Dział literacki Agencji Fotograficznej AFI - autor Adam Bolewski (ur.76)
Ps 119,105
Twoje słowo jest pochodnią dla nóg moich i światłem na mojej ścieżce. Ps 119,105
Aniołowie, którzy poczuli pociąg fizyczny do ludzkich kobiet, to nie kto inny, jak właśnie bogowie Olimpu.
Ebionici uważali Jezusa za jednego z herosów, zrodzonych ze związku aniołów z kobietami.
A w tych i późniejszych czasach, gdy synowie Boży współżyli z córkami ludzkimi, a one im rodziły, na ziemi żyli olbrzymi. Rdz 6,4
Aniołowie, którzy poczuli pociąg fizyczny do ludzkich kobiet, to nie kto inny, jak właśnie bogowie Olimpu.
Ebionici uważali Jezusa za jednego z herosów, zrodzonych ze związku aniołów z kobietami.
A w tych i późniejszych czasach, gdy synowie Boży współżyli z córkami ludzkimi, a one im rodziły, na ziemi żyli olbrzymi. Rdz 6,4
wtorek, 2 czerwca 2015
Dziecię boże ( odcinek 16 ).
Na pokładzie samolotu było całkiem przyjemnie, zanim dotarła do swojego fotela, ucałował ją w łapkę kapitan, wiedział bowiem, że na pokładzie będzie gościł Prezydenta, może tylko nie wiedział dokładnie jakiego, ale to właściwie szczegół, Barbara czuła się wyśmienicie. Podróż zaczynała się bardzo dobrze, wszyscy mili, obok niej siedział przystojny facet w podobnym wieku, być może biznesmen, czytał Puls Biznesu. Poczuła drogie perfumy, uchwyciła szelest szytej na miarę marynarki, zobaczyła metkę włoskich butów, luksusowe logo zegarka, chyba z diamencikami na kopercie i na srebrnej bransolecie, ten facet miał na sobie fortunę. Już chciała się zapytać czy w Chicago czeka na niego limuzyna z kierowcą, ale w porę się ugryzła w język. Lepiej będzie, kiedy to on pierwszy zacznie rozmowę. Czekało ich wiele godzin obok siebie. Lot do Chicago trwa aż dziesięć godzin, to tyle co pociągiem z jednego końca Polski na drugi.
Rozpoczęli kołowanie, za chwilę padła komenda zapięcia pasów, człowiek obok odłożył gazetę i przymknął oczy, ciężki samolot nabierał prędkości, w końcu, kiedy się wydawało, że już nie oderwie się od ziemi, w końcu poczuło się, że jest się w powietrzu. Dziwne uczucie. Mężczyzna obok pozostał już w tej pozycji, widocznie musiał być zmęczony. Barbara sięgnęła po ipada i zaczęła czytać powieść Kundery, w ogóle bowiem nie czuła zmęczenia, wręcz odwrotnie, nawet lekkie podekscytowanie. Nawet nie wiedziała kiedy i ona zapadła w sen. Poczuła nagle wielki ciężar całego ciała i już chrapała.
Ciało i mózg nie widzą różnicy między myślą i działaniem.
Tajna historia snów, Robert Moss, W-wa, 2012
SEN BARBARY
Uciekała od męża, była w gdzieś w zielonym polu, a potem znalazła się na podjeździe do dużej rezydencji. Obrazy przelatywały, nagle była już na wielkich, marmurowych schodach prowadzących na piętro pałacu. Na wprost lśniła, w świetle kryształowych żyrandoli, ogromna jasna płaskorzeźba, miejscami ze złoceniami. Kiedy już się wdrapała na górę, spostrzegła karła przy dostojnych drzwiach, który zapraszał do środka, kłaniając się aż do samej posadzki. Weszła do zaciemnionej komnaty i oniemiała. Na kilku rzędach drewnianych ław, jak w saunie, dość wyraźnie zobaczyła rytmicznie podrygujące kobiety, Barbara wyostrzyła swój wzrok i zdębiała. Kobiety siedziały na wibratorach i to za ich sprawą lekko podrygiwały do góry i na dół. Z przejęcia zasłoniła ręką buzię i wydała z siebie tylko ciche ohh … Gdzie ja jestem ? Straciła równowagę i zatrzymała się na marmurowej ścianie, dotykała jej rękoma, przesuwała po niej dłońmi i ruszyła do przodu cały czas jakby przylegając do wysokich, dostojnych ścian tego niebywałego pałacu. W końcu oderwała się od ścian, kobiety z wibratorami gdzieś zniknęły, znalazła się w białym korytarzu, gdzie ja jestem ? Chciała zapytać, ale nie mogła słowa wydusić z gardła. Zbiegła ze schodów na dół do salonu, a tam dziesięciu kulturystów mięśniaków prężyło swoje torsy, a ich dobrze naoliwione ciała błyskały co chwila, bo ktoś im robił zdjęcia z fleshem. Podeszła do nich na wyciągnięcie ręki, dotykała niektórych, podniosła rękę i zawiesiła dłoń w powietrzu, a potem palcem wskazującym jeździła po ich ciałach. Nie mogła się zdecydować. Niech coś mówią ! Krzyknęła, choć nie tak głośno, jakby chciała, bo głos jakby uwiązł w gardle. Mówcie ! Zakrzyknął ktoś za jej plecami, może trener seksownych chłopaków. Naraz wszyscy mężczyźni zaczęli mówić: Jesteś świetna, piękna, cudowna, fajna laska, szprycha, ale rura, dochodziło do jej uszu, więcej, więcej ! Próbowała krzyknąć. Marzenie, miód, słodka. A teraz odwróćcie się ! Chcę zobaczyć jak kręcicie tyłeczkami. Jeden się sprzeciwił, nie jestem męską dziwką ! Ale inni już to robili, co bardzo podekscytowało Barbarę. Łapała za pośladki, głaskała je, chwytała całą garścią, padła na kolana i zaczęła je całować. A potem nagle siedziała już w fotelu i jeden z młodzieńców był pomiędzy jej udami i wciąż parł do przodu, aż poczuła jego język w sobie... Z roszkoszy opadła jej głowa bez czucia.
SEN W ŚNIE
Ktoś jej przyniósł na złotej tacy jakieś małe grzybki i zaprosił do spożycia, zjadła, smakowały nieźle i wtedy coś się z nią stało, uniosła się w powietrzu i odfrunęła z pałacu przez wielkie okno. Maść latająca, którą się smarowała, dodała jej skrzydeł. Pomknęła nad miastami, morzami i oceanem. Doleciała nad jakąś uroczą, soczyście zieloną wyspę i sfrunęła na bajkowy, biały zamek z kilkunastoma wysokimi i szczupłymi wieżyczkami. Znalazła się na pięknym dziedzińcu tego białego zamku i kątem oka zobaczyła jakiś orszak strojnych rycerzy, a kiedy się obróciła, wysoki, postawny król w dostojnych szatach maszerował ku niej z wyciągniętymi rękoma, którymi pragnął ją objąć i całować całą do utraty tchu.
Barbarze zrobiło się słabo, przed upadkiem na ziemię uchronił ją król, który wykazał się refleksem i piękna kobieta padła w jego ramiona. Poniósł swoją wybrankę do wielkiej alkowy, a tam w ukryciu przed całym dworem, ucałował ją w usta, przywarł wargami do jej ust, aż Barbara ocknęła się i namiętnie i głęboko poczęła się całować z królem na zamku...
Coś jednak się rozlatywało, coś skrzypiało, traciła świadomość, o jej, Barbara w końcu spostrzegła, że ma przed sobą fotel lotniczy, że obok niej siedzi ten sam facet, teraz spał, spojrzała na zegarek, do końca lotu pozostały jeszcze dwie godziny. Poszukała wzrokiem stewardesy, zaschło jej w gardle, poprosiła o drinka, kiedy podeszła. Wróciła myślami do ostatnich tak przyjemnych chwil w objęciach męskiego króla. Chociaż właściwie czy król może być niemęski ? Uśmiechnęła się do siebie samej, nie była pewna, ale to chyba cały świat się zmienił i chyba tak już zostanie, że prawdziwi mężczyźni będą gościć tylko w jej snach. Odebrała drinka, gin z lodem i miętą, szybko wypiła i poczuła natychmiastowe orzeźwienie. Zrobiło się jej od razu lepiej i resztki snu gdzieś wyparowały, wzięła od stewardesy wczorajszą Chicago Tribune i zanurzyła się w lekturze artykułu o reformie na University of Chicago. Pisali, że uniwersytet jest zbyt duży, ma zbyt wielu studentów i zbyt mocno rozbudowane nauki humanistyczne ze stratą dla kierunków ściśle naukowych. Spojrzała, kto jest autorem artykułu, dziennikarz Mark Prompty specjalizujący się w edukacji i nauce. Miała czytać dalej, ale przypomniała sobie, że specjalnie do samolotu zabrała ze sobą „Niezwykłą lekkość bytu” Kundery. Początek książki nie był łatwy, narrator powoływał się na ideę wiecznego powrotu... Coś jej chodziło po głowie, gdzieś już o tym czytała... Tak ! Mam, idea wiecznego powrotu u Stoików, a potem u Nietzschego. Ciekawe, ciekawe, ale... właściwie dzisiaj bardziej aktualna jest sprawa wieloświatów. Ponownie skupiła się na lekturze i tym razem dała się wciągnąć tej słynnej książce.
Słynna maść do latania ( Fliegesalbe), znana jasnowidzącym kobietom w całej Europie, zawierała między innymi pięciornik, pięciokończystą topolę, irys, pietruszkę, trujący akonit, belladonnę, cykutę, szalej, dziki seler, marek kucmerkę, olej i sadzę. Być może także opium i konopie. Wiedzę o dokładnych składnikach i proporcjach kobiety zabrały jednak do grobu, a raczej na stos. Kilkadziesiąt tysięcy mądrych spadkobierczyń prastarego kultu Wielkiej Matki ( a także zupełnie przypadkowych ofiar) spalono żywcem w czasach prześladowań.
Substancje psychodeliczne a religie: w Encyklopedii polskiej psychodelii. Od Mickiewicza do Masłowskiej, od Witkacego do street-artu. , Kamil Sipowicz, Krytyka Polityczna, Warszawa.
Ksiądz Bazyl modlił się cały ranek, z twardej okładki brewiarza powoli skapywały krople potu. Odpędzał pokusy, chciał oblec się w pancerz odporności na diabelskie uroki doczesnego świata. Gdzieś z tyłu głowy chodziło mu przeświadczenie, że jako diakon przyjmował święcenia kapłańskie, podczas których składał przysięgę celibatu, ale nie czystości, jak czynią to mnisi w zakonach. Celibat nie oznacza czystości seksualnej, ale dobrowolne zrzeczenie się sakramentu małżeństwa. Każdy ksiądz ma to gdzieś w opłotkach głowy, że seks z kobietą nie jest grzechem, o ile prowadzi do prokreacji. Bycie kapłanem nie pozbawia męskości, każdy z nas jest mężczyzną i nie chce się okaleczyć, bo w imię jakiej świętości ?
Bazyl poszedł do kuchni zaparzyć kawę z ekspresu. Miał porządny, wręcz wypasiony ekspres, który miał pojemnik na ziarna kawy, nie trzeba było ich więc mielić najpierw w młynku, jak to robiono w seminarium, a potem zmieloną kawę nakładano łyżeczkami do głowicy parzeniowej. Najtańsze ekspresy z mieleniem kawy kosztowały tysiąc złotych, ale im miały więcej barów, czyli ciśnienia, cena ich wzrastała do kilku tysięcy. Przyjrzał się swojemu, firmy Saeco. W szafce w dużej papierowej torbie z logo Illy pozostawiono resztę ziarna. Wsypał je do maszyny, włączył ekspres, momentalnie zapaliła się zielona lampka, a potem odezwał się niesamowicie głośny syk. Z gorącą filiżanką przeszedł do wielkiego biurka w ogromnym salonie, odpalił laptopa, filiżankę postawił trochę dalej od siebie, podregulował luksusowy fotel, który może w Stanach był standardem, a nie luksusem. Nie chciał opływać w luksusy, nie do tego został powołany przez Boga. Czuł w sobie boską moc do głoszenia Logosu, Bożego Słowa w osobie Jezusa Chrystusa. Wbrew pozorom, filozoficzne pojęcie Logosu, zaczerpnięte przez Jana Ewangelistę od greckiego filozofa Filona z Aleksandrii, od którego to Logosu rozpoczął ewangelię, jest zawiłe i dość niejasne, a na pewno wieloznaczne. Ale wracając do zwyczajnych ludzi, kliknął w przeglądarce na ikonkę parafii św. Jacka i od razu odszukał wzrokiem swoje ogłoszenie o rekolekcjach letnich. Od razu spostrzegł, że przybyło kolejne dwieście..., nie, trzysta lajków od wczoraj. W Europie nie do pomyślenia, by rekolekcje miały tak mnóstwo lajków. Rozpoczynały się za dwa tygodnie i miały potrwać całe trzy dni. Jako nowy kapłan zaprosił starszych i bardziej doświadczonych księży z Chicago do wygłaszania nauk i prelekcji, co nie znaczy, że przewidział dla siebie jedynie rolę organizatora. Miał mieć również swój udział, wierni byli ciekawi nowego księdza z Polski, który chce się przedstawić i poznać swoich parafian z Chicago, wielkiego miasta, którego problemów i wyzwań jeszcze do końca nie rozumiał. Po chwili ksiądz Bazyl zajrzał do Chicago Tribune, potem napisał meila do księdza Grześka z ostrożnym pytaniem o samopoczucie. Na samą myśl o jego proboszczu pedale niedobrze mu się robiło. Co on Grzesiek musiał znosić z jego strony, Boże drogi ! Wstał z obrzydzeniem od komputera, po wypitej kawie poczuł przypływ energii, więc nałożył krótkie spodenki, sportowe buty i ze smartfonem w ręku wyszedł z budynku parafii. Tuż za soczyście zielonym trawnikiem zaczynała się ścieżka dla biegaczy i biegła jakiś czas wzdłuż ulicy, by po kilkuset metrach skręcić w kierunku rzeki lub lotniska. Idealne miejsce do uprawiana joggingu, o jakim mógł pomarzyć niejeden jego kolega na parafii w Polsce.
Jerzy szybkim krokiem zmierzał na spotkanie z siostrą zakonną Mariną. Ukochała ona sobie Katedrę Felicjanek i być może dlatego ją właśnie wyznaczyła na spotkanie, a nie słoneczną kawiarnię lub jakieś romantyczne, rzymskie miejsce. Szedł teraz wzdłuż szerokiej ulicy Emanuele dość długo, mijał bardzo stare, również wizualnie budynki, odrapane pałace z portykami pośrodku, pełne wysokich, zielonych roślin pnących się przy starożytnych kolumnach, a potem skręcił już bezpośrednio w kierunku Piazza Navona.
Czuł się bardzo świeży, rano wziął prysznic, wypił podwójne espresso, zagryzł rogalikiem i wybiegł z domu Carli niczym młody szczygiełek, chociaż czekało na niego mnóstwo pracy. Jako młody doktorant musiał załatwić różne formalności w dziekanacie Facolta di Lettere e Filosofia na placu Aldo Moro nieopodal głównego kampusu Sapienzy, a więc spory kawałeczek od Piazza Navona, później jako asystent fotografa modowego miał za zadanie ustawić oświetlenie według kartki skreślonej przez Louriena, gdzieś w okolicy Koloseum, a na dobry początek pięknego dnia, miał uprawiać seks z młodą Mariną. Kto by pomyślał, świeży emigrant, żeby nie powiedzieć turysta, a już tyle zadań i obowiązków na głowie. I to gdzie ? W Wiecznym Mieście. W Polsce snułby się po chodnikach, wypatrywał czegoś do sfotografowania, poza ślubami i weselami. W najlepszym okresie miał dziesięć zamówień rocznie, co było dalekie od bycia topowym fotografem ślubniakiem. Konkurenci mieli po trzydzieści zamówień rocznie i zarabiali na zdjęciach przyzwoite pieniądze. Jurkowi statystycznie wychodziło średnio jedno wesele w miesiącu, ale pracował tylko w sezonie, od kwietnia do września, kiedy miał zwykle dwie uroczystości w miesiącu. A zimą zwykle długi, bezpłatny urlop. Z racji takich długich przestojów i wysokich składek na Zus, nie prowadził firmy, rozliczał się z Urzędem Skarbowym indywidualnie. Było to jakieś rozwiązanie, ale miało oczywiście swoje minusy, bowiem nie odprowadzał żadnych składek na Zus i w rezultacie nie czekała go w przyszłości jakakolwiek nawet emerytura. O kredytach też nie mógł myśleć, chociaż dzięki temu nie musiał również sobie nimi zawracać głowy, ale jak to mówią, od przybytku głowa nie boli. Jerzy nie posiadał topowego aparatu, co mogło, choć nie musiało, mieć związek z niewielką liczbą zamówień na zdjęcia. W Rzymie nie musiał już o tym myśleć, niedługo zacznie tyle zarabiać, że kupi w pełni profesjonalny aparat jednocyfrowy za kilkadziesiąt tysięcy złotych, na przykład Nikona D4 za trzydzieści tysięcy złotych. Przestał więc już całkowicie o tym myśleć. Czekał go seks z Włoszką, musiał się skoncentrować. Poklepał się po kieszeni spodni, potem sięgnął do zewnętrznej kieszeni letniej marynarki, potem do wewnętrznej, nigdzie tego nie było. Jeszcze raz przeszukał kieszenie i zaklął po włosku: Cretino ! Asino ! Zostawiłem paczkę gumek w pokoju, rany, gdzie ja mam głowę !
Dottore Rafael Manfrotto przyglądał się śpiącym trzem mężczyznom z Polski. Zdiagnozował całkowitą lub chwilową utratę pamięci, zaburzenie mocno specyficzne, które kwalifikowało się jako zaburzenie psychiczne. Szpital im. Francesco Luigiego nie posiadał takiego oddziału, konieczne więc było przekazanie pacjentów wyspecjalizowanej jednostce. Rafael wytypował dwie kliniki, ale tylko jedna zgodziła się przyjąć pacjentów, panowie z Polski na dalsze leczenie pojadą do Istituto di Psicopatologia.
NASTĘPNEGO DNIA RANO
Szarski mlaskał z poirytowania. Wkurzył się, kiedy bez wiedzy i zgody Łowców zapakowano ich do szpitalnego busa i wywieziono do innego szpitala. Nikt z nich nie znał dobrze włoskiego, rozumieli piąte przez dziesiąte, Rafael machnął więc tylko ręką i wręczył kartkę z diagnozą. Na szczęście na dole było tłumaczenie po angielsku, więc jako tako wiedzieli gdzie jadą, ale żeby tak zupełnie bez konsultacji? Tłumaczyli lekarzowi kim są i że jedynie nie pamiętają odstatnich dni. Raptem Szarski sobie przypomniał, że jeszcze nie pamiętają w jakim szpitalu pracują, a Chudy i Gruby zapomnieli jak się nazywają, raju ! Poważna sprawa, bo psychiatryczna. Szarski w nerwach objął dłońmi swoją twarz i w takiej pozie trwał przez dłuższy czas. Co się z nami dzieje, Boże ! Pomóż ! Chudy nerwowo przebierał palcami obu rąk, a Gruby nie potrafił opanować swędzenia pod pachami, więc ukradkowo próbował się dobrze podrapać. Z racji swojej tuszy, pocił się szybciej i obficiej, niż koledzy.
Dojeżdżali do nowego szpitala. Gruby i Chudy wiercili się niespokojnie i próbowali odtworzyć wypadki ostatnich dni. Zaczęli się cofać w czasie, by sprawdzić czy cokolwiek pamiętają. Jedynie Szarski wciąż splatał swoją głowę i chyba wciąż nie mógł uwierzyć, że to nie sen, ale prozaiczna włoska jawa.
- Gdzie studiowaliśmy ? - odezwał się Gruby.
- W Białymstoku ! - bardzo głośno odpowiedział Chudy.
- Jasne, pewnie więc pracujemy w szpitalu w Choroszczy. Słyszysz Witek !?
Pracujemy w Choroszczy ! Hej ! - Chudy zaczął potrząsać Szarskim. - obudź się !
- Na pewno ? - Szarski podniósł głowę i spojrzał pytająco na kolegów.
- Stary ! Na pewno ! Studiowaliśmy we trójkę w Białym. Przypominasz sobie ?
- Eeeee, nie bardzo.... - doktor Szarski miał minę, jakby za moment miał się rozpłakać.
- Kurwa, Witek ! Co się z tobą porobiło, chłopie …. Ja dokładnie pamiętam nasz akademik tuż przy Medyku, ciągnął Chudy. A ty Gruby pamiętasz? Jak przez mgłę. A ty ? Ja całkiem dobrze, pamiętam nasze wspólne zakuwanie, nieprzyjemnie zaśmiał się Chudy. Pamiętasz latem jak się upijaliśmy w parku po egzaminach ? Gruby ! Słyszysz co mówię !? Stary, łeb mnie boli. Gruby też nie czuł się najlepiej, jedynie Chudy wydawał się zdrowy, choć i on nie pamiętał ostatnich dni. Próbował więc przypomnieć sobie co było dalej, tak ! Pierwsza praca w Choroszczy, jak przez mgłę widział pacjentów chodzących na czworaka, myśleli że są psami, a potem spotkał trzech Jezusów i dwie Matki Boskie. Ci pacjenci kroczyli dostojnie szpitalnymi alejkami pośród wysokich drzew, bogowie należycie obrośnięci w długie brody i włosy do ramion, Maryje z chustami na głowie. O szaleństwie pacjentów świadczyło to, że wyglądali dość nędznie i obciachowo, a z pełną powagą twierdzili, że są Synami Bożymi i Matkami Synów Bożych. Chudy uśmiechnął się do tych wspomnień. Większość pacjentów wyglądała jednak dość normalnie, niczym specjalnym się nie wyróżniała spośród ludzi na ulicy czy w centrach handlowych. Na pierwszy rzut oka wyglądali zupełnie normalnie, ale jednak bardzo zamknięci w sobie, bowiem choroba toczyła ich od środka, zazwyczaj bez jakichś ekstrawagancji czy odlotów, no chyba że w internecie dawali upust swoim emocjom i na pewien czas przestawali być autystyczni. Jednak internet bywało, że jednocześnie działał niekorzystnie, bo czasami pacjantom puszczały hamulce i nieuzaważalnie dla siebie samych, stawali się psychotyczni. Zwłaszcza dekadę temu, kiedy w internecie panował Dziki Zachód, wielu rewolwerowców zaistniało dzięki nim właśnie. Żyli na tej ubitej ziemi również ludzie, którzy nie byli zdiagnozowanymi pacjentami, a w internecie, w swoim wirtualnym świecie, stawali się psychopatyczni. Nazywano ich Trollami. Byli to często ludzie w psychozie. Czystej krwi psychopaci o wielkiej woli mocy.
Dojeżdżali do Istituto di Psicopatologia. Szarski zdążył tylko pomyśleć, że gorzej trafić nie mogli.
Adaś Borowik w kuchni Zenka zdawał relację policji, sekunda po sekundzie opisywał co robił w mieszkaniu przyjaciela. O której godzinie wszedł do mieszkania, krok po kroku jak znalazł martwego przyjaciela, czego dotykał, czy gdzieś zaglądał? Tak, do szafy z ubraniami, sprawdzałem czy ma kilka takich samych koszul, jak ta, w której został powieszony. Powieszony ? No tak, to nie mogło być samobójstwo ! Zenek był tak ubrany, jakby za chwilę miał wyjść do biura, byliśmy umówieni dzisiaj w pracy. Dokładnie gdzie ? W naszej firmie, robimy komputerowe programy użytkowe. Jak się nazywa ta firma ? KOMPa na Puławskiej 345. Pana przyjaciel, Zenon Krawczyk, był współwłaścicielem ? Tak, dokładnie. Razem ją zakładaliśmy. Od razu wyjaśnię, że raczej na pewno nie miał żadnych wrogów, policjant śledczy uważnie spojrzał na Borowika, wiedziałbym o tym, dokończył Adam. Podejrzewa pan kogoś? Sam nie wiem, na razie nikogo … ale muszę się zastanowić. Proszę, to moja wizytówka, powiedział detektyw, jeśli pan sobie coś przypomni, proszę dzwonić. Porucznik Janusz Drozdowski podał mu swoją wizytówkę i dodał, że wyniki sekcji będą dopiero za kilka dni. Adam stanął w progu, oparł się o framugę i zrobiło mu się słabo, kiedy patrzył jak przyjaciela pakują do czarnego worka, poczuł jak jego kolana poluzowały się, nogi ugięły, mało co nie upadł, ale chwycił się w porę klamki. Porucznik Janusz podszedł do Adama, poklepał po plecach i zaproponował wodę, w dłoni trzymał małą butelkę wody źródlanej. Kiedy Borowik pociągnął trzy spore łyki, poczuł się znacznie lepiej. Porucznik złapał go za rękaw marynarki i dał znak, by szedł za nim. Kiedy obaj wyszli na klatkę, podał Adamowi jeszcze jedną wizytówkę, sprawdzonej psycholog, pracującej z ofiarami przestępstw. Już mu pan nie pomoże, obrócił głowę w kierunku czarnego worka, proszę iść do domu, odpocząć, zrobić sobie mocną herbatę z cytryną albo porządną kawę, zająć się czymś, ma pan innych jeszcze przyjaciół ? Tak, mam, ale nie w Warszawie... cicho powiedział, nadal jednak wyglądał na przybitego. Rozumiem, mi też jest przykro, ale taką mam robotę. Do widzenia ! Adam nie był w stanie odpowiedzieć detektywowi, stał sztywno, z kamienną twarzą, oparty o ścianę, z pustym wzrokiem zawieszonym gdzieś w przeszłości. Nikt by nie zgadł, że przeszłości szpiega.
Kasia z penisem w buzi intensywnie rozmyślała o swojej i Jarka przyszłości. Czy ona w ogóle w tym zapadłym mieście znajdzie dla siebie odpowiedniego męża ? Czy Jarek napisze wystarczająco dobry reportaż ? Czy nie lepiej gdzieś wyjechać … Miała owszem tę pracę w Moku, ale na umowę śmieciową, bez widoku na awans i karierę. Co chwila albo ktoś rezygnował z pracy w Arce Kultury, albo bywał z niej wyrzucany. Akurat Maga nie żałowała, bo to mruk, ale Psa i owszem i to bardzo. Kiedy men z dyskoteki przywalił ją w dupę, głośno jęknęła i przerwała tok myślenia. Kogo dupczy Jarek ? Przemknęło jej po głowie, bo wprawdzie seks uprawiali tylko dla sportu, byli zżyci z sobą i ciekawość o drugą osobę była całkiem na miejscu. A gdyby tak … dalej snuła rozważania, kiedy chłoptaś zaczął rytmicznie ładować w piczkę, gdyby tak... pojechać do innego miasta i tam pożyć, popracować ? Yyuuch ! Yyuuchch! Mocniej przyładował. Na przykład weźmy Białystok... Yyuuchhh ! Zwolnij koleś ! Krzyknęła do chłopaka. Bo kurwa nie mogę myśleć ! No to ssij ! Odkrzyknął młody byczek. Dobra, dawaj chuja. I wzięła całego do buzi. Potem już rytmicznie, normalnie ciągnęła. Białystok byłby dobry na początek, wybudowali sobie Operę Podlaską, Jarek będzie miał niezły materiał, tyle plotek. Sporo tam lachociągów mieszka, miasto trzystutysięczne. Będzie cool. Ja mogę popracować dupą, a co tam, na życie wystarczy, no chyba że …. zastanowiła się, no chyba że strepteas w jakimś klubie go go. Co mam lepszego do roboty ? Mam tę rodzinę w Sopocie, wujka w Zakopanym, ale mam na nich wyjebane. Gostek chwycił ją za włosy i przyciągnął z siłą do napęczniałych jąder, tak mocno, że cały penis schował się w buzi Kasi. Zabulgotała, wstrząsnęła się, wyrwała głowę i błyskawicznie wstała i pierdolnęła w gębę kolesia, aż ten stracił równowagę i mało co nie padł do tyłu. Tak się chuju nie robi !! Wrzasnęła na odchodne i poleciała szukać Jarka, by przekazać mu dobrą nowinę.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz