Kolacja w restauracji na dwunastym piętrze zakończyła się piciem szampana w hotelu na górze. Nie chciało im się już nigdzie jechać, zawracanie głowy z tymi taksówkami. Oboje poczuli się nieco senni, więc zamówili do pokoju dwie kawy. Niedługo potem przyniesiono zamrożony francuski szampan. Ludzi z klasą stać na taki alkohol. Ale bez gumek, bo jak wyraziła się Barbara, musimy ochrzcić członeczka. I pięknie te chrzciny wyglądały. Do takich chrzcin ludzie tęsknią latami i nie zawsze dane im jest się doczekać. Barbara stanęła na wysokości zadania i długo na kolanach pieściła członeczka, a chrzciła dokładnie, nie ominęła najdrobniejszego skraweczka skórki. Ani pęcinki, załomka, ani jąder w napęczniałym woreczku. Nie mieścił się w jej buzi, próbowała wielokrotnie, worek nie dawał się, nie wchodził. Andrzej wziął więc głowę Barbary w ręce i buzią ku górze, potem dwoma palcami złapał za końce ust i powoli, ale bez litości rozciągał w przeciwne strony, aż wargi dwukrotnie zwiększyły swój obwód. Poklepał jeszcze po policzkach, by uelastycznić skórę i pociągnął głowę za włosy ku dołowi. Teraz zmieściło się wszystko, razem z penisem weszły jeszcze dorodne, wielkie jądra. Barbara dysponowała teraz szerokimi ustami i głębokim gardłem, o jakie chyba nawet siebie nie podejrzewała. Co on ze mną wyrabia, przeszło prezydent przez umęczoną głowę, ale jej ciało aż drgało z rozkoszy. Podniecona już dawno tak nie była, spazmy rozkoszy co chwila przeszywały ją od środka. Z jej cudownej cipki skapywało, ona nie była mokra, z niej ciekło! Irski położył Barbarę na kanapie i skierował w nią członek, dotknął główką cipki, Barbara zajęczała, powoli wchodził, a Basia zacisnęła dłonie na pościeli. Kiedy wszedł cały, Barbara bardzo mocno zacisnęła piąstki i głośno zajęczała. Wsuwał i wysuwał się coraz szybciej, a Basi jęk przerodził się w spazmy wycia. To było jak wołanie na puszczy. Krzyczała, ale nikt nie odpowiadał, tylko echo wibrowało nie całkiem dobrze w hotelu ze spieprzoną akustyką. Prezydent dała popis wokalny, którego skala i miara stanowiła zaskoczenie również dla niej samej. Finał w ustach zakończył się jako ryk u Golema. Leżąc wyczerpani obok siebie na łóżku, byli zgodni co do tego, że muszą koniecznie powtórzyć ten koncert. Boskie doznania, tyle rozkoszy co sobie dali, nie mieściło się w głowie nawet wyrobionym czytelnikom.
PROGRESYWNA POEZJA UNIWERSALNA
Ujęcie ironii jako paradoksu, ujawniającego przez grę sprzeczności autentyczny charakter bytu oraz funkcja ironii jako wyraz samoświadomości sztuki, umożliwiającej jej nieograniczony rozwój.
Sztukę pojmuje jako dynamiczny proces, dialektyczny ruch sprzeczności. Ironia romantyczna to zarówno stała przemienność autokreacji i samozniszczenia, jak stała przemienność dwóch zwalczających się myśli, czyli absolutna synteza absolutnych przeciwieństw. Synteza dokonywana przez sztukę ironiczną nie prowadzi jednak do ich pojednania, jak w myśli Schillera, Schellinga czy Hegla, lecz do wyostrzenia i ujawnienia ich roli w nieprzerwanym łańcuchu wewnętrznych rewolucji, gdyż pojednanie skończoności i nieskończoności jest zadaniem niewykonalnym.
Wieczne źródło sztuki, którym jest wynalazczość, natchnienie, fantazja, instynkt, czyli poezja.
Ironia staje się motorem wewnętrznej dynamiki artystycznego działania. Umożliwia wieczne stawanie się, będące cechą poezji nowożytnej, romantycznej - progresywnej poezji uniwersalnej.
F. Schlegel, Lyceum 1797, Atheneum 1798, Idee 1799-1800
Kiedy Adaś Borowik wchodził do swojej firmy, jakiś niezguła potrącił go w przejściu. Wjechał windą na czwarte piętro, gdzie w różnej wielkości boksach pracowali programiści. Pomaszerował korytarzem do swojego gabinetu. Odpalił niezwykle mocną jednostkę zrobioną przez firmę specjalizującą się w bardzo szybkich komputerach. Zawsze narzekał, że jego zwykły sprzęt nawala, w końcu więc zakupił komputer za okrągłą sumkę dwudziestu tysięcy złotych i mógł zająć się profesjonalnym montażem krótkich filmów. Renderowanie nie trwało dłużej, niż naciśnięcie klawisza enter. Implementacja programów chwilkę. Przejrzał pocztę, spam, spam, o! List od Barbary. Drogi Adasiu. Potrzebna mi twoja pomoc, spotkajmy się tam, gdzie zawsze. Basia. Skasował e-maila, spojrzał na zegarek, zaraz powinien być Zenek. Zajrzał na swój portal, omiótł wzrokiem tytuły notek informacyjnych:
„ Poseł Jarosław Chwalipięta zapowiada zamknięcie lotniska „ , „Gdzie się podziały lepsze dni ? „ ‚ „Cała młodzież wyjechała z miasta !“ , „Dziury w tkance społecznej"‚ „ Zmalało bezrobocie, w mieście jest więcej pracy“, „ Unia sfinansuje profesora w wieku trzydziestu lat“, „Prezydent zapowiada otwarcie lotniska“. Normalka, paradoksy opisują dzisiejszy świat, mruknął do siebie, spojrzał do góry na przeciwległą ścianę, dochodziła czternasta, Zenek powinien już być. Pobębnił palcami po masywnym, dębowym biurku, podjechał wypasionym fotelem do dużego akwarium, nasypał trochę rybkom. Wstał, wybrał numer Zenka, nie odbierał. Coś się musiało stać. Ledwo opanował się, żeby nie przebiec przez korytarz, drogę zagrodził mu Leszek, właśnie szedłem do ciebie, mam sprawę, potem ! Odkrzyknął Adam i już zbiegał po schodach, na trzecim piętrze złapał windę. Dopadł auta i ruszył z kopyta na Mokotów. Nie tylko Frog umiał szybko jeździć po stolicy, to umiał prawie każdy, ale tylko debil wrzucał do sieci nagrane filmiki. Buraków, słoików, wielu tu takich było, zanim się ucywilizują te dzikusy, musi to trochę potrwać i kwiatki takie są wszędzie. Jechał z furią, na oparach zielonego koloru, ciemny asfalt płynął.
Roślinna natura ludzka
W sekretnej historii to, co ostatecznie na drodze ewolucji przekształciło się w człowieka, nie tylko musiało pokonać roślinny etap rozwoju, ale też pierwiastek roślinny do dziś stanowi ważną część każdej istoty ludzkiej. Gdybyśmy wydobyli z ludzkiego organizmu współczulny układ nerwowy i sprawili, że stanąłby samodzielnie w pozycji pionowej, przypominałby swoją sylwetką drzewo.
Narządy roślinnego ciała znajdują się w splotach położonych na całej długości pnia. Każdy z nich posiada inną liczbę płatków. Siedem głównych czakr umiejscowionych na wysokości lędźwi, splotu słonecznego, nerek, serca, gardła, czoła i korony pojawia się w siedemnastowiecznych pismach Jakuba Boehme, a także w tekstach żyjącej mniej więcej w tym samym czasie katolickiej świętej, Teresy z Avila, która mówi o nich jako o oczach duszy.
Myśliciel ezoteryczny Jakub Boehme w swojej księdze Misterium Magnum, będącej komentarzem do Księgi Rodzaju pisał, że to co z biegiem czasu miało stać się kością, stwardniało teraz, stając się niczym wosk. Ogrzane słońcem, zielone kończyny Adama zaczęły ponadto nabierać różowego odcienia. Krzepnąc, Adam zaczął dzielić się na pół: można by rzec, że był w tym czasie hermafrodytą zdolnym do bezpłciowego rozmnażania.
Naturalnie nie zachowały się żadne artefakty z czasów, gdy bogowie i praludzie żyli w formie roślinnej, istnieje jednak przynajmniej wiarygodny zapis historyczny dotyczący takich artefaktów.
Około 485 roku p.n.e. Herodot udał się do Memfis w Egipcie. Tam pokazano mu, ustawione rzędami w bezkresnych podziemnych kryptach, posągi dawnych władców z czasów tak zamierzchłych, że wprost niewyobrażalnych dla człowieka. Wędrując po kryptach w towarzystwie kapłanów, dotarł do grupy trzystu czterdziestu pięciu kolosalnej wielkości drewnianych posągów istot, które rządziły Egiptem przed wstąpieniem na tron Menesa, pierwszego faraona rodzaju ludzkiego. Te istoty, jak utrzymywali kapłani, rodziły się jedna z drugiej - innymi słowy, rozmnażały się bez udziału partnera płci przeciwnej, roślinną metodą partenogenezy.
Sekretna historia świata, rozdz. 3, Jonathan Black, 2011.
LUCYFER
Szatan i Lucyfer nie są tą samą osobą. Lucyfer jest zły, ale jest to zło konieczne. Bez interwencji Lucyfera rasa ludzka nigdy nie wyszłaby poza pierwotne, roślinne stadium ewolucji. To ingerencja Lucyfera w bieg historii wprawiła nas w ruch - i to zarówno w sensie możliwości poruszania się po powierzchni planety, jak i w sensie pożądania, które nami porusza. Zwierzę posiada świadomość własnego bytu jako istoty odrębnej, czym różni się od roślinnych form życia. Stwierdzenie, iż Adam i Ewa poznali się nadzy oznacza ni mniej, ni więcej tylko to, że uświadomili sobie fakt posiadania ciała.
Sekretna historia świata, rozdz. 4, Jonathan Black, 2011.
GNOZA
Powstałą przepaść między Bogiem a materią gnostycy zapełnili szeregiem emanacji, czyli bytów pośrednich, wśród których znalazł się Chrystus. Dopełnieniem procesu emanacji był powrót do Boga rozumiany jako zbawienie. Chrystus został przedstawiony jako byt niższy ( eon ) w fantastycznej hierarchii boskich i półboskich emanacji, a Jego misja polegała jedynie na przekazaniu człowiekowi zbawczej wiedzy, czyli gnosis.
Historia filozofii, tom 2, Frederick Copleston
MISTERIA ELEUZYJSKIE
Najsłynniejsza z greckich szkół wiedzy tajemnej mieściła się w Eleusis. Małe misteria obchodzono wiosną. Posąg boga w wianku mirtowym i z pochodnią w ręku niesiono w procesji, tańcząc i śpiewając. Bóg był składany w ofierze, a jego agonia trwała trzy dni. Gdy przedstawiano powstanie z martwych złożonego w ofierze boga, grupa hierofantów i neofitów mających dostąpić wtajemniczenia wznosiła okrzyk: Iachos ! Iachos ! Iachos ! (...) Pindar pisał: Szczęśliwy ten, kto ujrzał misteria, nim pogrzebała go ziemia, albowiem wie, co dzieje się, kiedy życie dobiega końca. Sofokles mówił: Po trzykroć szczęśliwi są ci, którzy ujrzeli przed śmiercią misteria. Ich będzie życie po śmierci. Wszyscy inni doznają wyłącznie cierpienia. Plutarch twierdził, że ci, którzy umierają, doświadczają po raz pierwszy tego, czego ci, którzy dostąpili wtajemniczenia, już doznali. Misteria słynęły z tego, że ich uczestnicy doświadczają niezwykle intensywnych przeżyć, potwornego przerażenia, najmroczniejszej grozy i najwyższego uniesienia. Plutarch pisał, że przed inicjacją neofici lękali się tak, jakby za chwilę mieli umrzeć - i, naturalnie, w pewnym sensie to właśnie miało się stać. Relacje Proklusa pozwalają wywnioskować, że neofitów atakowały pędzące hordy ziemskich demonów.
Chociaż w owych czasach wyższym bytom duchowym, takim jak bogowie, trudno było przeniknąć do gęstego świata materii, istotom duchowym niższego rzędu - takim jak demony czy dusze zmarłych - przychodziło to stosunkowo łatwo. Osobę przechodzącą obrzęd inicjacji czekały upokorzenia, kary i tortury wymierzane przez demony. (...)
Obrzędy inicjacyjne były po części rytuałem i dramatem, po części zaś seansem spirytystycznym. Szkoły wiedzy tajemnej starały się zapewnić neofitom autentyczne przeżycia natury duchowej, co w kontekście filozofii idealistycznej oznaczało prawdziwe doświadczenie obcowania z duchami - najpierw z demonami i duszami zmarłych, potem zaś z bóstwami. (...)
Po pomyślnym przejściu szeregu rozmaitych prób kandydatowi pozwalano wznieść się w sferę Empireum - miejsce skąpane w potokach światła, pełne muzyki i tańca. Dionizos - czyli Bachus lub Iachos - objawiał mu się w pięknej, świetlistej wizji. (...)
Proces inicjacji dostarczał zatem wiedzy o tym, że dusza jest w stanie żyć poza ciałem oraz że przebywając w tym stanie, inicjowany staje się duszą pośród dusz, bogiem wśród bogów. Kiedy neofita powracał do fizycznego świata naszej codzienności, gdy był namaszczany na wtajemniczonego, zachowywał wiele spośród boskich mocy, takich jak wyjątkowa zdolność postrzegania czy umiejętność wpływania na bieg wydarzeń.
Według odwróconej, przenicowanej doktryny tajnych stowarzyszeń, Grecy jako pierwsi stworzyli posągi idealnie odwzorowujące ludzką anatomię, ponieważ dopiero w ich czasach anatomia człowieka przybrała swoją ostateczną formę. Grecki kult pięknego ciała wynikał zatem z fascynacji nową perfekcją formy. (...)
Z ziaren powstanie chleb podczas Ostatniej Wieczerzy, będący symbolem roślinnego ciała Jezusa Chrystusa, a zarazem roślinnego wymiaru, czy też odmiennego stanu świadomości, w jaki musimy się wprowadzić, by się z Nim spotkać, jak tego chce ezoteryczny nurt chrześcijaństwa.
Sekretna historia świata, rozdz. 14, Jonathan Black, 2011.
Próba w teatrze trwała. Mag ustawiał i zmieniał, poprawiał młodych aktorów po raz nie wiadomo już który. Pierwsza scena wyglądała jak bachanalia.Młodych, nagich cherubinów przybrał w delikatne, zielone gałązki, zerwane o świcie z pobliskiego parku. Kruka miał własnego. Rusałki, prawie już kobiety, przystroił białym kwieciem, przez które przeświecała ładna, młoda, jędrna skóra. Świecił się a to kawałek piersi, a to mignął kawałek uda czy pupy. On zaś grał samego siebie, z wielkim, czarnym krukiem na ramieniu, przewiązany tuniką wyglądał jak starszy pan czarodziej. Aspirował jednak wyżej, do rangi czarnoksiężnika doktora Dee lub Elphisa Levie’go czy może Johanesa Fausta lub Corneliusa Agrippy, a ostatecznie może do naszego polskiego czarodzieja Michała Sędziwoja, który pozostawił po sobie alchemiczne księgi.
Jak każdy mistrz, był kiedyś uczniem. Najpierw czytał to i tamto, a potem rzucał zaklęcia i przyzywał różne moce nie z tego świata. Sięgał po pisma starożytnego czarodzieja Jamblicha, biedził się nad odszyfrowaniem rękopisu Voynicha. Poznał sekretną historię świata, ukrytą przed światem sekretną ewolucję człowieka. Poznał wiedzę tajemną - GNOSIS. Ludzie mieli kiedyś postać roślinną, byli podobni do drzew, rozmnażali się przez partenogenezę, nie mieli płci, na ziemi zaś żyli również obok ludzi giganci i bogowie z Olimpu, ludzie uzyskali świadomość, dzięki rozwinięciu się w mózgu szyszynki, zaś treść biblijnej Księgi Rodzaju znaczy co innego, niż powszechnie się wydaje. Jabłko tak naprawdę symbolizuje wiedzę, którą ludzie zyskali, dzięki Lucyferowi. A nam czytelnikom starożytnej Księgi Rodzaju dany jest zaszyfrowany opis ewolucji rasy ludzkiej. Mity greckie opisują prawdziwe, bardzo dawne wydarzenia, nie zrodziły się w wyobraźni starożytnych poetów. Dużo było tych starożytnych mądrości, które chciał ukryć instytucjonalny rzymski Kościół Katolicki. Mag nosił się z zamiarem sporządzenia wypisów starożytnej wiedzy, przechowywanej do dziś dnia przez tajne stowarzyszenia, takie jak Różokrzyżowcy. Chciał by ludzie z jego miasta poznali prawdziwą wiedzę o świecie i człowieku. Niech powieść Umberta Eco „ Wahadło Foucaulta“ nie utwierdza ich w powszechnym błędzie bagatelizowania dawnych mądrości. Jak postanowił, tak zrobi, co się jeszcze okaże.
Mag dostrzegł, że ktoś nieznajomy usiadł na samej górze widowni, tak daleko, że nie dało się rozpoznać twarzy, ale to człowiek raczej sporej postury i powolnych ruchów. Za chwilę zacznie się najciekawsze, a był pewien, że misteria eleuzyjskie zrobią na każdym wielkie wrażenie. Niestety, ale nie potrafię opisać zwykłymi słowami, tego co działo się podczas misteriów. Pani zabiła pana. Rusałki zza kwiecia wydobyły koziki i wykastrowały cherubinów, co do nogi. A potem było najgorsze, bowiem zjadły krwawy łup. Krew tryskała z nagich lędźwi, w ustach dziewcząt krew chlupała, scena spłynęła osoczem. Dokąd zmierza ten świat ? Widownia zamarła, młodzi aktorzy przystąpili do nowej sceny, a właściwie wykastrowani, zbroczeni potokami własnej krwi, utworzyli okrąg, a dziewczęta obeszły ich od tyłu, złapały każdego za młode, gęste włosy i poderżnęły gardła. Krew sikała do środka koła, każda z Rusałek dokładnie oberżnęła głowę i trzymając mocno za włosy, podniosła do góry każda swoją głowę. Bachantki wypełniły przepowiednię, że nie będzie wielki ten ród piastowski, nim pani nie zabije pana.
Braw było mało, ale nie klaskał tylko starszy pan w koloratce na końcu sali. Przyjrzał mu się teraz lepiej, kiedy zapalono chyba wszystkie światła. Czuł, że ten człowiek po coś tu przyszedł. W garderobie pożegnał się więc szybko z młodzieżą, podziękował za udaną bardzo próbę i przypomniał wszystkim jeszcze raz, kiedy i o której spotykają się przed premierą. Sam się nie przebierał, tylko wrócił na salę najkrótszą drogą, czyli przez dużą scenę, z której od razu zszedł i podszedł do grubaska z koloratką, siedzącego teraz bliżej sceny, w połowie sali. Wyciągnął powoli dłoń, grubasek wstał, ale nie podał ręki, sam złapał się za rękę, a właściwie za pierścień.
- Jestem biskupem - wymówił słowa z namaszczeniem biskup Miłosz Małodobry. - Biskup miał na sobie granatową marynarkę, szarą koszulę z koloratką i ciemne spodnie. Włosów miał już niewiele, ale siwizna dodawała powagi.
- Nie wiem czy panu wiadomo - dalej ciągnął grubasek - że to co pan pokazuje na scenie, to niby przedstawienie, jest pogańskim obrzędem, które przywołuje Szatana? Czy pan zdaje sobie sprawę z odpowiedzialności ? Że sprowadza pan na katolików złe duchy ? - biskup zadarł do góry głowę, coś jak Napoleon, pewny swych racji tak mocno, niczym półbóg.
- A czy przypadkiem nie chodzi o Lucyfera ? Biskup się chyba pomylił.
- Proszę pana ! - mag odniósł wrażenie, że grubasek zaraz się uniesie. - Niech pan sobie nie żartuje. Ja nie pozwolę na takie rzeczy !
- Ależ ja sobie nie żartuję - Mag zachowywał powagę. - Misteria eleuzyjskie mogły przyzywać księcia tej ziemi, a zwą go Lucyfer, nie Szatan.
- Nie kłóćmy się o teologię, bo w....
- Ależ to nie tylko teologia - przerwał nagle Mag. - Czy biskup może być wątpiącą osobą ? Namiestnik Chrystusa, któremu jest wszystko jedno, Lucyfer czy Szatan ?
- Bo według kościoła to jest to samo. Niech pan poczyta świętego Tomasza z Akwinu i jego opisy złych duchów. No dobrze, proszę pana. Ja panu nakazuję przerwać te misteria. W imieniu Kościoła Katolickiego panu karzę.
- Nie zauważył biskup jeszcze, że ja nie wierzę w kościół katolicki ?
- Kim więc pan jest ?
- Magiem.
- Kim ?!
- Czarodziejem, jeśli ksiądz woli - Mag zmrużył oczy i obserwował zmiany, jakie dokonywały się na twarzy jego ekscelencji. Nie nadążał z przypisywaniem znaczeń tym zmianom, zauważył jedynie oburzenie, które przeszło w osłupienie i jego oczy w lelaka. Mag w myślach nie darzył grubaska zbyt wielkim szacunkiem. Kiedy kogoś określał lelakiem, było to równoznaczne ze złamanym chujem, debilem albo ciemięgą.
- Zatem czarodzieju ... - biskup grubasek wymówił to słowo z wyraźną ironią i złośliwym uśmieszkiem. - Jeśli jesteś poganinem, tym gorzej dla ciebie przyjacielu.
- Przyjacielu ? Czy to było ironicznie ?
- Zatem przyjacielu - złośliwy uśmiech nie schodził z ust księdza grubaska. - Zrobię z ciebie diabła wcielonego, ludzie będą się ciebie bali i nienawidzili, chcesz tego ?
- Mam ulec szantażowi ? Ojcu kłamstwa, wpływu i manipulacji ? O nie ! - tym razem Mag podniósł głos. - Nie boję księdza, ani jego czarów - biskup Małodobry nie był zadowolony, twarz jego zrobiła się zaciętą, a ruchy nerwowe, unikał wzroku Maga. Zapanowała cisza.
- Dlaczego jego ekscelencja nie chce myśleć ekumenicznie ? - kontynuował rozmowę mag. - Obaj chyba wierzymy, że to nie materia była pierwsza. Obaj wierzymy w historycznego Jezusa, mimo że tylko w Kronikach Tacyta i Ewangeliach zachowały się wiarygodne świadectwa jego życia i nauczania. Mówi się o nim w gnostyckim tekście Pistis Sophia, ale anonimowym i nie przez wszystkich naukowców uznawanym.
- Niech pan nie miesza do tego gnostyków - zaburczał biskup. - Wielu ojców kościoła walczyło z gnostykami, złą i niebezpieczną herezją.
- W porządku, ale co do Chrystusa, po grecku Zbawiciela, ksiądz się zgodzi ?
I ludzie mojego pokroju wierzą w Jezusa i jego wielką misję na ziemi.
- Ale ja jako biskup muszę wierzyć w doktrynę Kościoła i być jej posłuszny. A doktryna Kościoła Katolickiego jest jasna w tej sprawie. Jesteś pan fałszywym prorokiem i głosisz pan złą nowinę, niebezpieczną w dodatku dla młodych umysłów. Mój sekretarz jest egzorcystą, uprzedzam pana.
- Dlaczego więc nie wziął jego ekscelencja do teatru?
- Nie pana sprawa. Moje stanowisko jest jasne, zna je pan. Daję panu pierwsze i ostatnie ostrzeżenie.
- Zmiłuj nie będzie ?
- Żartowniś z pana. Żegnam.
- Nie pobłogosławi mnie ksiądz !?
- Apage satanas ! - biskup szybko się obrócił trzymając w dłoniach sporej wielkości metalowy krzyż. Dwa razy jeszcze powtórzył te słowa, ale Mag nie był dłużny.
- A kysz ! A kysz ! - z wysuniętymi, złączonymi palcami środkowym i serdecznym obronił się przed urokiem Małodobrego.
A potem biskup pędem opuścił teatr. Stchórzył ?
Prowincjonalny seks ( fragment pierwszy )
Reportaż Jarosława Kudłatego
Małe miasto, gdzieś za górami i lasami, położone na uboczu kraju, gdzie białe niedźwiedzie mówią Dzień Dobry i już się nie żegnają, bo nie mają z kim na pustyni lodowej, pustkowiu totalnym. Białe misie zwykle są rozmowne, ale pod warunkiem, że mają partnera do rozmowy. Misie lubią ludzików, ludziki lubią misie. Kiedy jednak dochodzi do postaw dumnych, egoistycznych, mieszkańcy wówczas głośno mówią, że są lepsi od białych niedźwiedzi, że są ważniejsi, niż białe niedźwiadki. A z kolei wtedy już białe niedźwiedzie się srożą, porykują, że to one więcej znaczą, im się należy większy szacunek ! I masz babo placek. Jednak, żarty na bok, to ludzie tworzą kulturę, piszą książki i pracują w fabrykach. Wprawdzie pisarzy tu mało, a mówiąc szczerze, to mimo wielu starań, nie udało się znaleźć żadnego, robotników za to jest sporo, którzy czują się wykorzystywani przez pracodawców. W największej fabryce w mieście, gdzie wytwarza się polskie meble z metalu, ludzie nie czują się doceniani, uważają, że są źle traktowani. Robotnik Paweł Janas, monter w fabryce mebli, zaprasza mnie do siebie do domu. Żali się przy kieliszku wódki. Polewa mi obficie, boję się, że nie dam rady sam wrócić do domu, zapewnia mnie, żebym się o nic nie martwił i jakby chciał mnie pocałować, ale w ostatniej chwili się zawstydził i napijmy się, zachęca. Co mówił dalej, wiem dzięki cyfrowemu dyktafonowi. Obficie i dosadnie, a miejscami wulgarnie, krytykuje zarząd fabryki, opisuje dwór dyrektora, że ten szmata, tamten szmata, a ta kurwa jebana i dziwka. Zaprasza mnie do sypialni, zapewniał, że jest miejsce dla mnie, prześpię się i jutro rano mnie zbudzi, jak będzie wychodził do roboty, żona zrobi mi śniadanie. Musiałem paść na łóżko, bo film mi się urwał. Rano rzeczywiście robotnik Paweł Janas zbudził mnie, ale dałem radę otworzyć jedynie jedno oko, drugie za nic nie chciało się ruszyć. Chyba po chwili wrócił i polał mnie szklanką wody. Momentalnie uniosłem się z łóżka, zrzuciłem nogi na podłogę i taki odrętwiały siedziałem, Janas powiedział, że nie ma czasu dalej mnie budzić i bywaj rzucił. Drzwi trzasnęły, a ja odrętwiały siedziałem, w końcu zmęczenie zwyciężyło i padłem na łóżko, obróciłem się na bok i oczom nie wierzyłem, ale obok mnie spała jeszcze młoda, całkiem naga kobieta o seksownych piersiach, pośladkach i pięknej muszelce. Kiedy się zacząłem wiercić, bo mi stanął jak u konia, żona Janasa obróciła się z uśmiechem w moją stronę i wzięła moje przyrodzenie do rączki. Patrzyliśmy sobie w oczy, a kiedy dochodziłem, namiętnie się całowaliśmy, podczas finału zagryzła moje wargi. Wstała, zrobiła śniadanie, ślinka mi kapała, przyniosła do łóżka kawę. Wypiłem, zjadłem i wróciliśmy do pracy. Robotnik rżnął metal w fabryce, ja rżnąłem jego żonę. Uczciwa umowa. Wolał, żebym to był ja, niż jakiś przypadkowych gostek z siłowni, albo jakiś kibic małolat. Małolata by nie zniósł ze swoją żoną. A do reporterów nic nie miał, pasowało mu. Kiedy w końcu wrócił po robocie na obiad, ja również byłem skonany. Mogłem zacząć spisywać jego ciężki żywot robotnika z fabryki.
Janas zaczął od tego, że nic nie jest takie, jakie się wydaje. Kiedy dojeżdża starym golfem do fabryki, nie ma gdzie zaparkować, parkuje więc kilometr od zakładu pracy. Kiedy więc w końcu tam dociera i podbija kartę, nie może iść do szatni, żeby się przebrać w kombinezon i pójść zaparzyć kawę do kanciapy, ale musi najpierw iść do sali gimnastycznej. Tam wszyscy robotnicy równo o siódmej zdejmują swoje ubranie aż do całkiem naga i układają je w kosteczkę przed sobą na drewnianej podłodze. Rozstawiają szeroko nogi, tak że jaja im luźno zwisają, a wtedy między rzędami nagich mężczyzn w różnym wieku, przechadza się złośliwa suka, jak mówią na wredną babę ubraną w obcisłe czarne skórzane spodnie, z elastyczną pałką w ręku. Lesba, też tak mówią, ma duże cycki, zgrabną dupę, długie rasowe nogi i mimo to nic, nikt jej nigdy nie łomotał. I ta lesba chodzi między nimi i jak nie spodoba się jej mina któregoś, to pałką strzela w jądra, jakby prąd przeszył człowieka. Zawsze kilku rano ustrzeli. W szkole tak się nie bałem, jak teraz. Bardzo mocno boli? Dopytuję, a Janas tylko kręci głową, a potem ją schyla, biedny. Właśnie dzisiaj dostał po dupie. Prawdziwy obóz pracy, żali się. Ja już tam nie wytrzymie ! Wykrzykuje swój ból i cierpienie. Podchodzi do niego pijana żona i gładzi po włosach, podsuwa mu szklankę wódki. Janas wypija jednym duszkiem. Bierze żonę na kolana, rozpina spodnie i pieprzą się pijani na moich oczach. Aha, tak wygląda prowincjonalny seks, stwierdzam w końcu. Żegnam się z panem Pawłem, dziękuję za gościnę, całuję w policzek jego żonę, ostatni raz chwytam za pośladek i machając na pożegnanie wychodzę.
Przyjemność więc jest czymś pozytywnym, a jej skutkiem jest doskonalenie się w jakiejś umiejętności.
Etyka Arystotelesa, Historia filozofii tom 1, Frederick Copleston
Następnym człowiekiem, który może mi sporo opowiedzieć o prowincjonalnym seksie, jest pani doktór Róża. Emerytowana lekarka z miejskiej przychodni, która w PRL-u dorabiała jako cichodajka. Mimo lat na twarzy, nadal emanuje seksem, sporym biustem, zmysłowymi ustami, a nogi, jak się przyjrzałem, też niezłe. Jasne włosy, które teraz nosi krócej i nie spina w kok, wzrostu średniego, o ładnych oczach, niewielkim nosku i jeszcze dwie dekady temu uchodziła za ładną, filigranową blondynkę. Jako internista miała przeróżnych pacjentów, również hipochondryków, a nawet dość często zdarzali się symulanci, którzy koniecznie chcieli wyłudzić zwolnienie. I na tych ostatnich dorabiała. Pani Róża opracowała swój system, który polegał na tym, że miała pod ręką metalowe narzędzia. Byle jak pomalowaną na biało metalową szafkę z przyrządami postawiła w pobliżu biurka i kiedy trafiał się lewy pacjent, sięgała do szafki po metalowy patyk. Wsadzała to coś długiego do gardła i pchała tak głęboko, aż pacjent zaczynał się dusić, krztusić i krzyczeć. Ona wtedy na to, że musi znaleźć tę chorobę, żeby dać zwolnienie. Więc jak ?! Natarczywie się dopytywała, pacjent myślał, myślał, w końcu patrząc na ten patyk o smaku żelaza, wybąkiwał co ja mam zrobić ? Doktór Róża w takich chwilach uśmiechała się szeroko, siadała tak, żeby lewy gość widział, jak zakłada nogę na nogę, dalej się uśmiechała, lewy pacjent sięgał w końcu do portfela i wyciągał zwykle tyle co trzeba. Zdarzali się jednak i tacy, co mieli węża w kieszeni i wychodzili obrażeni. Kiedy już prywatny pacjent zapłacił i czekał na wypisanie recepty, bywał zbity z tropu, bo Róża wzięła pieniądze, schowała, ale nadal się szeroko uśmiechała. Zazwyczaj dawała mocne sygnały językiem ciała i w końcu każdy się domyślał o co chodzi, a zamiast zwolnienia dostawał na początek receptę z adresem i godziną. Na spotkanko - ruchanko. Lubiła się rżnąć. Opowiada ze szczegółami co razem robili i czego to oni nie wyrabiali. Takie szczegóły musiałem jednak pominąć, dowiedziałem się, że papier drukowany by nie zniósł tego, dopytuję więc panią Różę o inne szczegóły, czy nie zechciałaby przypomnieć sobie ile odbywała spotkań z pacjentem, przerywa mi tutaj i poprawia, jak długo trwało postawienie diagnozy? Potwierdzam pytanie, badania trwały minimum dwa razy, a byli chętni położyć się do szpitala. Z wrażenia zapominam języka w gębie.
Komedia powstała równolegle, z pieśni fallicznych, które do dziś dnia utrzymują się w zwyczaju w wielu miastach. Arystoteles miał na myśli niewątpliwie przodownika, który przystępował do improwizowania jakichś sprośności.
Estetyka Arystotelesa, tom 1, Historia filozofii, Frederick Copleston
Żaneta też już czasami miała dość, pięć minut temu jeden facet chciał ją zgwałcić środkowym i serdecznym palcem, a nie może złamas nawet dotykać cipki ! Uprze się i weź daj chamowi ! Serdeczna koleżanka Paula próbowała uspokoić kumpelę, gładziła po plecach, po włosach. Szefu nie lubił policji, więc nikt nie zadzwonił po gliny, facet zresztą, kiedy przekonał się, że przeholował, sam wyszedł w pośpiechu. Kurważ ! Wykrzyknęła, idziemy zapalić? Rzuciła i wyszły z Paulą na jednego.
- Powiesz o tym złamasie ?
- Szefu nie musi wiedzieć.
- Może da ci coś na otarcie łez ? Mi kiedyś wypłacił, jak pamiętasz, co ten dzieciak usiadł mi na plecach. przycisnął mnie do podłogi i koniecznie chciał w dupala, pamiętasz ?
- Co mam nie pamiętać - zrobiła pauzę. - Dla mnie nie wypłaci - Żaneta wypowiedziała to z taką dosadnością, pewnością i złością, że Paulę aż ciarki przeszły.
- Coś się stało?
- Jest na mnie od dawna cięty.
- Ale za co ?
- Za jajco !
- No nie mów!
- Właśnie mówię. Raz tak mu wzięłam w paszczę, że niechcący ugryzłam w jajo.
- Nic nie słyszałam.
- Bo był zakneblowany, sam się zakneblował. Kiedy się odpiął, dostałam po ryju. Był u lekarza.
- I ?
- ...........
- No mów!
- Straci jedno jajo albo operacja w Stanach za dwieście tysięcy dolarów.
- O kurwa ! Laska, jak ty gryzłaś ?! O Jezu ... Ale co się dzieje z jego jądrem, wiesz coś ?
- Obumiera powoli. Czasami go mocno boli, bierze wtedy ketanol albo nawet morfinę i herę.
- O Jezu. Ale jak to zrobiłaś ?! - Paula aż zawrzała z oburzenia i niedowierzania. - Takie rzeczy się nie zdarzają - dodaje Paula.
- Mówił mu ktoś, że mam uścisk szczęk pitbula.
- Jaja sobie robił.
- Jakie jaja?! Prawdę mówił, dowiadywał się, czasami zdarza się u ludzi raz na milion, u kobiety, że ma taki mocny uścisk szczęk. Podobno to pozostałość po prehistorycznych czasach, kiedy kobieta w czasie porodu musiała sama przegryźć grubą pępowinę łączącą ją z dzieckiem. Ta zwierzęca cecha przetrwała śladowo i zdarza się wyjątkowo i ja mam być takim właśnie wyjątkiem ! - Żaneta zapłakała jak jakaś pieprzona suka - ... buuu .....
- O żesz ... Żanuś, proszę, nie płacz - kumpela czule ją objęła, wyrzuciła dopalający się papieros i gładziła serdecznie koleżankę po plecach. Żaneta wybuchała jeszcze parę razy spazmem płaczu, ale powoli się uspokajała, przecierała ukradkiem oczy, siąkała nosem. Nieco w lepszym nastroju obie wróciły do pawilonu do pracy. Przyszła grupka licealistów do obsłużenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz