sobota, 18 grudnia 2010

Mieszkanie Instytut - bójcie się!




              "Instytut" to całe zło tego świata. Choć ta powieść zaczyna się młodzieżowo, tzn. skłania do takiego odbioru, to jednak powoli przestaje taką być, kiedy lepiej poznajemy bohaterów i zło, które ich więzi.

     Nie wiem ile słów trzeba napisać w recenzji, żeby oddać klimat i atmosferę tej książki. Klimat, czyli horror i atmosferę, czyli przygody ludzi w średnio młodszym wieku, uwięzionych w dużym mieszkaniu w zabytkowej krakowskiej kamienicy przy ruchliwej alei. Jak zwyklę oprę się na sugestywnych fragmentach, ale inaczej niż zwykle, nie będę streszczał książki, skoro już na samym początku wszystkiego się dowiadujemy. Nowym moim czytelnikom wyjaśnię, że dzieło sztuki nie opiera się na zagadkowym zakończeniu, tak więc nie ono jest ważne. W dziele sztuki zakończenie stanowi taką część, jak wszystkie inne części i czytelnik recenzji, szkicu literackiego, powinien je znać, by nabrać rozeznania, czy rzeczywiście ma do czynienia z utworem artystycznym.  Powiem tylko, że główną postacią, która opowiada histroię, jest Agnieszka koło czterdziestki, która dziedziczy po babci mieszkanie w Krakowie. Z powodów różnych, ale istotnych, nie może sprowadzić z Warszawy swojej córki i można powiedzieć, że jest w kropce.
To jest punkt wyjścia dla tej historii, ale to tylko niewinny punkt. Żulczyk to bardzo dobry warsztatowiec.

     Jeden z tych ludzi uwięzionych w mieszkaniu Agnieszki, były chłopak Agnieszki, Rumun:
"Przecież komuna wcale się w Polsce nie skończyła, mówi Rumun. Kapitał pozostał w tych samych rękach. To zawsze były ręce prywatne. Kiedyś te pieniądze leżały na szwajcarskich kontach. Potem kupiono za nie fabryki kabli, założono firmy importujące sprzęt komputerowy, banki. Ale to ci sami ludzie, mówi Rumun. To Oni. Mówi o tym bez żadnego niezdrowego podniecenia, które zwykle towarzyszy wygłaszaniu tego typu teorii. Mówi o tym cicho, lekko tylko rozchylając usta, powoli zaciągając się papierosem, wzruszając ramionami".

Egzaltowane opisy wywołujące uśmiech na twarzy u czytelnika:
"Gówno prawda, mogłam sobie mówić, że przeżyła godne i długie życie, odeszła otoczona miłością, wsparciem i tak dalej, ale tak naprawdę rosła we mnie rozpacz, zatykała mi klatkę piersiową tak, jak kłaki zatykają filtr od odkurzacza, rozpychała mi przełyk, właziła do ust. Babcia Wera nie powinna nigdy umrzeć".

Agnieszka nie lubi barda z Brackiej i piosenki o deszczu na Brackiej, co może dziwić zwykłego czytelnika, zwykle zachwycającego się bardem z Krakowa, który nie chce u siebie stolicy. Bo kto proszę państwa lubi w tym kraju Warszawę? Oto jest pytanie. Również do was, czytelnicy mojej recenzji. (uśmiech). Przypuszczam, że może to być opinia samego autora - Jakuba Żulczyka. Proszę go o to zapytać na spotkaniu autorski w moim imieniu, proszę bardzo.

Dowiadujemy się w trakcie lektury, że Agnieszka wymieniła  gniazdki elektryczne. Jaki jest mój komentarz? Ja wiem, że zwykle dobra literatura nie operuje schematem zarówno co do linii fabularnej przyczynowo-skutkowej, jak i budowy postaci. Schematy odrzuca się precz. Ale szkoda, że autor nie wziął sobie tego do serca, bo taka trzeciorzędna sprawa dla fabuły, jak to, że Agnieszka będąc kobietą artystką, sama wymienia elektrykę, jest nawet i trochę śmieszna, tak mało wiarygodna. Na pewno nie jest to schemat, ale co z tego, kiedy nie przekonuje... Właśnie. Zastanówmy się teraz jaki to gatunek "Instytut"? To gatunkowy horror. A każdy gatunek, czy to powieść kryminalna, czy horror, czy powieść fantastyczna operuje jakimś schematem, tak samo jak kino gatunkowe. Żulczyk albo zakpił ze schematyczności obdarowując Agnieszkę taką męską umiejętnością, albo może z dobrą wiąrą postarał się dodać czegoś niezwykłego Agnieszce. W obu tych przypadkach, u mnie i  jak myślę, że i u innego czytelnika, może to wywołać uśmiech, a nie aplauz. Kolejna rzecz, która jest niezwykła u Agnieszki, to jej słowa o swoim życiu erotycznym w Krakowie. Ma lat dość sporo, a zwierza się czytelnikowi w jaki sposób poznawała facetów: "To był naturalny element tej całej maskarady, seks z młodymi, ładnymi i obcymi chłopakami(...)". Spotkałem się we współczesnej literaturze amerykańskiej z takim podejściem do seksu u dojrzałej kobiety, w "Złych małpach" Matta Ruffa, ale biorąc pod uwagę polskie realia obyczajowe wydaje się to mało wiarygodne, a tym samym nie budzi w czytelniku, przynajmniej u mnie, żadnego większego wrażenia. Mówiąc inaczej, ten epizod z życia Agnieszki nie jest użyty artystycznie, jak to się mówi: nie gra artystycznie.

   Agnieszka opowiada z egzaltacją o swoim zakochaniu się w Jacku, którego poznaje w knajpie Kot. Pracuje w niej razem z Igą, są barmankami, Iga mieszka u Agnieszki. Knajpa Kot nazywa się tak samo w powieściach kryminalnych Marcina Świetlickiego z detektywem nieprzysiadawalnym i biorącym zaliczki plus koszty własne. Ale pierwszą kolację jedzą z Jackiem w Wierzynku. Co wydaje się już mocno schematyczne, bo kto w liceum nie uczył się o knajpie Wierzynek, w której jedli razem w średniowieczu polski i niemiecki król? Aż czytelnik wraca wspomnieniami do innej knajpy, o której też uczył się w liceum, w której grał kabaret Zielony Balonik ze Stanisławem Przybyszewskim, ale akurat Zielonego Balonika nie ma w "Instytucie".
Są za to inne "żelazne" punkty turystyczne: " Potem piliśmy w każdej knajpie na Kazimierzu. Potem, o świcie, pijani jak torpedy pieprzyliśmy się pod Wawelem, a obok nas przejeżdżały pierwsze taksówki".

Tak, ale to są tylko szczególiki, które nie wszystkie grają artystycznie, bo gra artystycznie zupełnie co innego: atmosfera horroru, zwroty akcji, sztuczki rodem z powieści kryminalnej, powolna narracja budująca cały ten wciągający świat przedstawiony Krakowa, mieszkania z nazwą na domofonie: Instytut i w oddali tło Warszawy. Choć może dla kogoś, przyzwyczajonego do pop kultury, każdy taki szczególik gra?


Ocenicie sami całość, kiedy przeczytacie "Instytut". Kto już z Was czytał, ten myślę, zgodzi się ze mną, że to najlepsza książka Żulczyka. Ocena ogólna: Super. Czy też ekstra, jak się mówi w stolicy.



Jakub Żulczyk
Instytut
Kraków, Znak, 2010

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz