czwartek, 8 stycznia 2015

Dziecię boże ( odcinek 7 )



            Niezależny Jarek, wysoki, z wrodzoną siłą przypominał łagodnego tura albo żubra. Łagodność jego była wyrazista jak faktura wielkich głazów, a przymioty charakteru wypisane na twarzy. Kasia miała wrażenie, że biła od Jarka jakaś silna aura, która sprawiała, że czuła się przy nim naprawdę bezpiecznie i  cudownie odprężona. Jarek nosił również okulary w modnych czarnych i pogrubianych oprawkach, fajnie to się uzupełniało z jego czarnymi włosami , w wyniku czego sprawiał wrażenie poważnego i stanowczego człowieka. Taką miał maskę wobec urbi et orbi. To dzięki Kasi możemy zajrzeć do serca Jarka i być może zobaczyć coś innego, ale nie uprzedzajmy wypadków. Dojechali do Klasztoru Kamedułów i momentalnie owładnęła ich atmosfera eremu. Stanęli na starych zakonnych murach i  wzbili się w powietrze. Na chwilę, ale jednak. A potem... cóż, lizali się pod murami. Tarzali się, turlali po trawie, miło bardzo spędzali czas. O jak fajnie im było ze sobą. A potem on wstał i powiedział, żeby mu obciągnęła. Wyszła w końcu z niego samcza natura, którą tak perfekcyjnie ukrywał. Kasia oniemiała i jak zamurowana patrzyła przez dłuższą chwilę z zadartą głową na Jarka. A Jarek wpatrywał się z pożądaniem w Kasię. Oboje puścili soki, Kasia najczystsze łzy, Jarek mniej czyste wydzieliny. Przypadł do niej i namiętnie obcałowywał szyję. Ręką pracował u podstaw. Ale nie na trawie ! Krzyknęła donośnie Kaśka i znowu w szloch. A ja myślałam, że jesteś inny, a ty jesteś taki sam jak inni, zdegenerowany erotoman, pornograf. Nie dotykaj mnie ! Jarek zabrał dłoń z jej piersi. Wracam sama do domu. Słyszałeś ?!  Nie jedź za mną ! Otrzepała się z resztek trawy i podniosła rower. Zamaszyście wsiadła i pognała w dół zamczyska. Chciał za nią popędzić, ale wiedział, że kobieta musi ochłonąć i że to wymaga czasu, kiedy to wróci do niej w innej postaci, kiedy się podnieci i już sama będzie chciała wziąć do ust. Nie wiedział tylko jednego czy ten czas zależy od konkretnej osoby czy może jest to czas uniwersalny, który dla każdego bije tak samo. Na wszelki wypadek odczekał kolejne dziesięć minut i dopiero wtedy ruszył w dół zamczyska. Zamczysko było stare i pamiętało nie jedno, ale wiele. Ale jego już nie było, popedałował do lasu, w nadziei że dogoni za jakiś czas podnieconą Kasię i że mu obciągnie bez żadnego zbędnego gadania. Lubił Kaśkę, choć bardzo krótko się znali, ale lubił ją za to, że była niezwykle seksowna, aż mu ślina leciała. Ukrywał to, ukradkiem wycierał, ale nie miał pewności czy tego nie zauważyła. Obawiał się siary w Arce, przyjdzie na koncert, a kilka złośliwych małp będzie popuszczać ślinę. Kobiety miały przewagę niezaprzeczalną, mogły opowiadać nawet ze szczegółami jak to robią, a facet nic nie może powiedzieć, bo jak coś powie więcej, że na przykład za mocno wpychała mu język, to potem nawet cześć nikt mu nie powie, może dopiero przy wódeczce, jak postawi w knajpie w wiaderku z lodem, lody pękną i na powrót wróci do towarzystwa. Trochę się więc zestresował i chciał odreagować, a tu masz, doświadczona dziewczyna zrobiła scenę. Pomacał się po kieszeni, wyjął portfel, miał dwie stówki w jednym papierku. Trochę drogo, ale co tam. Ludzie kasę kochają, nie znał wyjątków. Może tutaj w eremach było inaczej, ale eremy stały od wieków puste. Nie znał kogoś kompetentnego w tych sprawach. Uczył się na błędach, ale tym razem może będzie miał szczęście i da się wszystko zrobić dobrze bez obciachu. Bo obciach to najgorsza rzecz na ziemi, gorsza nawet od dżumy i cholery. I szybciej, mocniej pedałował. Wiatr śmigał, włosy rozwiewał, a Jarek gnał przez pachnący las. Fiołkami się odurzał. Kiedy ją na horyzoncie dostrzegł, całą koszulkę miał mokrą, a włosy tylko na czubku głowy suche. Z czoła lał się pot, nawet tyłek przykleił się do siodełka. Kasia ruszała się jak mucha w smole. Ledwo pedałowała, cała była mokra, jak żaba po deszczu. Pot lśnił na jej jędrnej skórze. Uda lśniły. Jędrne uda. Piękna szyja. Cudne piersi. Resztę można zgadywać. Już nie potrafił się opanować i coś twardego mu sterczało przez cienkie letnie spodenki. Kasia słyszała nadjeżdżącego, więc zatrzymała się, zsiadła i obróciła się w jego stronę i wzrokiem na szczęście nie omiotła niżej, tylko wpatrywała mi się w oczy. Wielkolud nie spuścił oczu, po czym zsiadł z roweru i podszedł do niej, w dłoni miał dwieście złotych, wsadził jej banknot między piersi, wziął jej rękę i naprowadził na sterczącego penisa, który dorównywał wielkością posturze Jarka. Ponownie przywarli do siebie ustami i Jarek wszedł w Kasię, stosunek trwał krótko i był głośny. Po kilku powtórkach odwodnili się bardzo znacznie. Na szczęście ktoś leśną drogą nadjeżdżał i miał butelkę wody do odsprzedania. Uzupełniwszy płyny weszli w las i jeszcze parę razy oddali się miłości, która tym razem trwała dłużej i wprawiła ich w dobry humor. Poziom szczęścia wyraźnie wzrósł i para w pełnej zgodzie pojechała do miasta. A potem, już sam w domu, wrócił do pisania reportażu.


Rzeczy zmysłowe

„ My z konieczności zaczynamy od rzeczy zmysłowych, a postępowanie od tego , co jest bezpośrednio nam znane, od przedmiotów zmysłów, do ich ostatecznych zasad wymaga znacznego wysiłku rozumowej abstrakcji“.

Frederick Copleston „ Historia Filozofii / Metafizyka Arystotelesa“.


           Borowik lubił dobrze zjeść. Siedział właśnie w arabskiej restauracji i zamówił najdroższe danie za kilkaset złotych, cały wielki zdobiony talerz wypełniony arabskimi szaszłykami. Od dziecka uwielbiał szaszłyki. Koło czterdziestki, kiedy przestał grać w piłkę halową, oprócz dużych pieniędzy, przybyła mu opona, całkiem pokaźna i wyglądem zaczął przypominać gruszkę. Wcześniej narrator określił Adama podobieństwo do borowika, piszący podmiot o tym pamięta, proszę się nie martwić takim szczególikiem. Czytał „ Światopogląd powieści „ Eilego i ma takie rzeczy w małym palcu. Do restauracji wszedł dobrze ubrany jegomość, warszawska klasa sama w sobie, dosiadł się.
- No co tam? Mów, mów - zasugerował Borowik.
- Wszystko się jebło.
- Jak to wszystko ?
- No mówię ci, nie dostaliśmy patentu na slajdy.
- O żesz... - Borowik zamachnął się ramieniem w powietrzu, jakby chciał przy okazji kogoś gruchnąć w szczękę.
- No kurwa tak...
- O nie ! - i znów zamachnął się ręką w powietrzu jakby chciał poprawić z drugiej strony.
- Tak kurwa ...
- O nie ! kurwa ! - tym razem zamachnął się od dołu jakby w brzuch lub niżej.
- No żesz kurwa !
- O nie kurwa ! - jak młotem wywinął pięścią.
  
           Podszedł do nich kelner i nisko się kłaniając zapytał czym może służyć. Zamówili koniaczek. Narąbali się zaraz zdrowo i chwiejnym krokiem wyszli na chłodną warszawską noc. Szli przed siebie, bo dobrze im się szło. Szerokie chodniki, wielkomiejski szum, alkohol wprawił ich w dobry nastrój. Zanucili Kalinkę i wędrowali przez wielkomiejski pasaż aż do Placu Konstytucji.
Tam dopiero na placu MDM wzięli się za ręce i pocałowali długo i serdecznie. Pod tęczą zrobili sobie selfi, całą serię uroczych selfi. Oparli się na Placu Zbawiciela o rurki, do których była przyczepiona tęcza. Owa słynna tęcza, Mekka warszawskich gejów, lesbijek i niezdecydowanych. Łaskotali się, brechali, w końcu odpuścili zabawie. Rozjechali się taksówkami do domów, a jutro mieli spotkać się rano w pracy i przeanalizować całą sytuację.



          „ U Fryca „ było pełno gości, klienteli człuchowskiego lepszego sortu. Tacy i owacy, w garniturach lub bez, ale z ambicjami, jeszcze bez żon lub mężów, albo od niedawna z obrączkami spotykali się towarzysko i wspominali „ Komin „. A co to nie był ten „ Komin „, a co tam się mówiło i piło, a jaka atmosfera, a jacy ludzie, a dziś spuchnięci i posiwiali i teraz już nie jest tak samo jak kiedyś w  „ Kominie „. I rzeczywiście nie było, lokal nie został ukryty przed dresiarzami, gangsterką i bandą Łysego. Chociaż nadal można było stwierdzić, że miejsce coś sugerowało. „ U Fryca „ mieściło się pod kościołem i to dosłownie. Od czasu, kiedy nastąpił odpływ ludzi z kościoła katolickiego i w niedzielę w południe odbywała się tylko jedna msza dla garstki ostatnich wiernych, katedra św. Aleksandra w centrum miasta stała pusta. Żeby proboszczowi starczyło na wydatki związane z niedzielną mszą, wynajął katakumby kościoła. Katedra była spora, więc i miejsca też się znalazło wystarczająco dużo. Zimą w podziemiach zwykle panował mróz, więc właściciele knajpy mieli nie mały kłopot z wymyśleniem skutecznego i wydajnego ogrzewania. Pomogło wymyślne ogrzanie ścian korkiem akustycznym. Korek zapewniał całkowitą dyskrecję i proboszcz nie musiał się gorszyć hałasem, który ewentualnie mógłby usłyszeć z kościoła. Nie było problemu, ciepłe powietrze szło z nowoczesnej kotłowni, w której rewolucyjnym paliwem okazał się wodór. Koszt kotłowni wiązał się więc głównie z zainstalowaniem maszyn. Co do reszty, wyglądu i atmosfery, trudno wypowiadać się jednoznacznie, ponieważ wystrój wnętrza był dziełem wspólnym wielu znajomych ze środowiska dawnego „ Komina „. Niewątpliwie był inny, niż sznyt hotelowych knajp. Wyraźnie nawiązywał do „ Komina „.
„ U Fryca „ siedziała również Kasia z Jarkiem. Opowiadał jej ze szczegółami o czym pisze i w jaki sposób chce ująć cały temat. Był podekscytowany, bo reportaż pisał na zlecenie Wyborczej i miał gwarancję publikacji w Dużym Formacie. Kasia, zawodowa redaktorka, czasami sugerowała mu jakąś zmianę, drobną poprawkę lub inną kolejność struktury. Obok nich siedział fotograf Wij z redakcją miasteczka.pl. Trochę spiskowali przeciwko portalowi info, natomiast starali się unikać tematu samego Borowika i grzyba ruszać nie chcieli. Dalej za nimi siedzieli aktorzy z Arki Kultury. Skupieni wokół mistrza Szpaka słuchali z napięciem na twarzach monologu... Bar obsiadły długonogie lesbijki, na złość mężczyznom. Stali w grupce z piwem w rękach i dyskutowali czy wojna będzie czy nie będzie. A jak będzie to kto z czym na kogo ruszy. Każdy był specjalistą i miał coś do powiedzenia. Ponoć w powszechnym mniemaniu istnieje przekonanie, że w Polsce każdy jest kierowcą, lekarzem i fotografem. Od tego roku również wojskowym. Do „ Fryca „ wpadał również Szymon mag razem z ezoterycznym malarzem i uczyli młodzież pić alkohol. Kiedyś zaglądał tu również Jerzy K., o którym całkiem sporo się tutaj mówiło zaraz po wypadkach czerwcowych. Teraz ktoś puścił plotkę, że ponoć Jerzy uciekł do Australii i tam się zadekował. Ale był ktoś inny, który w to nie wierzył, punktował, że bilet nie na kieszeń Jurka, że to nie w jego typie, że jeśli już pojechał gdzieś daleko, to raczej do Kanady i w lasach się zadekował. Sprawdza się więc powiedzenie, że pod latarnią najciemniej i Europy nikt nie brał pod uwagę. Zdzisław de Noga z kolei tak się spił razem z kolegą redaktorem z Miesięcznika Zielarskiego, że na czworakach szukali wyjścia. Chłodna noc postawiła ich na nogi i czule objęci razem wracali do domu. Ponoć bardzo się kochali.


„ Rozkwit nauk zapędził człowieka w tunele specjalistycznych dyscyplin. Im większą wiedzę człowiek zdobywał, tym bardziej tracił z oczu i całość świata, i siebie samego, toteż pogrążał się w tym, co Heidegger, uczeń Husserla, określił, w pięknej i magicznej niemal formule, < zapomnieniem o byciu> „.

                                                Milan Kundera „ Sztuka powieści. Esej „


           Prezydent Żygoń wiedziała, że postępuje słusznie. Miała w dłoni mocny argument. Donos o sile bomby. Dobrej jakości video. Pierwszorzędny hak. Ofiarą był marszałek województwa. Ubaw miała, oglądała na laptopie film z ukrytej kamery w klubie go go. Stare, zwiotczałe ciało. Na klatce zwisające długie sutki jak u afrykańskiej matki z tuzinem dzieci. Najzabawniejszy był stojący penis, również pomarszczony niebywale. Tancerka mimo to marszczyła dziada aż do głośnego finału. Tak, z takim filmem mam dziada na smyczy. Zrobi co zechcę, ja mu karzę, a on to zrobi. Moje będzie województwo. Mój Białystok. Moje zasady. Jestem Panią, co ma władzę i powszechne zasady, którymi wszyscy się kierują. Przysiadła przy komputerze i zaczęła pisać list. Zasady miasta Suwałk. 1. Jeden jest tylko prezydent i to on tworzy układy. 2. Tylko układy prezydenckie są ważne. 3. Rodzina i znajomi muszą mieć najpierw zgodę prezydenta, by wejść do układu. 4. Wszyscy za jednego, jeden za wszystkich. 5. Spośród wszystkich cnót współbraci i sióstr cnota najważniejsza to interesowność. 6. Interesowność podstawą istnienia układu. 7. Pozór wszystkiego. 8. Układ ponad wszystko. 9. A kto zdradzi, ten zginie.  
         Wysłała zasady do sekretarza. Wyłączyła komputer i upiła łyk wody mineralnej. Włączyła telewizor, pogapiła się na wiadomości. Zadzwonił sekretarz. Tak, roześlił proszę. Oczywiście, już się robi. Poszła do kuchni, wyjęła z lodówki łososia, wycisnęła trochę soku z cytryny i grubo posmarowała czarnym kawiorem. wróciła do salonu i zaczęła oglądać film Wajdy. To była rola życia Zbyszka Cybulskiego, „ Popiół i diament „ to piękny film. I pomyśleć, że niedługo później naprawdę zginął. Barbarze przypomniał się blog tajnego krytyka odnośnie losu aktorów. Rzeczywiście zastanawiające są te zbiegi okoliczności i ten dziwny kontekst... Napisy końcowe filmu i  nierówne światło padało z telewizora na śpiącą twarz prezydent.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz