkowy. Adam chciał coś przez to powiedzieć. Myśl, myśl, mówił Jerzy do siebie. Zaraz, zaraz... Co on chce powiedzieć? Zaraz, zaraz... Na Biuro Ochrony Rządu mówi się Borowcy albo Borowiki. Jasne, to by się teraz zgadzało. Naczelny Adam swoją sylwetką oznajmiał, że uważajcie, ja już potrafię ochronić swoją prezydent, jestem jest bodyguardem i potrafię użyć tego co trzeba. Trudno sobie wyobrazić, by inni jacyś ludzie nie odgadli znaczenia tej przebieranki. Niewątpliwie ten wygląd miał swoje nieoczekiwane plusy. Z daleka było widać naczelnego Adama. Uważał się za dojrzałego mężczyznę, choć ledwo co przekroczył czterdziestkę. Zlecał młodym dziewczętom robienie kawy, po to między innymi zatrudniał dziennikarki. Choć nie zawsze były to doświadczone dziennikarki, bowiem chcąc zaoszczędzić na wypłatach zatrudniał młode osoby „ do przyuczenia „ , a potem brał następne. Zwykle ludzie wolą pracować z profesjonalistami, ale jest też taki gatunek polskiego biznesmena, który nie daje temu, co na to zasługuje, bo polski biznesmen robi wiele rzeczy jedynie na pokaz. Pozerstwo królowało chyba w każdej dziedzinie życia naszego kraju. Skoro przyszła moda na anty inteligenckość, czyli na normalnych ludzi, czytaj normalnych ciołków ( nie uchybiając średniowiecznemu uczonemu Erazmowi Ciołkowi znanemu jako Witelon ), to jak się powiedziało  „ a „ , trzeba było iść przez cały alfabet. Szef Info był pozerem. Przyjęło się w latach dziewięćdziesiątych, że każdy biznesmen, by zasłużyć na dobrą środowiskową opinię, musi kiwać szaraków. Kiwać dla samego kiwania. Jednak nawet redaktor Borowik miał swoje głęboko ukryte tajemnice i twarz jego nieco nalana, mapa duszy wszystkiego nie zdradzała w tym względzie. Jego niespełniona miłość musiała w końcu zrodzić frustracje. Był Wokulskim nowego typu, jednym z tysięcy w naszym kapitalistycznym kraju. Wszyscy prowadzili swoje biznesy, mniejsze czy większe firmy i wszyscy pragnęli wymarzonej lalki. Lalką Adama Borowika była prezydent miasta Barbara Żygoń-Wysocka, w nocy już nie lalka, ale kobieta-demon.

- Iwona ! - krzyczał naczelny, który siedział w drugim boksie, więc w pewnej odległości od biurka dziennikarki Iwony.
- Słucham ?!
- Zrób mi słabą kawę !

Ściany boksu na tyle tłumiły głos, że naczelny miał zwyczaj pokrzykiwać, jak za dawnych lat w harcerstwie, gdzie kiedyś był drużynowym.

- Już się robi naczelniku ! - Iwona lubiła mówić pełnym głosem, poprawnie akcentując i wymawiając każde słowo, posługiwała się piękną wielkopolską polszczyzną.
- Złapali już skunksa, co ugodził naszą kochaną Barbarę ?!
- Śmierdziel uciekł z obławy w Augustowie !
- No nie wierzę ! A taki miałem pewny cynk !
- Miał gnój szczęście !
- O kurdeeee ! - naczelny złapał się za głowę.


                          Zad prezydentowej Barbary Żygoń był w opłakanym stanie. Ojej, ale to był temat. Pisano o tym naprawdę dużo, nawet ogólnopolski Fakt odnotował sprawę zadu prezydent Żygoń. I zdjęcie pośladka się znalazło na pierwszej stronie wtorkowego wydania, bowiem dla trudnego nic trudnego. Fotoreporter Faktu miał pomysł i zdjęcie zrobił, za to w prasie lokalnej żyto samym zamachem terrorystycznym. Plotkowano o zamachowcu i wszystkich pozostałych okolicznościach. Kolekcjonowano świadków ataku. Wprawdzie próbowano nazywać zajście incydentem, ale internet był nieubłagany i wszyscy tylko odmieniali przez przypadki zamach i samotnego wilka terrorystę. Jeśli chciałeś dowiedzieć się czegoś konkretnego o zadzie prezydent otwierałeś ogólnopolskie media tzw. brukowego nurtu, które miały najpewniejsze i najświeższe informacje, które - podejrzewano - kupowały z najbliższego otoczenia Barbary. Można więc było się dowiedzieć, że zad owszem szybko się goi, ale rana była na tyle rozległa i głęboka, że miną jeszcze tygodnie, nim tyłeczek prezydent będzie w całości sprawny.
Tak więc dochodził do siebie, a to było najważniejsze. Bez wyleczonego zadu Barbara nie mogła zasiadać, ani jeździć, ani latać. Gapiła się bezczynnie w telewizor, kiedy spocone uszy od nałożonych słuchawek odmówiły posłuszeństwa i prezydent wykręciła się z obecności na wielogodzinnych telekonferencjach z pracownikami Ratusza. Prezydent tak ogólnie lubiła pracować, ale zamach na jej tyłek kompletnie pozbawił ją energii życiowej. Może trochę wstydziła się, że leżała pokonana na scenie, poniżona przez byle kogo. Poprzysięgła zemstę. 

Jako kobieta pracująca żadnej pracy się nie bała. Śledziła więc teraz w telewizji wszystkie informacje na temat terrorysty Jerzego K. Miała dość rozmów telefonicznych, choćby dlatego, że przez telefon nie ujawniał się w pełni jej wielki urok osobisty. Słusznie ludzie mówią, że ta czy inna rozmowa nie jest na telefon. Niektóre kobiety potrafią uwodzić nawet przez telefon. Jest to pewien paradoks, bo przecież mężczyźni nie lecą na słowa. Chyba, że są to słowa na Wiatr, który to Wiatr bywa utożsamiany z ludzkim Duchem. Może życie składa się z paradoksów? Myślała sobie. I z dobrych informatorów. Miała całą siatkę zaufanych w Ratuszu. W każdym pokoju miała oczy i uszy.

- Tylko ci Litwini! - Barbara nagle ni stąd ni zowąd wypaliła.
- Jacy Litwini ? - zapytał mąż zmieniając kolejny kompres na pośladku swojej pani.
- Dlaczego nazywają mnie Gestapo?! KGB jeszcze bym zrozumiała, ale nie tak brzydko po niemiecku. Nazywanie weteranki polsko-radzieckiej przyjaźni gestapówno było czymś więcej, niż policzkiem w moją twarz!
- Nie unoś się duszko ! Tak brzydko ciebie nazywają ?! - mąż był naprawdę oburzony i wierny jak domowy pies.

Barbara już wiedziała, kto stał za zamachem. Ta Baran za tym stała, złośliwa kwoka emanująca seksem. Wymądrzała się i wymądrzała w MOK-u. Ale sukę wcześniej wypierdoliłam, zarechotała do siebie. Mądralówna, he he. I kto teraz mądrzejszy ? Po UJ, ale w mieście jak zechcę będzie zerem. Wyzywała i obrażała jeszcze wielu innych podwładnych, aż w końcu zasnęła, a zad w końcu zaczął się pięknie goić. Sen jest dobry na wszystko.


                          Grupa Łowców wściekła się na siebie, na świat i wyperfumowanego typka hardo stawiającego się policji. No doprawdy inaczej tego nie można było nazwać, niż PIERDOLCEM. I nie chodzi o to, że podobne panuje powszechne przekonanie o psychiatrach. Mieć pierdolca. O nie, zupełnie nie o to chodziło. Chociaż czasami zdarzają się lekarze tak bardzo przejęci swoją rolą, że o każdym czasie i w każdym miejscu niosą ulgę zbolałym psychicznie, co w praktyce wygląda na podglądanie nieznajomych na ulicy i śledzenie zachowań behawioralnych, większość jest całkiem normalna. Schwytany facet w Augustowie nie był Jerzym K. Doktor Szarski o mało co nie dostał pierdolca.
- Jak to możliwe ?! - wył Szarski. - Namiary były przecież pewne ! Od samego FSB !
- To nie my typowaliśmy Jerzego K. do zatrzymania - wyjaśniał Gruby. - Nasz śmierdziel musiał sobie gdzieś pójść, może na piwo albo na kawę poszedł, a na miejscu gliny zastały awanturującego się mężczyznę, to go zwinęły.
- O co wam poszło ? - Szarski zwrócił się do zatrzymanego mężczyzny.
- Zwykła sprzeczka z dziewczyną. Tylko, że głośno krzyczeliśmy na siebie. Taki niefart - odpowiedział szczupły młody człowiek o ptasiej, zadziornej twarzy.
- Jak się nazywasz ? - nie doczekał się odpowiedzi, więc szturchnął nogą młodego mężczyznę.
- Przemysław Kowalik. Przyjechaliśmy z Krakowa.
- I tak można publicznie krzyczeć ? Facet z Krakowa i zachowuje się jak zwykły cham ?!
- Wie pan, że kobiety potrafią sprowokować.
- Ile ma pan lat ?
- Dwadzieścia osiem.
- Czas na ożenek - wtrącił Chudy i cicho się zaśmiał.

Pojmany przez policję w ogóle nie miał zadatków na samotnego wilka, co Łowcom rzuciło się od razu w oczy. Chłopak miał szerokie i wysokie czoło Platona, zaś z dużymi, spokojnymi oczami wyglądał na opanowanego i zrównoważonego faceta, którego równowagi psychicznej nie wywróci pierwsza lepsza baba, choćby była nawet prezydentem miasta i podpisała cyrograf z samym Szatanem czy jego zastępcą Lucyferem.. To się czuło, metody behawiorystyczne świetnie sprawdzały się w ocenie ludzkich zachowań i charakterów.

Doktor Szarski zdenerwowany rozmową z krakusem opadł ciężko na krzesło i wtedy jeden z nich, chyba Chudy znienacka wbił mu w udo dużą strzykawę. Chop siup i chłop uspokoił się w mgnieniu oka. Niewiele brakowało, aby zemdlał, ale wystarczyła para siarczystych policzków, otrzeźwiał i zrobił minę misia po sporej dawce browara. Dawka eprazonololu nie uzależniała w przeciwieństwie do piwa. Wyjaśnijmy dlaczego Szarski wpadł w szał. Zatrzymany mężczyzna był do złudzenia podobny do poszukiwanego, ale w ogóle nie śmierdział potem. Był cały wyperfumowany i w dodatku robił to codziennie. Umiał wymienić szereg perfum, którymi spryskiwał się przez ostatnie lata. Zaczął je wymieniać i dyplomowany doktor Szarski wówczas właśnie dostał szału. Teraz powoli trzeźwiał po dawce eprazonololu. Łowcy dedukowali, że nie uciekł daleko.

Szkolenia Łowców przez ABW nie poszły na marne. Raźno zabrali się do pracy umysłowej. Niby Jerzy K. mógł był wszędzie, ale... skoro go widziano w Augustowie, zamachowcy nie paliło się, skoro jeszcze nie zwiał  gdzieś daleko, na przykład do innego państwa i nadal istniała duża szansa, że wciąż jest gdzieś blisko, na przykład w okolicznej puszczy.

I rzeczywiście Jerzy nigdzie się nie wybierał. Ale zamierzał to zrobić. Przekonał samego siebie, że lepsza jest ucieczka, niż uśmiech Żygoń oglądany zza krat. I na to by opuścić rodzinne miasto, rodzinny kraj nie czuł się gotowy, ale tak było trzeba, wiedział o tym, że tak trzeba było...  W tym celu złapał stopa i siedząc w tirze był już w drodze do Warszawy. W serwisie last minute kupił najtańszy bilet lotniczy i był to bilet do... nie wiadomo gdzie. Miało się okazać przed odlotem gdzie poleci, dopiero w kasie na lotnisku. Taką wybrał opcję, dzięki której bilet był niewiarygodnie tani i kosztował ledwie dziesięć złotych. Zrezygnowany, ale z radującym się sercem jechał przez pola, łąki i lasy. Polska to duży kraj. Dłużyło się i jemu i kierowcy, żeby temu więc jakoś zaradzić rozpoczęli pogawędkę. A że kierowca miał gadane, zaczął snuć opowieść. Na wstępie zaznaczył, że nie jest typem Hłasko, który ponoć miał zwyczaj opowiadać wymyślane historie w kabinach wozów ciężarowych, które to samochody prowadził pracując przy wyrębach drzew. Zanim zasiadał do spisywania kolejnego opowiadania opowiadał je kumplom z pracy. Ale to Hłasko, wielki talent. Kierowca usprawiedliwiał się, że jest zwyczajnym gawędziarzem, coś w deseń Stasiuka. Pan wie, Andrzeja Stasiuka. Jerzy czytał gawędziarskie, trochę metafizyczne książki Stasiuka, więc przytaknął tylko głową, choć w duszy wątpił, by kierowca choć na centymetr przybliżył się do artyzmu Stasiuka. Był jednak gościem w kabinie tira i nie wypadało mu uchybić gościnności i okazać się niewdzięcznikiem, co to pohańbi odwieczne prawa i obowiązki gościny. Ponownie przytaknął głową na zapewnienia kierowcy, że ten nie jest gorszy od Stasiuka. Robił to z całkiem poważną miną, by nie daj Bóg gospodarza nie urazić. By nawet cienia zwątpienia nie zasiać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz